Tajemnicze zaginięcie portretu z epitafium ks. Józefa Rogalli

Tajemnicze zaginięcie portretu z epitafium ks. Józefa Rogalli

28 kwietnia 1980 roku w trakcie prac inwentaryzacyjnych w kościele p.w. Wniebowzięcia NMP w Iłży, prowadzonych przez

Miejsce, w którym znajdował się portret ks. Rogalli (fot. zasoby IPN)

pracowników Wydziału Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego w Radomiu, zauważono brak portretu epitafijnego ks. Józefa Rogalli. Dotychczas znajdował się on na marmurowej tablicy po lewej stronie od wejścia do zakrystii. Olejny portret na blasze         w kształcie owalnym, został wyjęty z obramowania po odgięciu czterech gwoździ blokujących i skradziony. Zaraz po zauważeniu braku wizerunku ks. Rogalli,  ksiądz Dziadowicz (ówczesny proboszcz) poinformował wiernych o kradzieży i zaapelował jednoczenie, aby osoby, które coś wiedzą o zniknięciu obrazu zgłosiły się do niego. Natomiast Komenda Wojewódzka Milicji Obywatelskiej (KWMO) w Radomiu została powiadomiona o kradzieży dopiero we wrześniu 1980 roku przez Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Radomiu.

Sprawę zniknięcia obrazu z iłżeckiego kościoła funkcjonariusze z KWMO powiązali z zaginięciem nagrobka na cmentarzu żydowskim w Przytyku. Ustaleniem sprawców kradzieży zajęli się milicjanci z Wydziału Śledczego przy wsparciu funkcjonariuszy SB Wydziału IV, zajmującego się głównie zwalczaniem działalności kościoła i innych związków wyznaniowych.

W czasie oględzin miejsca zdarzenia nie odnaleziono żadnych śladów, co nie jest dziwne biorąc pod uwagę fakt, że od kradzieży minęło pół roku. W notatce sporządzonej z rozmowy z ks. Dziadowiczem ustalono, że obraz mógł zaginąć miedzy 27 a 28 kwietnia 1980 r. ponieważ ostatni raz ksiądz widział portret 26 lub 27 kwietnia.

W kręgu podejrzanych znalazł się sam ks. Józef Dziadowicz ponieważ od dłuższego czasu był kolekcjonerem dzieł sztuki, które przechowywał na plebani oraz u swojej siostry  w Sandomierzu. Co więcej SB posiadło informacje, że w 1977 roku zarysował się konflikt miedzy iłżeckim proboszczem a biskupem Wójcikiem, który zarzucał mu nieuczciwość  w prowadzeniu inwentaryzacji obrazów znajdujących się w kościołach na terenie parafii oraz handel tymi obrazami. Trudno teraz stwierdzić skąd funkcjonariusze posiadali takie informacje o księdzu i na ile były one wiarygodne.

9 grudnia 1980 r. wiceprokurator Zofia Gołębiowska z Prokuratury Wojewódzkiej  w Radomiu wszczęła śledztwo w sprawie kradzieży portretu ks. Rogalli. Prokurator przesłuchała ponownie ks. Dziadowicza, który zeznał, że kradzież obrazu zauważył podczas inwentaryzacji zabytków wraz z pracownikami z WKZ z Radomia. Ponadto stwierdził, że było to pierwsze tego typu zdarzenie w parafii, a sam kościół jest dobrze zabezpieczony założonymi  w 1979 r. kratami w głównym wejściu.

W trakcie prowadzonego dochodzenia Wydział Śledczy KWMO w Radomiu zwrócił się również do komisariatu w Iłży by ten wytypował osoby mogące mieć związek z kradzieżą.

Epitafium ks. Józefa Rogalii (fot. zasoby IPN)

By zapobiec sprzedaży obrazu do muzeów lub wywiezienia za granicę,       o kradzieży został poinformowany Zarząd Muzeów i Ochrony Zabytków Ministerstwa Kultury i Sztuki oraz Szef Wywiadu Ewidencji i Technik Operacyjnej Zwiadu WOP w Warszawie. O tym że Graniczne Punkty Kontroli (GPK) zostały poinformowane o kradzieży przekonał się sam     ks. Dziadowicz podczas wylotu do Hiszpanii w czerwcu 1982 r. kiedy to doszło do bardzo dokładnego sprawdzenia bagażu na Granicznym Punkcie Kontroli na lotnisku Warszawa –Okęcie. Podczas rewizji                   i przeszukania nie odnaleziono skradzionego epitafium.

W toku prowadzonego śledztwa przesłuchano organistę, byłego kościelnego, księży oraz inne osoby. Wydział Śledczy KWMO                         w Radomiu wobec nie wykrycia sprawców postanowił 9 marca 1981 roku umorzyć dochodzenie. Mimo oficjalnego zamknięcia sprawy funkcjonariusze na polecenie Komendanta Wojewódzkiego MO dalej kontynuowali prace w celu wykrycia sprawców kradzieży.

Prokuratura Wojewódzka w Radomiu umorzyła śledztwo w dniu 24 marca 1981 r. ponieważ podczas oględzin miejsca kradzieży nie znaleziono żadnych śladów działania narzędzi ani śladów linii papilarnych. Najdłużej sprawą zajmował się Wydział IV SB. Dopiero w listopadzie 1982 r. poinformowano naczelnika Wydziału Śledczego, że dotychczasowe działania operacyjne zmierzające do wykrycia sprawców kradzieży nie dały pożądanych rezultatów, ponieważ SB nie posiada głębokiego rozpoznania operacyjnego w środowisku księży posługujących w iłżeckiej parafii.  Po ponad dwóch latach od kradzieży, tzn. w styczniu 1983 roku, ksiądz Dziadowicz otrzymał paczkę, nadaną z Warszawy przez niejakiego Manteufla. Ksiądz po rozpakowaniu starannie zabezpieczonej przesyłki ujrzał skradziony portret oraz małą karteczkę     z napisem  „Z racji jubileuszu 600-lecia Matki Bożej Częstochowskiej”. Ks. Dziadowicz nie poinformował prawdopodobnie milicji     o odlezieniu obrazu. Komenda Wojewódzka MO  o tym fakcie  dowiedziała się dopiera od Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków  w Radomiu, który  pismem  z 17.06.1983  r. zwracał się do śledczych z prośbą o zwrot do kościoła w Iłży materiału dowodowego w postaci metalowych ćwieków, stanowiących oryginalne zamontowanie portretu epitafijnego ks. Rogalli.

Epitafium z portretem (fot. zasoby IPN)

Wydział Śledczy na wieść o odnalezieniu portretu, dzięki pomocy pracowników poczty ustalił skąd i przez kogo została nadana paczka. Niestety A. Manteufel nie mieszkał pod wskazanym adresem, mało tego nie figurował w stołecznym biurze ewidencji ludności.

Wobec odnalezienia obrazu i nie wykrycia sprawców Wydział Śledczy Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Radomiu     w października 1983 r. złożył cała sprawę do archiwum.

Na podstawie zachowanych akt można przypuszczać, że kradzież była elementem gry operacyjnej SB,  mającej na celu lepsze rozpoznanie lub pozyskanie do współpracy księży z iłżeckiej parafii. Świadczy o tym także zachowanie „złodzieja”, który z bliżej nieznanych powodów zwrócił cenny łup prawowitemu właścicielowi.

 

                                                                                                                                                                                                                                                                                                 Jarosław Ładak

 

Powyższy artykuł napisany został na podstawie dwóch jednostek archiwalnych z Archiwum Delegatury Instytutu Pamięci Narodowej w Radomiu:

-AIPN Ra, 04/126, Akta kontrolne postępowania przygotowawczego w sprawie kradzieży portretu epitafijnego z kościoła             p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Iłży w dniu 28-04-1980, tj. przestępstwo z art. 201 kodeksu karnego,

-AIPN Ra, 04/235, Akta główne postępowania przygotowawczego w sprawie kradzieży portretu epitafijnego z kościoła                  p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Iłży w dniu 28-04-1980, tj. przestępstwo z art. 201 kodeksu karnego.

 

„Ale masz Pan trąbę” – 110 lat Iłżeckiej Orkiestry Dętej

„Ale masz Pan trąbę” – 110 lat Iłżeckiej Orkiestry Dętej

 

 

Orkiestra obchodzi w tym roku 110 – tą rocznicę swojego istnienia. Dziesięć lat temu dzięki życzliwości wielu osób i instytucji powstała Kronika Iłżeckiej Orkiestry Dętej, którą niemal w całości można przeczytać na oficjalnej stronie internetowej Domu Kultury w Iłży.[1]

Ramowa historia orkiestry jest wiec znana. Warto jednak ją przypomnieć a także rozszerzyć skupiając się na różnych ciekawostkach historycznych dotyczących licznych muzyków i na zabytkowych instrumentach pamiętających jeszcze początki orkiestry oraz wiele lokalnych wydarzeń. Pomimo tego iż większość z grających obecnie instrumentów jest nowa, używane są jednak i te, które gdyby umiały mówić opowiedziały by historię istnienia tej instytucji od dnia jej powstania. Nie wiadomo czy gdzieś w Polsce jest jeszcze orkiestra,  w której grają instrumenty mające ponad 110 lat. Niewątpliwie, niektóre „trąby” jak je żartobliwie nazywamy, dzięki temu, że dalej wydają dźwięki i cieszą ucho są muzycznym ewenementem na skalę kraju.

Tytułem wstępu jako autor niniejszego tekstu chciałbym zaapelować o dozę wyrozumiałości. Proszę mi wybaczyć żartobliwy tytuł oraz formę artykułu napisanego „pół żartem, ale serio”. W niektórych fragmentach będę pisał pierwszoosobowo. Sam jestem członkiem orkiestry od 2005 r. dlatego w dziejach tego zespołu muzycznego i ja odegrałem jakąś skromną rolę. W artykule postaram się zawrzeć ciekawostki o instrumentach jakie  z biegiem lat udało mi się poznać z opowieści moich starszych przyjaciół orkiestrantów. O nich również wtrącę kilka słów, bo przecież oni stworzyli tę historię. W końcu przeszłość nie zawsze musi mieć encyklopedyczną, podniosłą i patetyczną formę. Tym bardziej jeśli jest to historia, której możemy na co dzień dosłownie dotknąć. Bo tak właśnie jest z zabytkowymi instrumentami, przez pryzmat których powstał niniejszy tekst. Nie jest to artykuł o charakterze naukowym. Niektóre z jego fragmentów będą pochodziły w całości z kroniki orkiestry, którą współtworzyłem 10 lat temu. Z niej zaczerpnięta została również większość wykorzystanych w artykule zdjęć. Orkiestra i jej muzyka towarzyszy mieszkańcom Iłży         w różnych momentach: zarówno podniosłych i uroczystych, niekiedy przykrych, żałobnych jak również wesołych i radosnych. Dlatego właśnie wybrałem taką, a nie inną formę artykułu, aby opisując poważny temat wzbudzić momentami na twarzach uśmiech.

Fot. 1 Strona tytułowa Kroniki Iłżeckiej Orkiestry Dętej powstałej dziesięć lat temu (projekt Norberta Wojtana)

Znając burzliwą i dramatyczna historie Iłży w XX wieku można się zastanowić jakim sposobem instrumenty orkiestry przetrwały do dnia dzisiejszego? W końcu w okresie I wojny światowej przez sam środek Iłży przetoczył się front. Miasto na skutek prowadzonych walk było niemal zrównane z ziemią. Następnie II wojna światowa, we wrześniu 1939 r. bitwa pod Iłżą, „kto by się tam instrumentami martwił” kiedy w Iłży płonęły domy a w okolicy całe wsie. Kolejne lata to okupacja. Dlaczego Niemcy nie zabrali instrumentów? Przecież tak postępowali w innych rejonach kraju. Mało tego: Jak to się stało, że instrumentów w czasie wojny przybyło orkiestrze? Pomimo tego iż jej działalność była wówczas zawieszona                     i zatajona. Dlaczego w powojennej komunistycznej Polsce instrumenty były „aresztowane”? Na te pytania postaram się odpowiedzieć w niniejszym artykule. Chociaż już w tym momencie mogę napisać iż niejednokrotnie dla tych instrumentów nieznani dziś bohaterowie: muzycy, strażacy i inni dobrzy ludzie oraz ich rodziny ryzykowali swoim życiem aby je uratować. Istnienie orkiestry łączy się nieodzownie z iłżecką Ochotniczą Strażą Pożarną, która rozpoczęła swoją działalność w 1903 r. Wraz z powstaniem straży zrodziła się idea stworzenia zespołu muzycznego, mającego uświetniać oprawę uroczystości strażackich i kościelnych. W 1908 roku została zawiązana Strażacka Orkiestra Dęta w Iłży. Kapelmistrzami orkiestry przed I wojną światowa byli:

– Gniewecki  ok. 1908 r.,

– Domitr Henryk ok. 1910 – 1917 r.

Fot. 2 Kapelmistrz Henryk Domitr (fot. ze zbioru rodzinny dyrygenta)

 

Pierwszym fundatorem instrumentów muzycznych dla zespołu był dziedzic ze Starosiedlic koło Iłży Walerian Kiniorski prezes Iłżeckiego Towarzystwa Straży Ogniowej. Niektóre z zakupionych przez niego instrumentów znajdują się w orkiestrze do dziś. Ciekawostką jest, że dziedzic ten jako miejscowy działacz był również fundatorem zegara na dzwonnicy kościoła, który również przetrwał do dnia dzisiejszego.

Fot. 3 Walerian Kiniorski sponsor instrumentów (fot. Kronika Orkiestry)

Fot. 4 Pierwsza zachowana fotografia Iłżeckiej Orkiestry wykonana przed I wojną światową. Muzycy grali wówczas pod batutą Henryka Domitra (ur. 1885 r. – zm. 1917 r.), który siedzi na ławce drugi z lewej w kapeluszu; w ostatnim rzędzie drugi z prawej klarnecista Domagała Władysław (fot. Kronika Orkiestry)

Fot. 5 Najstarsze instrumenty będące „na stanie” orkiestry, zakupione przez dziedzica ze Starosiedlic. (fot. Jacek Osojca).

Fot. 6 Sygnatura producenta na basie B; instrument został wykonany w XIX wieku w Fabryce Muzycznych Instrumentów w Warszawie (fot. Jacek Osojca).

Fot. 7 Kapelmistrz Henryk Domitr z rodziną – żoną Wandą, trzymającą syna oraz bratem Zygmuntem (fot. ze zbioru rodziny dyrygenta)

Trudno powiedzieć co działo się z instrumentami w czasie I wojny światowej. Prawdopodobnie przez cały okres działań wojennych ukryte były w iłżeckim kościele p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny.  Jednak okoliczności ich przechowywania nie są dokładnie znane. Pomimo wszystko przetrwały one wojenną zawieruchę i używane były    w dwudziestoleciu międzywojennym. Wielkiej Wojny nie przeżył jednak kapelmistrz iłżeckiej orkiestry, który zmarł 11 listopada 1917 r.

Fot. 8 Zapis o śmierci kapelmistrza z księgi zmarłych parafii iłżeckiej (fot. ze zbioru rodziny dyrygenta)

Fot. 9 Przedwojenne nuty iłżeckiej orkiestry napisane przez kapelmistrza Brzuszczyńskiego (fot. Łukasz Babula)

 

Kapelmistrzami orkiestry przed II wojną światową byli:

– Czerwienkow ok. 1918 r.

– Ochalik ok. 1918 – 1920 r.

– Brzuszczyński ok. 1920 – 1928 r.

– Ciepielewski Jan ok. 1928 – 1936 r.

– Kolbicz Feliks 1936 – 1939 r.

Okres ten był czasem rozwoju zarówno straży jak i orkiestry. W 1920 r. strażakom  i muzykom został przekazany na własność, przez ówczesne władze gminy budynek remizy wyposażony w scenę. Właśnie ta malutka scena, kilkanaście lat później miała odegrać kluczową rolę dla losu instrumentów.

Muzycy i inni członkowie OSP chcąc zdobyć środki na zakup nowych instrumentów oraz sprzętu pożarniczego musieli dokonywać we własnym zakresie zbiórek pieniężnych. Organizowane były zabawy taneczne, kwesty uliczne, majówki, loterie fantowe itp.

Fot. 10 Informacja o jednej z kwest zorganizowanej w 1926 r., w której brała udział orkiestra (fot. Kronika Orkiestry)

Fot. 11 Zdjęcie pamiątkowe z jubileuszu 25-lecia istnienia OSP Iłża w dniu 08 maja 1929 r. połączonego z poświeceniem sztandaru tej instytucji (fot. Kronika Orkiestry)

Na powyższym zdjęciu w porównaniu do fotografii z okresu poprzedzającego I wojnę światową widać kilka nowych instrumentów, m.in. na pierwszym planie dwa klarnety i trąbka. Warto w tym miejscu podkreślić iż nie tylko instrumenty z biegiem lat były sobie wzajemnie przekazywane, ale też i tradycje gry na nich. Zależności sąsiedzkie i rodzinne dominowały nawet nad wykształceniem muzycznym. W końcu od zawsze była to orkiestra amatorska. Grały w niej całe rody składające się z wnuczków, ojców, dziadków, wujków, stryjków itd. Do takich muzycznych wielopokoleniowych rodzin należeli: Barszczyńscy, Czarneccy, Jaśkiewiczowie, Michalczykowie, Ostrowscy, Pastuszkowie, Pietrzykowscy i wiele innych. Zdarzało się również, że pomimo tego iż niektórzy muzycy nie byli spokrewnieni ze sobą, to byli lub nadal są sąsiadami lub dobrymi znajomymi. Wśród Iłżeckich ulic zamieszkiwanych przez członków orkiestry niewątpliwie króluje ul. Bodzentyńska. Oszacować można, że od momentu założenia orkiestry do chwili obecnej zamieszkiwało na niej około 27 muzyków. Co ciekawe na początku Bodzentyńskiej mieszkał  niegdyś najstarszy ze znanych członków zespołu klarnecista Domagała Władysław, który grał w orkiestrze przed I wojną światową, natomiast dziś na końcu tej ulicy mieszka jeden  z najmłodszych obecnie muzyków saksofonista Jakub Fręchowicz. Bardzo bliskie relacje członków orkiestry były niekiedy ogromnym problemem dla kapelmistrzów. Czasem kłótnie rodzinne czy sąsiedzkie zupełne paraliżowały działalność orkiestry. Często odbywało się to na zasadzie śmiesznego obrażalstwa: „Skoro on przyszedł dziś grać, to ja grać nie będę. Idę do domu”.

Jak duży wpływ na orkiestrę miały skomplikowane zależności rodzinne można wykazać na podstawie starych zdjęć. Na wspomnianej fotografii z jubileuszu OSP, który miał miejsce w 1929 r. w pierwszym rzędzie drugi z prawej siedzi trzymając nową niezwykle długą trąbkę Pastuszka Jan. Nazwisko doskonale znane w Iłży. W końcu to ojciec mistrza fryzjerstwa Bogdana Pastuszki – byłego basisty, śp. Grzegorza Pastuszki – niegdyś  tenorzysty i Marcina Pastuszki – obecnego trębacza. Trzej bracia tak jak ich ojciec byli i są członkami orkiestry. Bogdan przez niespełna pół wieku (48 lat) grał na basie Es, (choć właściwie ten instrument powinien być nazywany helikonem – zakładaną na grającego odmianą tuby basowej). Widać właśnie ten instrument w centralnej części powyższego starego zdjęcia,   to niemal największa „trąba” znajdująca się w orkiestrze. Na fotografii bas trzyma w rękach mój dziadek Władysław Pietrzykowski. Ja chcąc kontynuować rodzinną tradycje w dniu kiedy pierwszy raz dostałem instrument do ręki usłyszałem od jednego z muzyków barytonisty i tenorzysty Jacka Domańskiego: „Dziadek grał to i ten będzie grał”.                     Po ekspresowym przygotowaniu muzycznym przez kilka lat grałem na barytonie, obecnie okazyjnie na tenorze lub barytonie. Zresztą do orkiestry wciągnął mnie wujek wspomniany już trębacz Marcin Pastuszka obecnie jest on jednym z najstarszych czynnych muzyków orkiestry grającym nieprzerwanie ponad 50 lat.

Fot. 12 Bogdan Pastuszka (fot. Kronika Orkiestry)

Fot. 13 Władysław Pietrzykowski (fot. Kronika Orkiestry)

Wśród innych czynnych członków orkiestry kontynuujących rodzinne tradycje wymienić można: Piotra Czarneckiego – grającego na trąbce (niegdyś również na trąbce grał jego dziadek Czarnecki Wacław), Małgorzatę Pogodę – flecistkę (dawniej na bębnie i czynelach grał jej dziadek Jan Wilczyński), Jacka Osojcę – tenorzystę (gdy był dzieckiem starsi członkowie orkiestry nazywali go „Mały Małek” ponieważ jego dziadek – Marian Małek też grał na tenorze), Pawła Michalczyka – barytonistę i jego brata Huberta – grającego na tamburinie w sekcji perkusyjnej (obaj są synami lubianego i zawsze uśmiechniętego Mieczysława Michalczyka – wirtuoza bębna), Piotra Migdalskiego – saksofonistę (jego ojciec Andrzej Migdalski jest puzonistą i kapelmistrzem). Wszystkie te zależności rodzinne można mnożyć i nie sposób ich wymienić, to tylko niektóre z nich. Tworząc dziesięć lat temu listę członków orkiestry na przestrzeni 100 lat udało się ustalić personalia jedynie 72 osób. Nie wliczając w tą liczbę około 14 kapelmistrzów (niektórzy z nich batutę nad orkiestrą obejmowali w różnych latach kilkukrotnie). Przypuszczać należy, że od 1908 r. do dnia dzisiejszego przez orkiestrę przewinąć się mogło nawet kilkuset grających.

Fot. 14 Zdjęcie pamiątkowe wykonane z okazji 30-lecia OSP w Iłży, 8 maja 1934 r.; w pierwszym rzędzie trzeci z lewej, z kotylionem na piersi Czarnecki Wacław, tuż na prawo za nim Pastuszka Jan, obok bębna Wilczyński Jan; w drugim rzędzie, po prawej stronie z finezyjnie zawiniętym puzonem Pietrzykowski Władysław; kapelmistrzem orkiestry był wówczas Ciepielewski Jan, na zdjęciu w pierwszym rzędzie z batutą w ręku (fot. Kronika Orkiestry)

 

Wracając do przedwojennej historii orkiestry i jej instrumentów niewątpliwie złotą kartą zapisał się Feliks Kolbicz wybitny muzyk, nauczyciel, dawny kierownik Szkoły Podstawowej w Iłży. Batutę nad orkiestrą obejmował trzykrotnie  w latach 1936-39, 1945-48, 1972-79. Dzięki swoim zdolnościom muzyczno-pedagogicznym w szeregi orkiestry wciągnął wielu młodych ludzi. W 1936 r. został kapelmistrzem orkiestry choć jej członkiem był z pewnością znacznie wcześniej. Dzięki dostępności do instrumentów dętych          w szkole podstawowej stworzył druga iłżecką orkiestrę dętą nazywaną młodzieżową lub harcerską. Co ciekawe obydwie orkiestry grały na dokładnie tych samych „trąbach”. Nie były to zespoły konkurujące. Wręcz przeciwnie obie orkiestry funkcjonowały na zasadzie kooperacji. Zaawansowani muzycznie członkowie zespołu czasowo powierzali swoje instrumenty młodzieży szkolnej.      W ten sposób dzieci mogły rozwijać się muzycznie grając proste i nie skomplikowane utwory w trakcie różnych uroczystości szkolnych. Współpraca ta zaowocowała kilka lat później. Dzieci, które opanowały dobrze technikę gry na instrumentach wkrótce zasiliły szeregi orkiestry, stojąc ramię w ramię z zaawansowanymi muzykami. Nie wszystkim „starym orkiestrantom” to pasowało, niektórzy nie chcieli grać        z dziećmi i czasowo zaprzestali udziału w występach. Jednak po pewnym czasie zgrzyty te   w wielu przypadkach zostały zażegnane. Przed wojną orkiestra brała udział we wszystkich uroczystościach na terenie Iłży. Koncertowała również kilkukrotnie w Starachowicach i Ostrowcu Świętokrzyskim.

Fot. 15 Orkiestra harcerska – młodzieżowa złożona z uczniów szkoły podstawowej prowadzona przed wojną przez Feliksa Kolbicza; obok stojącego w centralnej części kapelmistrza po prawej stronie grający niegdyś na bębnie Józef Kumanowski (fot. Kronika Orkiestry)

Wraz z wybuchem wojny orkiestra zawiesza swoja działalność, a w latach kolejnych utajniania się przed okupantem. Aby ocalić przed zarekwirowaniem instrumenty, muzycy chowają akcesoria zespołu pod sceną w budynku remizy strażackiej. W czasie wojny orkiestranci stali się po prostu strażakami. Brali udział w akcjach pożarniczo – gaśniczych na terenie Iłży oraz w okolicy. Po dwóch patrolowali nocą ulice miasta w miejscach dla Niemców ważnych lub strategicznych. Byli mimowolnymi konspiratorami przymykając oko na grupy młodych osób przemycające nocą pakunki dla „chłopców z lasu”. Pełnili również dyżury całodobowe    w remizie strażackiej. Tym samym monitorowali i nadzorowali przez cały okres wojny swój muzyczny schowek pod sceną              w strażnicy. Muzycy dzięki przynależności do iłżeckiej straży nie mogli być skierowani do pracy w innych miejscowościach Generalnej Guberni lub wywożeni na roboty do Niemiec.

Fot. 16 Strażacki wóz rekwizytowy zaopatrzony w pompę ręczną na tle                 remizy w Iłży 1942 r.; w budynku tym pod sceną ukryte zostały                       instrumenty (fot. Kronika Orkiestry)

Pomimo wszystko niektórzy orkiestranci i strażacy mieli poważne problemy z władzami okupacyjnymi.  Od początku 1940 r. Niemcy obserwowali wzrastającą wśród  Polaków wrogość i działalność konspiracyjną. Aby temu zapobiec wprowadzili         w życie Akcję AB  (Ausserordentliche Befriedungsaktion)  – Nadzwyczajna Akcja Pacyfikacyjna. W jej wyniku, nastąpiły masowe aresztowania szczególnie wśród inteligencji oraz elit politycznych i patriotycznych.  Z nich bowiem mogli wywodzić się liderzy ruch oporu. Na początku czerwca 1940 r. w ramach tej akcji  w dystrykcie radomskim rozpoczęły się masowe aresztowania. Zatrzymanych przewożono do Skarżyska-Kamiennej  gdzie byli przesłuchiwani  i torturowani. Zdecydowana większość  uwięzionych (ponad 760    osób) została rozstrzelana 29 czerwca 1940 r. w lesie Brzask koło Skarżyska. Wśród nich znalazło się aż 10 iłżan, w tym kilku strażaków. Wśród osób aresztowanych znalazł się również kapelmistrz Feliks Kolbicz, który cudem uratował swoje życie. Okoliczności swego ocalenia po latach wielokrotnie opowiadał muzykom orkiestry. Dziś tak wspomina  te relacje Marcin Pastuszka: „Kolbicza uratowała umiejętność gry na skrzypcach i choroba na którą zapadł tuż przed aresztowaniem – żółtaczka. W momencie aresztowania kapelmistrz miał ze sobą skrzypce, z którymi rzadko się rozstawał. W trakcie wstępnego przesłuchania starał się przekonać Niemców, że jest zwykłym muzykiem. Mówił, że nie interesuje się polityką (choć jeszcze przed wojną miał poglądy lewicowe). Twierdził, że jedyne co do tej pory robił to nauka dzieci gry na instrumentach. Zresztą miał okazje zaprezentowania umiejętności muzycznych swoim niedoszłym oprawcą, dając im koncert gry na skrzypcach. Dodatkowo oświadczył,       iż jest śmiertelnie chory ponieważ lekarze zdiagnozowali u niego ciężką chorobę. Jego wygląd zewnętrzny       w czasie żółtaczki faktycznie wskazywał na bardzo zły stan zdrowia, dlatego wkrótce po przesłuchaniu jako jeden z nielicznych aresztowanych został zwolniony”.

Sporo szczęścia miał również mój dziadek basista i puzonista Władysław Pietrzykowski. Jako przedwojenny samochodziarz              i kierowca we wrześniu 1939 r. został zmobilizowany i skierowany do służby medycznej. W Radomiu otrzymał samochód i został osobistym szoferem nieznanego dziś z nazwiska wojskowego lekarza, z którym wyruszył na wojnę. Niestety przesuwający się szybko wrześniowy front skierował ich przymusowo na drogi prowadzące w kierunku wschodnich rubieży Polski. Zresztą ów lekarz, gdzieś na terenach dzisiejszej Ukrainy miał zamożną rodzinę, u której postanowił się zatrzymać. Obydwaj przejechali rzekę Bug. Pokonali drogę miedzy miejscowościami: Kowel, Równe, Dubno i Sarny. Po czym przez pewien czas przebywali w polskim majątku ziemskim na Wołyniu. Lekarz namawiał go aby został tu na stałe i skutecznie próbował swatać z nieprzeciętnej urody polską nauczycielką. Jednak po wrześniowej klęsce dziadek Władysław szybko zorientował się w nowej sytuacji w jakiej się znalazł. Uświadomił sobie, że nie jest to miejsce bezpieczne ponieważ okoliczni chłopi podchodzili nienawistnie do rodziny doktora – „polskich panów” i dwór ten postanowił opuścić z uwagi na narastające napięcia narodowościowe. Oświadczył lekarzowi                  i zapoznanej nauczycielce, że wraca w rodzinne strony na piechotę. Tą decyzją prawdopodobnie po raz pierwszy ocalił swoje życie. Gdyby tam pozostał być może stał by się po kilku latach ofiarą Rzezi Wołyńskiej. Po opuszczeniu dworu jego marszruta nie trwała zbyt długo, został schwytany przez żołnierzy radzieckich  i przekazany NKWD. Jako 34-latek, schludnie ubrany w wysokie oficerskie buty i zielone bryczesy z dłońmi wskazującymi na to iż nie pracował fizycznie, zweryfikowany został jako polski oficer częściowo przebrany w cywilne ubrania. Bardzo szybko skierowano go do grupy jenieckiej polskich oficerów i policjantów prowadzonej gdzieś w głąb Rosji. W niewoli nie pozostał jednak zbyt długo. Pewnej nocy wraz z oficerem z okolic Poznania podjął udaną próbę ucieczki. Z kolumny tej zbiegło wówczas wielu jeńców wykorzystując to, że strażnicy, którzy ich pilnowali po prostu zasnęli. Pomimo wszczętego za uciekinierami pościgu większość z nich zdołała oddalić się na bezpieczną odległość unikając pojmania. Władysław ponownie rozpoczął marsz do rodzinnej Iłży. Znów musiał przekroczyć Bug, który w tym czasie stał się już granicą miedzy III rzeszą a ZSRR. Do Iłży dotarł na piechotę pod koniec 1939 r. Tak jak pozostali członkowie orkiestry udzielał się    w czasie okupacji jako strażak ciesząc się „wolnością”. O losie polskich jeńców, który również mógł podzielić dowiedział się dopiero kilka lat później w 1943 r. gdy Niemcy podali do wiadomości publicznej, iż na wschodzie odkryto masowe groby polskich oficerów zamordowanych przez NKWD.

Fot. 17 Siedzący w samochodzie Władysław Pietrzykowski; zdjęcie wykonane po wojnie (fot. ze zbioru rodziny Pietrzykowskich)

 

Niestety nie wszyscy członkowie orkiestry i OSP mieli tyle szczęścia. W więzieniach, obozach lub przez rozstrzelanie zginęli: Ciepielewski Jan (były kapelmistrz), Trześniewski Adam, Sępioł Piotr oraz Szymański Adam (członkowie straży). Trudno dziś powiedzieć konkretnie jakie straty osobowe poniosła orkiestra w czasie wojny, ale trzeba też przyznać,   że zawierucha wojenna wpłynęła na powiększenie liczby instrumentów. Znana jest historia tylko jednego z nich – tenora wykonanego przez częstochowską firmę „Malko”.

Fot. 18 Tenor firmy „Malko” (fot. Łukasz Babula).

Fot. 19 Sygnatura producenta na opisanym tenorze (fot. Łukasz Babula)

Fot. 21 Opisany wyżej instrument oraz inne przedmioty przyniesione z okolicznych lasów po rozbrojeniu: koc żołnierski letni, fragment muzycznego pulpitu koncertowego, saperka z sygnaturą na trzonku „Kres”, nożyce do ciecia drutu wz.35 produkcji Gerlach Warszawa, bagnety wz. 29 produkcji F.B. Radom i Perkun, maska przeciwgazowa wz. 24 RSC (fot. Łukasz Babula)

Będąc wieloletnim członkiem orkiestry od mieszkańców okolicznych wsi często słyszałem żartobliwe sformułowanie w moim kierunku: „Ale masz Pan trąbę”. Faktycznie tenor, na którym okazyjnie gram jest instrumentem dosyć dużym. Jest wskazywany przez najstarszych członków orkiestry jako „ten przyniesiony z lasu w 1939 r.” Gra na tym konkretnie instrumencie to prawdziwy zaszczyt. Z pewnością żołnierz, który koncertował na nim w okresie międzywojennym słyszał to samo sformułowanie wielokrotnie. Wraz z tym instrumentem jego przedwojenny właściciel wyruszył na kampanię wrześniową w 1939 r. Trudno powiedzieć dlaczego? W końcu pułkowe orkiestry dęte „uzbrojone” w instrumenty i sprzęt muzyczny miały znikomą wartość bojową.  Z pewnością pułk, w którym wspomniany muzyk służył został rozbity w trakcie bitwy pod Iłżą. Po niej rozpoczęło się tzw. „rozbrojenie”. Żołnierze niszczyli, wyrzucali bądź zakopywali środki walki, mundury, ekwipunek i wszystko inne co mogło by w jakikolwiek sposób łączyć ich z formacją wojskową. Taki właśnie los spotkał również instrumenty rozbrajających się               w okolicy orkiestr. Wojskowy sprzęt poniewierał się wzdłuż głównych duktów lasów starachowickich. Oczywiście rynsztunkiem porzuconym przez wojsko zainteresowali się okoliczni mieszkańcy. Jedni poszukiwali przedmiotów przydatnych w domu i gospodarstwie: koce, płaszcze, siodła  i uprzęże, bagnety, łopatki, siekierki, wyposażenie kuchni polowych itd. Inni kierowani duchem dalszej walki zbierali broń i amunicję tworząc leśne magazyny uzbrojenia, które po pewnym czasie znalazły się w rękach konspiracyjnych formacji. Takie początkowo przez nikogo nie kierowane działanie było zalążkiem zbrojnego podziemia. Oczywiście wspomniane zbieractwo było niezwykle ryzykowne. Okupant wprowadzając nowe porządki na tych terenach surowo karał takie postępowanie. Znane są przypadki kiedy owi zbieracze kończyli swój żywot rozstrzelaniem w lesie lub aresztowaniem, które mogło skończyć się zesłaniem do obozu koncentracyjnego. Trudno powiedzieć co kierowało człowiekiem, który ryzykując swoim życiem przytargał z lasu „wielką trąbę” i instrument ten ukrył.             Z pewnością obywatel ten musiał mieć dusze „konspiratora artysty”. Po pewnym czasie znalazca instrumentu przekazał go           w czasie okupacji znanym mu byłym muzykom orkiestry. Dołączył on do „tajnego składziku” w remizie. Dzięki takim właśnie miłośnikom muzyki orkiestra wzbogaciła się w czasie wojny i tuż po niej o kilka instrumentów wojskowych. Mieszkańcy Iłży i okolic znajdowali porzucone instrumenty i przechowali je przez okres okupacji, następnie po ustaniu działań wojennych przekazali tworzącej się na nowo orkiestrze. Historia tego konkretnego instrumentu – tenora zatoczyła krąg. Po kilkudziesięciu latach  od zakończenia wojny instrument  znów trafił w ręce żołnierza. W latach 2005-2013 grał na nim Filip Nachyła niegdyś student              a obecnie absolwent Wojskowej Akademii Technicznej  w  Warszawie. Aktualnie instrument podczas niektórych występów znajduje się w moich rękach. Zdarza się jednak, że niekiedy przekazuję ów tenor gościnnie występującemu  z nami Filipowi Nachyle.

Mimo tego iż budynek strażnicy w trakcie wojny uległ częściowemu zniszczeniu, to ukryte w nim pod sceną instrumenty przetrwały. Po wojnie orkiestra wznowiła swoją działalność. Od 1945 r. do chwili obecnej prowadzona była i jest przez następujące osoby:

– Kolbicz Feliks 1945– 1948 r.

– Myszka Stanisław ok. 1948 – 1958 r.

– Ostrowski Józef (prowadzący) ok. 1958 – 1963 r.

– Zarychta Edward ok. 1963 – 1970 r.

– Kuchciak  Zdzisław 1970 – 1972r.

– Kolbicz Feliks 1972– 1979 r.

– Kuchciak  Zdzisław 1979 – 2010 r.

– Rachudała Marian (prowadzący) 2010 r.

– Kwieciński Julian 2010 – 2011 r.

– Migdalski Andrzej – 2012 r. – obecnie

 

Bezpośrednio po wyzwoleniu, już w lutym 1945 r. Feliks Kolbicz ponownie zorganizował orkiestrę dętą i prowadził ją przez 3 lata. Orkiestra brała udział w wiecach, manifestacjach, uroczystościach państwowych, w pogrzebach ekshumowanych żołnierzy              i partyzantów na terenie Iłży i Starachowic. W owym okresie była to jedyna orkiestra na terenie całego powiatu. Zdarzało się nawet, że muzycy grali kilka razy dziennie, w kilku różnych miejscowościach.

Fot. 22 Pogrzeb ekshumowanych zwłok żołnierzy i partyzantów (fot. Kronika Orkiestry)

 

Problemem dla powojennej orkiestry stał się brak lokalu, w którym można by było wykonywać próby, ponieważ budynek OSP był częściowo zniszczony. Pierwsze powojenne spotkania orkiestry odbywały się przy ulicy Bodzentyńskiej w budynku należącym do państwa Wieczorskich (w okresie wojny mieściła się tam siedziba niemieckiej żandarmerii). Próby odbywały się również na pierwszym piętrze tak zwanego „przedwojennego polskiego sklepu” (obecnie Banku Spółdzielczego w Iłży). Kolejnym miejscem spotkań i występów orkiestry była sala przedwojennej bóźnicy żydowskiej przy ulicy Mostowej w sąsiedztwie młyna. Przechowywane tam były również instrumenty w wygospodarowanej na ten cel szafie.

Kolejnym kapelmistrzem w 1948 r. został Stanisław Myszka, były muzyk wojskowy (kornecista). Prowadzenie orkiestry odbywało się na styl wojskowy. Stanisław Myszka dyrygując orkiestrą sprawnie posługiwał się kapelmistrzowską buławą. Ciekawostką jest, że jako kapelmistrz został zwolniony z opłat podatkowych od prowadzenia restauracji, która mieściła się przy ulicy Podzamcze. Wielokroć orkiestra po koncertach i uroczystościach spotykała się właśnie w tym lokalu.

                                                       Fot. 23 Orkiestra pod buławą Stanisława Myszki (fot. Kronika Orkiestry)

Jak wspominają najstarsi członkowie orkiestry z kapelmistrzem tym wiąże się zabawna sytuacja. W trakcie jednego z występów do tamburmajora zwróciła się jakąś piękna kobieta pytając: „Czy orkiestra umie zagrać „Jesienne róże” bo uwielbia tę piosenkę?”. Kapelmistrz odpowiedział, iż na chwilę obecną jest to nie możliwe ponieważ orkiestra nie umie utworu i nie ma takich nut. Widząc zasmuconą minę kobiety z żartem serdecznie dopowiedział: „Za 20 minut specjalnie dla pani zagramy”. Tak też się stało! Kapelmistrz na szybko z pamięci rozpisał nutowo utwór na różne głosy i po krótkim czasie orkiestra faktycznie grała zażyczoną piosenkę.

Stanisław Myszka prowadził zespół do 1958 r. Po jego śmierci orkiestra nie posiadała kapelmistrza. Był to niewątpliwie trudny okres dla muzyków. Brakowało ogólnej organizacji: systematycznych spotkań, prób i wzbogacania repertuaru

Fot. 24 Stanisław Myszka na czele orkiestry (fot. Kronika Orkiestry)

muzycznego. Nie tworzono i nie grano nic nowego. Pomimo to orkiestra potrafiła zmobilizować się do występów, podczas których prowadzącym zespół był Józef Ostrowski, który pełnił obowiązki dyrygenta. Człowiek ten wniósł nieoceniony wkład w to by instytucja ta przetrwała pomimo braku muzycznego przewodnika  i przedstawiciela. Orkiestra działała wówczas społecznie             z inicjatywy własnej.

Trudna sytuacja orkiestry zmieniła się na lepsze ok. 1963 r. wraz z rozwojem życia kulturalnego Iłży, kiedy to został zbudowany        i otworzony Miejski Dom Kultury. Pod naciskiem społeczeństwa  i miłośników orkiestry ówczesne władze zatrudniły zawodowego kapelmistrza. Został nim Edward Zarychta – człowiek legenda. Gdy zaczynałem swoją przygodę muzyczną niemal każde spotkanie członków orkiestry wiązało się z jakąś opowieścią na jego temat. „Czego to orkiestra nie wyprawiała za Zarychty!

 

Fot. 25 Orkiestra prowadzona przez Józefa Ostrowskiego (fot. Kronika Orkiestry)

Fot. 26 Orkiestra prowadzona przez Edwarda Zarychtę (fot. Kronika Orkiestry)

Edward Zarychta pochodził z Wąchocka. Przed objęciem stanowiska w Iłży pracował w Starachowicach w PKP. Grał w orkiestrze dętej w Starachowicach początkowo na klarnecie następnie na saksofonie (mimo wypadku, w którym stracił trzy palce prawej ręki). Ktoś kto zna technikę gry na saksofonie (która podobnie jak pianino czy fortepian wymaga zaangażowania obu dłoni)             z pewnością wie iż to nie lada problem grać bez części palców w prawej dłoni. W sumie to niemal niemożliwe… a Zarychta umiał! Mało tego był multiinstrumentalistą. Potrafił grać lewą ręką na instrumentach przystosowanych do osób praworęcznych takich jak trąbka czy tenor. Z pewnością musiał być to człowiek niesamowicie charyzmatyczny i wytrwały w swoim działaniu. Wypadek nie przeszkodził mu w dalszej pracy muzycznej. Postanowił skończyć kurs kapelmistrzowski. Dzięki temu mógł być zatrudniony           w iłżeckiej orkiestrze. Jako niezwykle twórczy kapelmistrz prowadził orkiestrę seniorów kształtując jednocześnie nowych muzyków. Był to niezwykle prężny okres dla orkiestry, w którym opanowano wiele nowych utworów. Młodzież iłżecka została zafascynowana grą na instrumentach, zgłaszało się wielu chętnych i na próbach  dochodziło do sytuacji, że na jeden instrument przypadało dwóch chętnych do nauki. Aby rozwiązać ten problem utwory grane były kilkukrotnie a członkowie orkiestry przekazywali sobie nawzajem „trąby” aby każdy umiał zagrać dany utwór. Próby odbywały się 3 razy w tygodniu. Wówczas  orkiestra zdobywała laury na przeglądach i konkursach orkiestr. Zajęła I miejsce w wojewódzkim przeglądzie orkiestr dętych         w Kielcach oraz wraz z inną orkiestrą ex aequo II miejsce we Włoszczowej. Co ciekawe na wspomnianym włoszczowskim przeglądzie nie przyznano żadnej z orkiestr I miejsca. Prawdopodobnie miał się na nim znaleźć iłżecki zespół, który niewątpliwie był najlepszy, jednak ze względu na „niekoleżeński” fortel jakim posłużył się kapelmistrz, nie mógł stanąć na najwyższym podium, co miało być formą kary. W trakcie uroczystego przemarszu prezentującego umiejętności poszczególnych orkiestr każda z nich miała odegrać jakiś utwór marszowy. Zarychta przemarsz ten postanowił wykorzystać aby pokazać, że są niedoścignieni w swoich umiejętnościach. Gdy kolumna stworzona z wielu orkiestr ruszyła kapelmistrz wykorzystując przerwę w utworze innej orkiestry dał sygnał do rozpoczęcia grania przekazując uprzednio swoim kolegom, że maja grać cały repertuar marszowy bez przerwy, jeden utwór za drugim. W ten sposób grający uprzednio zespół został zagłuszony, natomiast ciągłość granych przez iłżaków marszy nie pozwalała rozpocząć gry innym. Niemal cały przemarsz grała wyłącznie orkiestra z Iłży. Za co inni kapelmistrzowie mieli później do Zarychty ogromne pretensje bo nie mogli się wykazać.  We Włoszczowej jako nagrodę za zajęcie drugiego miejsca orkiestra otrzymała kilka instrumentów muzycznych. Wkrótce zespół pozyskał dodatkowo nowe instrumenty zakupione przez Dom Kultury, natomiast stare instrumenty oddane zostały do profesjonalnego remontu, który wykonywany był w Kielcach.

Fot. 27 Trąbka firmy Weltklang wygrana na przeglądzie orkiestr we Włoszczowej (fot. Jacek Osojca)

W okresie dyrygentury Edwarda Zarychty orkiestra przestała być instytucją strażacką. Przekształcenie to odbywa się z inicjatywy ówczesnych władz. Zespół zaczął funkcjonować w strukturach Iłżeckiego Domu Kultury jako Miejska Orkiestra Dęta, odłączając się tym samym od straży. Zmienił się również właściciel instrumentów. „Dęciaki” będące do tej pory w posiadaniu straży przeszły na własność Domu Kultury, do którego należą do dziś. Warto   w tym miejscu podkreślić, że pomimo tego iż zwierzchnictwo nad orkiestrą zmieniało się  to zespół od początku swego istnienia wykazywał się pewną autonomią, (niekiedy zupełnie na przekór poleceniom „szefostwa i włodarzy”). Często o udziale orkiestry w wielu imprezach czy uroczystościach decydowali sami muzycy wraz    z poszczególnymi kapelmistrzami. Dlatego poza świętami            i uroczystościami państwowymi orkiestra występowała podczas świąt i wydarzeń kościelnych, na różnych festynach, ślubach muzyków lub kogoś z ich rodziny oraz na wielu innych uroczystościach okolicznościowych. Trzeba to wyraźnie podkreślić, że w wielu przypadkach miejsce i okoliczności występu wynikały z woli orkiestry a nie decyzji kierownictwa, któremu ówcześnie podlegała. Taki stan rzeczy funkcjonuje od momentu powstania orkiestry aż do dziś

Fot. 28 Orkiestra grająca w trakcie uroczystości rodzinnej u członka orkiestry Mariana Rachudały (fot. Kronika Orkiestry)

 

Istnieją różne rodzaje orkiestr dętych np.: strażacka, górnicza, reprezentacyjna wojskowa, policyjna, marszowa itd. Iłżecka orkiestra grała    i gra zwykle stacjonarnie (siedząc lub stojąc) albo marszowo. Ale bywały wyjątki od tej reguły. Śmiało możemy powiedzieć, że „za Zarychty” była to również orkiestra „zmotoryzowana”. Najstarsi muzycy wspominają z uśmiechem na ustach    iż kilkukrotnie ku uciesze mieszkańców okolicznych wsi (po części dla dowcipu) orkiestra grała jadąc na odkrytej platformie samochodu ciężarowego (Stara) lub na chłopskich furmankach. Takie niecodzienne „koncerty” odbywał się często w drodze na uroczystości     w miejscowościach znacznie oddalonych od Iłży. Głównie z uwagi na brak innych środków lokomocji. Znany jest przypadek iż pewnego razu orkiestra wracając z zawodów strażackich w Suchedniowie wjechała do Wąchocka i grała objeżdżając wielokrotnie rynek (obecny plac Majora Ponurego). W trakcie tego „koncertu” wielu okolicznych mieszkańców i dzieci przybiegło na wąchocki rynek żeby zobaczyć co to za uroczystość. Natomiast na miejscu zobaczyli rozbawionych ludzi z instrumentami skupionych           w kolejce pod miejscową gospodą gdzie orkiestranci postanowili się zatrzymać i „rozgościć”.

Rozwój orkiestry widać również w jej składzie. Najprawdopodobniej dopiero w czasie kapelmistrzowania Zarychty po raz pierwszy w orkiestrze pojawiła się płeć piękna. Był to niewątpliwy progres kończący wyłącznie „męskie granie” po ponad pół wieku istnienia tej instytucji. Pierwszą kobietą grającą w orkiestrze była pochodząca z niezwykle zasłużonej dla zespołu rodziny Jadwiga Jaśkiewicz – klarnecistka. Wkrótce w składzie pojawiły się kolejne klarnecistki: Wiesława Orczykowska (obecnie Kuc) i Teresa Różalska. Dziś sytuacja ta nie jest już tak wyjątkowa. W orkiestrze grało i gra wiele dziewczyn i kobiet. Tę najpiękniejszą części orkiestry na przestrzeni ostatnich lat stworzyły: Borowiec Anita (klarnet), Borowiec Anna (saksofon altowy), Celuch Aleksandra (tenor), Fereniec Małgorzata (saksofon altowy), Gębusia Katarzyna (puzon), Kocjan Malwina (saksofon altowy), Krawczyk Anna (saksofon altowy), Pogoda Małgorzata (flet), Wróbel Julia (flet).

Fot. 29 W pierwszym rzędzie orkiestry (druga z lewej) Jadwiga Jaśkiewicz z klarnetem (fot. Kronika Orkiestry)

Fot. 30 Kobiety w orkiestrze dziś. Pierwszoplanowo od lewej: Malwina Kocjan i Gosia Fereniec, za nimi: Ola Celuch i Kasia Gębusia w czasie próby. (fot. Iłżecki Dom Kultury)

 

Orkiestra prowadzona była przez kapelmistrza Edwarda Zarychtę do 1970 roku. 2 października 1970 r. kapelmistrzem został Zdzisław Kuchciak, absolwent szkoły muzycznej II-go stopnia w Kielcach. Orkiestrę prowadził tylko przez dwa lata. Musiał ustąpić miejsca niezwykle zasłużonemu dyrygentowi, który chciał powrócić do prowadzenia orkiestry.

Fot. 31 Feliks Kolbicz po raz kolejny przewodzi orkiestrze (fot. Kronika Orkiestry)

W 1972 r. po raz trzeci dyrygentem Orkiestry Dętej przy Miejskim Domu Kultury został Feliks Kolbicz. Nie najmłodszy bo 68 letni schorowany kapelmistrz poruszał się na co dzień wyłącznie o lasce bez której „ponoć” nie mógł sobie poradzić w chodzeniu. Jednak działalność w orkiestrze wkrótce dodała mu takiego animuszu, że na niektórych występach zapominał o swoim kosturku krocząc dumnie przed orkiestra bez podparcia. Wśród grających było wówczas jeszcze 8 zasłużonych weteranów, którzy należeli do orkiestry od 1936 r. Z lat siedemdziesiątych do dnia dzisiejszego zachowało się najstarsze nagranie orkiestry. Pomimo tego iż jest słabej jakości obrazuje w jaki sposób orkiestra wówczas koncertowała. Niektóre z utworów wzbogacone były również o śpiew. Funkcję wokalisty pełnili wówczas wymiennie Biwan Stanisław, grający na alcie oraz Paweł Wiączek klarnecista. Wśród poważnych utworów w repertuarze znalazły się również piosenki niemal kabaretowe tworzone przez Feliksa Kolbicza. W jednej z wyśpiewywanych piosenek – obereku słychać ludowy tekst: „Od podłogi do pułapu moje cyce chlapu chlapu, moja główka podskakuje gdy nóżkami przytupuję”. Wiele z utworów kapelmistrz rozpisywał dostosowując zapis nutowy zarówno do umiejętności poszczególnych muzyków jak i całej orkiestry. Ze względu na stan zdrowia   w 1979 r. Feliks Kolbicz jest zmuszony do rezygnacji     z dalszego prowadzenia zespołu, opuszcza Iłżę i wyjeżdża do rodziny w Płocku.

Fot. 32 Wiersz Feliksa Kolbicza na okoliczność pożegnania z orkiestrą (fot. Kronika Orkiestry)

Fot. 32a Wiersz Feliksa Kolbicza na okoliczność pożegnania z orkiestrą (fot. Kronika Orkiestry)

Warto zwrócić uwagę iż w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej rządzonej przez komunistów orkiestra biorąca udział w różnych uroczystościach kościelnych miała nie rzadko spore problemy. Udział muzyków w niektórych wydarzeniach religijnych był niczym sól w oku ówczesnej lokalnej władzy. „W końcu komuniści znali wszystkich wrogów władzy ludowej zaczynając od samego Pana Boga”. Gdy orkiestra grała na pochodach 1 majowych, 22 lipca w Narodowe Święto Odrodzenia Polski, kiedy to rozbrzmiewała Międzynarodówka a zaraz za hymnem Polski był grany hymn Związku Radzieckiego wszystko było w porządku.

Fot. 33 Nuty orkiestry z czasów PRL-u (fot. Łukasz Babula)

 

Problem pojawiał się gdy orkiestra grała utwory religijne. Stosowane były często różnego rodzaju fortele aby występy takie utrudnić lub uniemożliwić. Zdarzało się, że muzyków czy kapelmistrzów zastraszano sugerując potencjalne problemy związane      z ich pracą np. utratę stanowiska, czy brak możliwości awansu. Niektórzy orkiestranci wiedząc iż ryzykują swoją karierę zawodową, woleli nie przychodzić grać w kościele. Przez to orkiestra w świątyni musiała występować w okrojonym składzie. Niektórzy kapelmistrzowie w święta kościelne unikali prowadzenia orkiestry. Pomimo tego, że zespół grał, to nie było przed nim kapelmistrza czyli osoby, którą można by było pociągnąć do odpowiedzialności. Niekiedy poszczególni kapelmistrzowie wzywani byli do urzędu „na rozmowę”. Tak jedną z rozmów zapamiętali członkowie orkiestry: Wezwany kapelmistrz ponoć usłyszał: „jak to wygląda towarzyszu dyrygencie, że orkiestra na Bożym Ciele gra? przecież mogła by nie grać!?” Wtedy padała niezwykle ryzykowna odpowiedz: „oczywiście sekretarzu, że mogła by nie grać, ale w takim razie na 1 maja i 22 lipca też nie zagra”. I tu powstał problem              i sprzeczność interesów. „Co by było gdyby na tak ważnych dla partii świętach zabrakło orkiestry! Skandal! To już lepiej niech gra tu i tu”. W taki właśnie sposób udało się „załatwiać” udział orkiestry w obrządkach liturgicznych za cichym wymuszonym przyzwoleniem władz. Znane są jednak przypadki gdy przed świętami kościelnymi częścią muzyków czy kapelmistrzem „zaopiekowali się” partyjni „koledzy”, którzy obchodzili jakieś okolicznościowe uroczystości. Pewnego razu przed Bożym Ciałem pretekstem stały się imieniny „towarzysza” z zakładu pracy suto zakrapiane alkoholem. Dwóch muzyków – trębaczy zaproszonych na biesiadę zostało upojonych   i przetrzymanych do samego rana przez „kolegów”. Dzięki takiej metodzie w składzie zabrakło kluczowych głosów, bez których orkiestra nie była w stanie zagrać na procesji Bożego Ciała. W ten sposób „czerwonym” udało się osiągnąć zamierzony cel.

 

Fot. 34 Kserokopia zdjęcia operacyjnego orkiestry wykonanego przez agenta Służby Bezpieczeństwa; oryginał fotografii znajduje się w zbiorach IPN (kserokopia w posiadaniu autora)

 

Jednak nie zawsze dezorganizacyjne działania władzy były skuteczne. Niekiedy orkiestra wykazywała się lisim sprytem przed niezwykle ważnymi uroczystościami religijnymi. Do czego zdolna była władza i orkiestra świadczy fakt iż pewnego razu instrumenty zostały poddane „aresztowi” w Domu Kultury. Działanie to było nadzorowane  i kontrolowane przez milicję. Miało to miejsce w 1972 r. gdy orkiestra przygotowywała się do występu z okazji nawiedzenia iłżeckiej parafii przez kopię cudownego obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Idea peregrynacji obrazu miała być sposobem przygotowania narodu na jubileusz 1000-lecia chrztu Polski. Prymas Stefan Wyszyński zawiózł najpierw wizerunek do Rzymu gdzie został poświęcony przez papieża Piusa XII. Po powrocie do kraju obraz rozpoczął peregrynację podczas której miał odwiedzić wszystkie polskie parafie. Ówczesne władze robiły wszystko aby pielgrzymkę cudownej kopii przerwać lub przynajmniej utrudniać. W trakcie peregrynacji obraz był kilkukrotnie zatrzymywany i siłą odbierany przez milicję. W tej sprawie interweniował nawet arcybiskup Karol Wojtyła.

Podczas powitania wizerunku Matki Boskiej Częstochowskie w Iłży istotną rolę miała spełnić orkiestra. Na tę okoliczność przygotowano specjalny repertuar. Na kilka dni przed uroczystością muzycy, którzy po próbie zabrali „trąby” do domów, otrzymali pisemne wezwanie wydane przez władzę, aby zwrócić instrumenty do Domu Kultury. Niektóre z wezwań dostarczone były przez milicjantów. Pismo jasno określało sankcje za nie wykonania polecenia. Brak zwrotu instrumentu traktowano jako kradzież               i muzyk miał być aresztowany. W związku z powyższym sytuacja była bardzo poważna. Wszyscy muzycy wykonali polecenie            i odnieśli „trąby” do Domu Kultury, który nadzorowany był przez milicjantów, tak aby nikt instrumentu na tą okoliczność nie mógł pobrać. Miało to „załatwić sprawę” podniosłego powitania z orkiestrą Świętego Obrazu. W końcu uznano, że bez instrumentów orkiestranci nie zagrają. Z pewnością wszyscy nadzorujący akcję milicjanci oraz przedstawiciele komunistycznej władzy na drugi dzień przecierali oczy ze zdumienia widząc     i słysząc grającą orkiestrę, której zatrzymane instrumenty wciąż odbywały „areszt domowy”! Dla nich powinien być to cud! Na szczęście nie wszystkie działania milicji   władzy były dobrze przemyślane. Pomimo tego iż orkiestra pozbawiona była instrumentów to w dalszym ciągu miała przygotowane na tą uroczystość nuty. Wielu z muzyków zaangażowało się w całonocne poszukiwania instrumentów dętych     w okolicy. Niektórzy zorganizowali sobie instrumenty         we własnym zakresie. Dla innych instrumenty wypożyczono z Sienna gdzie również swego czasu funkcjonowała orkiestra dęta. Umożliwiło to tym samym występ zespołu na tak ważnej uroczystości. Niestety nie dla wszystkich wówczas instrumentów wystarczyło. Ówczesny proboszcz (ks. Józef Dziadowicz) znając zaangażowanie i perypetie muzyków związane z tym występem zaprosił w formie podziękowania cały zespół na uroczysty obiad już po uroczystości. Orkiestra brała również udział w trzeciej iłżeckiej peregrynacji obrazu w 2007 r., której przebieg nie był już przez nikogo zakłócany.

Fot. 35 Pamiątka z peregrynacji w 1972 r. (fot. ze zbioru p. Zofii Włodarskiej)

Fot. 35a Orkiestra grająca w czasie I peregrynacji kopii Obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej w Iłży na wypożyczonych instrumentach (fot. Kronika Orkiestry)

 

Fot. 36 III pielgrzymka kopii Obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej w Iłży (fot. Kronika Orkiestry)

Fot. 36a III pielgrzymka kopii Obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej w Iłży (fot. Kronika Orkiestry)

Nie tylko działania orkiestry były niekiedy opozycyjne wobec ówczesnej władzy, podobnie zachowywali się poszczególni jej członkowie w życiu prywatnym. Warto w tym miejscu zaznaczyć iż muzyk orkiestry saksofonista Marian Rachudała działacz Solidarności i pracownik Wytwórni  Części Samochodowych (WCS) w Iłży, już w pierwszy dzień po wybuchy stanu wojennego zaangażował się w akcję, przez którą ryzykował nie tylko zwolnieniem z pracy ale i karą więzienia. Jak sam wspomina 14 grudnia 1981 r. brał udział w wynoszeniu z terenu WCS-u sztandaru Solidarności. Gdyby  sztandar pozostał w zakładzie z pewnością zostałby wkrótce zarekwirowany przez służby. W akcji uczestniczyli trzej solidarnościowcy: Marian Świercz, Janusz Kumanowski (jego ojciec również by członkiem orkiestry) oraz pan Marian Rachudała. Świercz owinięty został płatem sztandaru, natomiast dwaj pozostali byli jego obstawą przy przejściu przez zakładową wartownię. Po zakończonej pracy wraz    z tłumem wychodzących pracowników trójka konspiratorów opuściła szczęśliwie bramę zakładu. Udali się do kościoła uznając iż będzie to najbezpieczniejsze miejsce dla przechowania solidarnościowego sztandaru. W świątyni pan Marian podszedł do konfesjonału,      w którym przebywał proboszcz i powiedział: „Proszę księdza ja nie do spowiedzi, chcemy z kolegami zostawić coś  w kościele”. Po tych słowach proboszcz wyszedł z konfesjonału i wraz z trzema „solidarnościowymi konspiratorami” udał się do zakrystii.                      Po przeprowadzonej przez pana Rachudałę rozmowie z księdzem Józefem Dziadowiczem sztandar spoczął w jednej z szuflad        w zakrystii gdzie przeczekał stan wojenny. Sztandar ten znajduje się w kościele do dziś.

Fot. 40 Marian Rachudała z saksofonem altowym i Marcin Pastuszka z trąbką (fot. Iłżecki Dom Kultury)

Wracając do historii orkiestry. Po opuszczeniu Iłży przez Feliksa Kolbicza, 1 kwietnia 1979 r. kapelmistrzem został po raz drugi Zdzisław Kuchciak, który prowadził orkiestrę do 2010 r. Był niewątpliwym rekordzistą ponieważ łącznię na czele orkiestry stał przez 33 lata. To właśnie pod jego czujnym okiem wraz z innymi kolegami zdobywałem szlify muzyczne. Przez wiele lat był kapelmistrzem, który orkiestrą dyrygował nie buławą marszową tamburmajora a puzonem, na którym jednocześnie grał                 z pamięci bez nut w trakcie występów idąc przed orkiestrą.

 

Fot. 41 Kapelmistrz dyrygujący puzonem (fot. Kronika Orkiestry)

Fot. 42 Orkiestra prowadzona przez Zdzisława Kuchciaka (fot. Kronika Orkiestry)

Fot. 43 Korowód Młodzieży Szkolnej idący ulicami Iłży z Orkiestrą Dętą – inauguracja Iłżeckich Dni Kultury (fot. Iłżecki Dom Kultury)

Latami od znaku danego przez Zdzisława orkiestrze i odegraniu krótkiej melodii rozpoczynały się Iłżeckie Dni Kultury. Dziś śmiało można powiedzieć iż iłżeckiej orkiestrze poświecił większość swojego życia i sporo zdrowia. Zawsze umartwiał się brakiem muzyków, stresował i denerwował przed każdym z koncertów. Zdarzało się, że przed niektórymi występami muzycy,  w ogóle nie przychodzili na próby nie mając na to czasu. A w dniu koncertu pojawiali się dopiero bezpośrednio przed graniem. Kapelmistrz stał wówczas zmartwiony przed wejściem domu kultury wypatrując „ilu to się dziś uda zebrać? bo przecież zaraz mamy wychodzić?!” Zdzisław po mistrzowsku radził sobie z kłótniami czy nieporozumieniami miedzy muzykami i ich niesubordynacją dzięki swojemu „złotemu muzycznemu sercu” i cierpliwości „z tytanu”, która kosztowała go wiele nerwów. Był przy tym niezwykle skromny. Dziesięć lat temu gdy tworzona była kronika orkiestry nie chciał aby o nim jako ówczesnym kapelmistrzu cokolwiek pisać. O tym, że za swoją działalność był odznaczony „Brązowym Krzyżem Zasługi” oraz wyróżniony „Odznaką Zasłużonego Działacza Kultury” dowiedziałem się wówczas dopiero od jego żony Pani Eli. Wspaniałym gestem władz było odznaczenie orkiestry jako instytucji        z okazji 100-lecia istnienia w 2008 r. medalem „Zasłużony dla Powiatu Radomskiego”. Odznaczenie to było złożone wówczas właśnie na ręce Zdzisława Kuchciaka.

 

Fot. 44 Odznaczenie nadane orkiestrze w 2008 r. (fot. Łukasz Babula)

Fot. 45 Zdjęcie pamiątkowe wykonane z okazji setnego jubileuszu istnienia orkiestry (fot. Iłżecki Dom Kultury)

Fot. 46 Kapelmistrz Zdzisław Kuchciak z buławą tamburmajora, za nim Tomasz Pietrzykowski z zabytkowym czteroklawiszowym barytonem (fot. ze zbioru rodziny Pietrzykowskich)

 

Wkrótce potem wieloletnią działalność kapelmistrza przerwała niespodziewana choroba. Był to niewątpliwy kryzys dla orkiestry, który początkowo zdezorganizował funkcjonowanie zespołu. Każdy z muzyków zadawał sobie wówczas pytanie „Jak to dalej będzie bez Ździcha i kiedy wyzdrowieje?!” Pomimo wszystko przez pewien czas orkiestra występowała bez kapelmistrza. Obowiązki prowadzenia orkiestry objął wówczas saksofonista Marian Rachudała.

 

Fot. 47 Prowadzący Marian Rachudała daje znak do rozpoczęcia gry (fot. Iłżecki Dom Kultury)

 

Zdzisław Kuchciak ze swoją orkiestra związany był do końca życia. Pamiętam jak pomimo ciężkiej choroby, częściowo sparaliżowany wciąż przychodził na próby z ręką na temblaku aby dalej monitorować postępy orkiestry i nowego kapelmistrza Juliana Kwiecińskiego, który go zastąpił. Zdzisław zmarł 20 listopada 2011 r. W ostatniej drodze kapelmistrza licznie uczestniczyła orkiestra. Na pogrzeb przybyło wówczas znaczne grono muzyków, którzy na co dzień nie grali już w orkiestrze ale chcieli oddać hołd swojemu przyjacielowi.

Fot. 48 Ostatnim miejscem spoczynku naszego muzycznego przewodnika jest cmentarz parafialny w Iłży (fot. Tomasz Pietrzykowski)

W 2011 roku kapelmistrzem orkiestry został muzyk wojskowy Julian Kwieciński, który orkiestrę prowadził około roku. Wówczas powstaje koncepcja zakupienia nowych instrumentów.

 

Fot. 49 Orkiestra pod batutą Juliana Kwiecińskiego (fot. Iłżecki Dom Kultury)

W 2012 r. batutę nad orkiestra objął Andrzej Migdalski, który prowadzi zespół do dnia dzisiejszego. Kapelmistrz swoje dzieciństwo i młodość spędził w Iłży. Następnie przez wiele lat mieszkał i pracował w Wałbrzychu gdzie prowadził miedzy innymi ognisko muzyczne oraz grał jako muzyk orkiestrowy w Filharmonii Sudeckiej. Jest to zarazem akademicki kolega byłego kapelmistrza Zdzisława Kuchciaka. Również absolwent szkoły muzycznej II-go stopnia w Kielcach. Zresztą obydwaj wiele lat temu egzamin końcowy na puzonie zdawali u tego samego profesora. Po opuszczeniu Wałbrzycha zamieszkał w Radomiu skąd po pewnym czasie zaczął przyjeżdżać do iłżeckiej orkiestry i grał w niej początkowo jako puzonista. Następnie posiadając wysokie kwalifikacje muzyczne został mianowany na kapelmistrza. Wielu z mieszkańców Iłży zauważyło iż w ostatnich latach zmieniło się zupełnie brzmienie orkiestry. Dzięki sześcioletnim wysiłkom kapelmistrza i intensywnej pracy zespołu niemal cały repertuar orkiestry został zaktualizowany i wzbogacony o wiele nowych utworów. Orkiestra zyskała również wielu nowych muzyków odmładzając tym samym swój skład.

Fot. 50 Orkiestra prowadzona przez Andrzeja Migdalskiego (fot. Iłżecki Dom Kultury)

Fot. 51 Orkiestra prowadzona przez Andrzeja Migdalskiego (fot. Iłżecki Dom Kultury)

 

Fot. 52 Przykładowe etapy „chałupniczej” naprawy wgiętego i pękniętego instrumentu (fot. Tomasz Pietrzykowski)

Przyczyna zmiany brzmienia orkiestry wynikała również     z faktu iż cześć wysłużonych instrumentów, których dźwięk pozostawiał wiele do życzenia została zastąpiona nowymi. Jednak trzeba przyznać, że niektóre leciwie „trąby” mają swój niepowtarzalny urok a niekiedy i kaprysy (złośliwość rzeczy martwych). Z grą na starym instrumencie jest niekiedy jak z jazdą starym samochodem, „często coś się psuje”. Kilkukrotnie              w swojej historii stare instrumenty oddawane były do profesjonalnych firm „na przegląd”. Drobnymi naprawami instrumentów i akcesoriów muzycznych niegdyś zajmowali się członkowie orkiestry miedzy innymi: Jan Wilczyński, Bogdan Pastuszka i Marian Rachudała (skóry do bębna). Obecnie w dalszym ciągu takie drobne renowacje wykonują we własnym zakresie członkowie orkiestry: Jerzy Kopacz (specjalista w naprawie saksofonów), Marcin Pastuszka (naprawy akcesoriów i instrumentów) oraz Tomasz Pietrzykowski (instrumenty dęte blaszane).    W naprawach pomagają niekiedy sympatycy orkiestry i znajomi muzyków posiadający odpowiednie urządzenia i narzędzia lub pracownicy domu kultury. Niekiedy takie „desperackie” naprawy wykonywane były (ku niezadowoleniu rodzin muzyków) w największe święta kościelne czy państwowe. Przykładowo, były przypadki, że w niedzielę, Boże Ciało czy 3 Maja „coś się urwało, coś zepsuło i zginęło”, a następnego dnia rano już jest kolejne granie i nie można sobie pozwolić na to aby zabrakło zepsutego instrumentu. Wtedy właśnie  w przydomowych warsztacikach muzyków i ich znajomych w ruch szły: lutownice, palniki, szlifierki, wiertarki, pilniki a niekiedy nawet tokarki i frezarki! Z pewnością niektórzy ludzie słysząc takie dźwięki burzące atmosferę podniosłego święta zadawali sobie pytanie: „Co za wariat w takie święto pracuje!?” Tymczasem już następnego dnia ci sami ludzie mogli usłyszeć efekty tych „niechlubnych dziwnych dźwięków” w czasie koncertu orkiestry, podczas którego grał naprawiony instrument. Często właśnie takie „naprawy świąteczne” wykonywałem osobiście. W chwili obecnej sytuacja ta znacznie się poprawiła z uwagi na fakt iż większość z grających „trąb” jest nowa. Udało się sfinalizować zakup przez Dom Kultury nowych instrumentów miedzy innymi dzięki funduszom pozyskanym na ten cel z środków Unii Europejskiej. Swój udział z zakupie nowych instrumentów miał również iłżecki proboszcz ks. kan. mgr Stanisław Styś. W Iłżeckim Domu Kultury w pomieszczeniu użytkowanym przez orkiestrę nowe instrumenty jak również i te najstarsze znalazły swoje miejsce w nowych, specjalnie dla nich stworzonych szafach.  Być może w przyszłości uda się zorganizować ekspozycję w nowej Sali Widowiskowo Kinowej im. Józefa Myszki prezentującą najstarsze instrumenty muzyczne, które obecnie przeszły już „na emeryturę”.

Nie tylko instrumenty są elementem łączącym dawną historię z dniem dzisiejszym. Kolejnym przykładem kiedy stare wiąże się       z nowym są „iłżeckie zamkowe hejnały”. I nie chodzi tu o takie „wykonywane na zamku przez okoliczną młodzież z butelką czy puszką przy ustach”. Co ciekawe i dotychczas zupełnie nieznane od kilku lat istnieje już „Hejnał Iłżecki” skomponowany przez kapelmistrza Andrzeja Migdalskiego. Od kilku lat ten krótki sygnał rozpoczyna Iłżeckie Dni Kultury.

Fot. 53 Nuty „Hejnału Iłżeckiego” (fot. Piotr Czarnecki)

 

Przyczyn powstania tego krótkiego, prostego sygnału jest wiele i związane są one oczywiście z regionalną historią. Zamek, związki Iłży i Krakowa za sprawą biskupów krakowskich. Dawne od lat nie słyszane dźwięki, które niegdyś spływały z zamku     w latach jego świetności na miasto, dały podwalinę do stworzenia tego granego na trąbkach krótkiego utworu, oraz nadały mu barokowego charakteru. Być może właśnie dzięki temu hejnałowi uda się w przyszłości odtworzyć zapomnianą regionalną Wielkanocną tradycję. Z pewnością mało kto już dziś pamięta, że w Wielkanoc przed wojną w Iłży rozbrzmiewał nie tylko baraban ale grała też trąbka. Nieznany dziś utwór odgrywał członek orkiestry, strażacki sygnalista druh Cichosz stojąc na wzgórzu zamkowym. Zresztą sygnały odgrywane  z iłżeckiego zamku towarzyszyły mieszkańcom Iłży również w innych uroczystościach czy wydarzeniach zwiastując tym samym ważne dla miasta wydarzenie. Znany jest przypadek z 8 maja 1929 roku kiedy to O.S.P. Iłża obchodziło jubileusz 25-lecia istnienia. Tego dnia  o godzinie 5 rano ze wzgórza zamkowego popłynął dźwięk „Pobudki” granej przez Cichosza. Być może uda się tą tradycję odtworzyć by powróciła na stałe. Sporadycznie  w nawiązaniu do tego zwyczaju         w trakcie rekonstrukcji historycznych organizowanych przez Stowarzyszenie Rekonstrukcji Historycznej 51 pułku piechoty Strzelców Kresowych z iłżeckiego wzgórza zamkowego słychać „Hasło Wojska Polskiego” i „Ciszę” w wersji wojskowej. Sygnały te odgrywane są przeze mnie na zabytkowej wojskowej trąbce sygnałowej Armii Stanów Zjednoczonych prawdopodobnie używanej przez wojsko polskie w 1939 r.

Fot. 54 Trąbka sygnałowa Reiffel & Husted US. Produkowana w latach 1916-1930            w Chicago (fot. Łukasz Babula)

Nie zawsze takie „zamkowe występy” były indywidualnym „solo – wybrykiem” jakiegoś muzyka orkiestry działającego z inicjatywy własnej. Na przestrzeni dziejów nie były to wyjątki gdy dęciaki iłżeckiej orkiestry rozbrzmiewały na zamku. Orkiestra w pełnym składzie na wzgórzu zamkowym grała wielokrotnie. Jak wynika z przekazywanych opowieści, po pierwszej wojnie światowej w jednym z zamkowych pomieszczeń (służącym niegdyś jako lazaret dla żołnierzy austriackich) mieszkańcy miasta zorganizowali punkt kulturalno rozrywkowy. W pomieszczeniu tym przy wtórze zespołu urządzano nawet zabawy taneczne. Po jednej z nich zorganizowanych przez straż i orkiestrę wybuchł pożar niszcząc ostatnie użytkowe poniszczenie na zamku.

Orkiestra przed wojną w pełnym składzie grała nawet na szczycie baszty. Z pewnością był to nie lada wyczyn. Dostęp na koronę wierzy był wówczas znacznie ograniczony i wymagał sporo wysiłku aby tam się dostać. Dodatkowo kolejnym problemem stało się przetransportowanie na górę instrumentów. Większość z nich na szczyt baszty wciągnięta była przy pomocy liny, dzięki czemu orkiestra koncertowała z najwyższego w okolicy punktu widokowego. Prawdopodobną datą tego wydarzenia jest rok 1928. Orkiestra grała wówczas na zamku w 10 rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości.

Również po wojnie cały skład orkiestry wielokrotnie grał stojąc na starych murach górujących nad miastem. Występy takie pamiętają najstarsi z żyjących muzyków orkiestry miedzy innymi Bogusław Pastuszka i Marian Rachudała. Niekiedy występy takie organizowane były aby uczcić imieniny obchodzone 8 maja przez jednego z dyrygentów Stanisława Myszkę po czym orkiestra spotykała się z solenizantem w gospodzie, której kapelmistrz był właścicielem. Często gdy kapelmistrzem był Edward Zarychta orkiestra defilowała na placu zamkowym ćwicząc musztrę marszową w trakcie grania i sposób chodzenia. Podobne spontaniczne orkiestrowe defilady odbywały się w formie prób na obrzeżach Iłży. Czasem takie próby okazywały się niebezpieczne. Pewnego razu grająca orkiestra szła ulicą Batalionów Chłopskich w kierunku Pakosławia. Dźwięki instrumentów wystraszyły dwa konie zaprzężone do chłopskiego wozu, który jechał z naprzeciwka. Gdy zza zakrętu wyłoniły się pędzące w stronę muzyków konie, nad którymi woźnica nie był w stanie zapanować Zarychta zmuszony był przerwać granie żeby nie doprowadzić do tragedii. Podobne sytuacje z udziałem wystraszonych koni miały również miejsce wielokrotnie  w trakcie występów orkiestry na ulicach miasta.

Patrząc na historie orkiestry i jej muzyków z perspektywy 110 lat możemy śmiało powiedzieć, że iłżecka orkiestra jest instytucją wielonarodową. Warto zwrócić uwagę iż na przestrzeni lat w składzie orkiestry usłyszeć można było inne języki niż tylko polski, miedzy innymi język rosyjski i francuski. Przed I wojną światową w składzie orkiestry znaleźli się Rosjanie. Natomiast obecnie czasem podczas koncertów występy uświetniają muzycy z Belgii grający na co dzień w Fanfare Royale „Les Amis Réunis” d’Ellezelles. Od 1997 roku zwykle w okresach wakacyjnych wraz z orkiestrą gościnnie występuje Belg trębacz Joël Hustache. Znalazł się w składzie Iłżeckiej orkiestry gdy ta koncertowała miedzi innymi w: Grabowcu, Starachowicach, Maruszowie i Krępie Kościelnej. Kilka lat temu w Rzeczniowie z zespołem zagrał w sekcji perkusyjnej również jego syn werblista Thomas Hustache.

Fot. 55 Trębacz Joël Hustache wraz z synem Thomasem (fot. ze zbioru rodziny Hustache)

Fot. 56 Thomas Hustache (obecnie) w trakcie występu w Belgii (fot. ze zbioru rodziny Hustache)

Fot. 57 Na pierwszym planie w centralnej części zdjęcia Joël Hustache podczas występu orkiestry w Starachowicach (fot. ze zbioru Marcina Pastuszki)

Na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat przez orkiestrę przewinęło się wiele osób, przez co jej skład niemal na każdym występie był zmienny. W ostatnich kilku latach w zespole grali, bądź nadal grają następujący muzycy:

Czarnecki Piotr – trąbka

Pastuszka Marcin – trąbka

Iwanicki Paweł – trąbka

Szelmanowski Piotr – trąbka

Lis Daniel – trąbka

Rachudała Marian – saksofon altowy

Kocjan Malwina – saksofon altowy

Fereniec Małgorzata – saksofon altowy

Fręchowicz Jakub – saksofon altowy

Borowiec Anna – saksofon altowy

Kozieł Wiesław – alt

Borowiec Anita – klarnet

Dudek Henryk – klarnet

Zaręba Marcin – klarnet

Kępa Jakub – klarnet

Wróbel Julia – flet

Pogoda Małgorzata – flet

Lis Andrzej – saksofon altowy

Migdalski Piotr – saksofony: tenorowy/altowy/sopranowy

Kopacz Jerzy – saksofon tenorowy

Kwiatkowski Jan – saksofon tenorowy

Osojca Jacek – tenor

Celuch Aleksandra – tenor

Borek Bartłomiej – tenor

Pietrzykowski Tomasz – tenor

Konieczny Roman – tenor/puzon

Nachyła Filip – tenor

Gębusia Katarzyna – puzon

Migdalski Andrzej – puzon

Kosowski Ireneusz – tuba

Matysek Jan – tuba

Góralski Karol – tuba/helikon

Kurek Bartłomiej – werbel/perkusja

Kurek Dariusz – werbel/perkusja

Kamil Majewski – werbel/perkusja

Michalczyk Mieczysław – bęben/czynele

Duraziński Grzegorz – czynele

Sar Edward – czynele

 

Fot. 58 Cześć członków orkiestry przed pasterką w 2017 r. (fot. Katarzyna Gębusia)

Rok 2018 będący jednocześnie 110 rocznicą powstania orkiestry, powoli dobiega już końca. Jednak dla zespołu był to rok niezwykły. Wśród wielu uroczystości, które uświetniła iłżecka orkiestra, kilka miało dla nas szczególne znaczenie.

W dniu 30 września w Iłżeckim amfiteatrze MGOSiR-u odbył się Finał Konkursu na najlepszą Orkiestrę Dętą Krajowej Sieci Obszarów Wiejskich 2018 w Województwie Mazowieckim. Co dla nas najważniejsze, była to pierwsza takiego rodzaju impreza zorganizowana kiedykolwiek w Iłży! Jury zakwalifikowało osiem orkiestr dętych z terenu województwa mazowieckiego. W tym gronie znalazła się również Iłżecka Orkiestra Dęta. Zorganizowanie festiwalu właśnie w Iłży było niewątpliwym prezentem władz    w roku naszego jubileuszu, za który możemy być wdzięczni Marszałkowi Województwa Mazowieckiego Adamowi Struzikowi oraz byłemu Burmistrzowi Iłży Andrzejowi Moskwie. Konkurs po raz piąty zorganizowało Biuro Regionalne Krajowej Sieci Obszarów Wiejskich. Poprzednie jego edycje odbywały się w Wyszogrodzie, Jońcu, Grodzisku Mazowieckim i Rejmontówce. Pula nagród        w piątej edycji konkursu wyniosła 15.000 zł. Było zatem o co walczyć.

Fot. 59 Plakat promujący Iłżecki przegląd (fot. Iłżecki Dom Kultury)

 

Na iłżecki przegląd przybyło finalnie siedem orkiestr. Sześć z nich brało udział  w konkursie, natomiast gwiazda imprezy, Kozienicka Orkiestra Dęta Furioso wystąpiła jako laureat ubiegłorocznego konkursu KSOW. Orkiestry konkursowe były niezwykle zróżnicowanie. Mogliśmy usłyszeć zespoły klasyczne, młodzieżowe, strażackie i big-bandowe. Wybrane utwory wykonywano wraz z wokalistami. Orkiestry konkurowały ze sobą się nie tylko muzycznie. Niektóre z nich paradowały  w barwnych strojach pokazując różnorodne układy choreograficzne musztry paradnej zarówno zespołów jak i towarzyszących im mażoretek. Każda z orkiestr prezentowała się podczas półgodzinnego koncertu. Pięcioosobowa Komisja Konkursowa dokonała wyboru tegorocznych laureatów, których ranking układał się następująco:

I miejsce – Orkiestra Dęta OSP PILAWA (nagroda 5 tys. zł)

II miejsce – Orkiestra Dęta OSP WYSZKÓW (nagroda 4 tys. zł)

III miejsce – Miejska Orkiestra Dęta MODERATO  z Warki. (nagroda 3 tys. zł)

Pomimo tego iż pozostałe zespoły nie stanęły na podium jury za udział w tej „muzycznej batalii” postanowiło przyznać im wyróżnienia w wysokości 1 tys. złotych dla  każdego. Nagrody te otrzymały:

– Iłżecka Orkiestra Dęta

– Orkiestra Dęta BONI ANGELI  z Jedlni

– Orkiestra Dęta THE ORCHESTROSE z Różana

 

Fot. 60 Iłżecka orkiestra występująca podczas konkursu (fot. Iłżecki Dom Kultury)

 

Nagrody zostały wręczone kapelmistrzom i reprezentantom poszczególnych orkiestr   w postaci symbolicznych czeków. Iłżecka orkiestra nie była jedyną orkiestrą, która w tym roku miała swój jubileusz. Również 110 lat swojego istnienia obchodził zwycięzca tegorocznego konkursu z Pilawy. Jednak możemy się pochwalić, że w składzie naszej orkiestry rozbrzmiewało kilka historycznych instrumentów. Między innymi cztero klawiszowy tenor, (na którym miałem okazje zagrać osobiście) będący w orkiestrze od początku jej istnienia. Oraz opisany już wcześniej wojskowy tenor pochodzący z pobojowiska bitwy pod Iłżą, na którym zagrał gościnnie Filip Nachyła. Piękna i pogodna niedziela 30 września była niewątpliwym świętem muzyki, w którym mogliśmy uczestniczyć. W imieniu swoim i moich kolegów chciałbym serdecznie podziękować za doping i obecność na konkursie naszym rodzinom, znajomym i sympatykom iłżeckiej orkiestry.

Fot. 61 Kapelmistrz Andrzej Migdalski prezentujący symboliczny czek nagrodowy (fot. Iłżecki Dom Kultury)

 

Nasz jubileusz zbiegł się w 2018 roku z kolejnym ważnym wydarzeniem. 11 listopada w kraju obchodzone były uroczystości 100 rocznicy odzyskania niepodległości. Również orkiestra wydarzenie to chciała upamiętnić we własny osobliwy sposób.                     W nawiązaniu do hejnałów granych niegdyś z iłżeckiego zamku, oraz do wydarzenia, które prawdopodobnie miało miejsce 90 lat wcześniej tj. 11 listopada 1928 roku. Orkiestra po raz drugi w swojej historii zagrała z iłżeckiej wieży zamkowej. „Hejnał Iłżecki”      w wykonaniu Piotra Czarneckiego, Marcina Pastuszki oraz Jacka Osojcy zagrany ze szczytu baszty o godz. 11.00, przerwał świąteczną ciszę i stał się znakiem do rozpoczęcia iłżeckich obchodów Święta Odzyskania Niepodległości. Następnie orkiestra       w całym składzie zagrała dwa utwory patriotyczne „Rotę” oraz „Marsz, Marsz Polonia”. Ten krótki ale niezwykły koncert słyszany był doskonale w cały mieście a nawet w pobliskich wsiach. Patrząc z wieży na uliczki miasta  można było zauważyć wielu mieszkańców, którzy zatrzymali się i kierowali wzrok na ruiny zamku skąd dochodziły dźwięki naszego koncertu. Po „zamkowym” graniu orkiestra uczestniczyła w dalszej części obchodów w kościele parafialnym oraz pod Pomnikiem Obrońców Ziemi Iłżeckiej. Wielu z mieszkańców Iłży już po uroczystościach gratulowało nam pomysłu, oraz wyjątkowego występu z zamkowej wieży. Niemal każda z osób, z którymi mieliśmy okazję porozmawiać namawiała nas by orkiestra koncertowała z baszty częściej.

Fot. 62 Zdjęcie członków orkiestry na szczycie wieży. Od lewej: Tomasz Pietrzykowski, Malwina Kocjan, Piotr Czarnecki i Katarzyna Gębusia (fot. Jacek Osojca)

 

Iłżecka orkiestra przez 110 lat swojego istnienia miewała różne okresy, lata „grube i chude”, rosła w potęgę bądź walczyła               o przetrwanie. Latami muzyka orkiestry jednym się podobała, rodząc zachwyt … innym nie. Tak jest też i dziś. Jednak zarówno niegdyś jak  i obecnie w okolicy bez mała nie ma uroczystości, w której nie brałaby udziału orkiestra. Utwory grane przez zespół    w święta kościelne, państwowe czy podczas zupełnie innych okoliczność towarzyszą mieszkańcom miasta uświetniając dane wydarzenie. Wszyscy są do tego przyzwyczajeni i nie wyobrażają sobie by orkiestry w takich momentach mogło zabraknąć.              Z pewnością tak wspaniały jubileusz nie byłby możliwy gdyby nie wytrawili ludzie – pasjonaci muzyki i gry na instrumentach.         To oni tworzyli, tworzą i będą tworzyć orkiestrę. Dlatego zapraszamy na próby wszystkich miłośników muzyki i orkiestry oraz zachęcamy do nauki gry na instrumentach. W końcu jest to zespół zupełnie amatorski.  Niektórzy na myśl o graniu na instrumencie mogą się uśmiechać z powątpiewaniem w swoje możliwości. Jestem jednak przekonany, że z odrobiną wiary we własne siły i samozaparcia, początkujący, którzy będą ćwiczyć z nami, otrzymają szansę tworzenia historii tej instytucji, która jest najdłużej funkcjonującym lokalnym zespołem muzycznym, oraz jedną z niewielu  tutejszych organizacji mogących się pochwalić tak długoletnim dorobkiem i tradycjami.

 

Niniejszy artykuł nie powstałby gdyby nie relacje członków i sympatyków orkiestry. Za poświęcony czas na długie rozmowy serdecznie dziękuję: Bogdanowi Pastuszcze, Marcinowi Pastuszce, Marianowi Rachudale, Andrzejowi Pietrzykowskiemu, Elżbiecie Kuchciak i Andrzejowi Migdalskiemu. Dziękuje również za przekazane materiały, wykonane zdjęcia i udzielanie rozmaitych informacji: Piotrowi Czarneckiemu, Jackowi Osojcy, Łukaszowi Babuli, Tomaszowi Skibie, Pawłowi Nowakowskiemu, Zofii Włodarskiej, rodzinie Henryka Domitra, Beacie Bujakowskiej – dyrektorowi Muzeum Regionalnego w Iłży oraz Dyrekcji                       i Pracownikom Domu Kultury w Iłży.

 

Tomasz Pietrzykowski

 

[1] http://www.dkilza.pl/zapis-z-kroniki-ilzeckiej-orkiestry-detej-77.html

 

Remont organów i chóru muzycznego w iłżeckim kościele

Remont organów i chóru muzycznego w iłżeckim kościele

Najstarsza informacja o obecności organów  w świątyni pochodzi z 1610 r. i mówi o potrzebie remontu „regału”.  Na pewno organy odnawiano w 1738 r., a nowy 17 głosowy instrument  zakupił ks. Grzegorz Kułagowski ok. 1781 r. Organy te w latach 1845-46 przeszły nieudaną naprawę tak, że cztery lata później konieczne było przeprowadzenie następnego remontu. Obecny instrument  powstał w latach 1894-95 w zakładzie Lepolda Blomberga w Warszawie i zainstalowany został w dawnej szafie  organowej pochodzącej z XVIII w.

Chór muzyczny, na którym znajduje się instrument  był naprawiany po wtargnięciu do wnętrza świątyni pioruna kulistego (18 lipca 1734 r.).  Żywioł uszkodził wtedy dwie jego kolumny.  Prawdopodobnie chór remontowany był ponownie  w 1756 r. o czym świadczy napis odkryty na balustradzie.

Oto co mówią źródła historyczne o organach i chórze.

Fragment wizytacji kościoła parafialnego w Iłży z 1739 r.

Chór nad wielkimi drzwiami drewniany, malowany , dobry, do niego schody z obu stron z bokami stolarską robotą drewnianemi, podłoga na nim drewniana dobra. Organy o głosach dwunastu, w roku przeszłym [1738] reparowane, dobre.

Fragment inwentarz kościoła parafialnego w Iłży z czerwca 1834 r.

Chór drewniany na czterech kolumnach takichże  rosparty  w marmur zielonawo malowany z pięcioma obrazami na drzewie malowanemi  i z wchodem po stopniach drewnianych  nieregularnych, deskami zabudowanym z drzwiami do zamykania na zawiasach z zamkiem .

Organ o dwunastu głosach i sześciu pedałach w oprawie drewnianej na oko bardzo porządnie zbudowany, o czterech miechach popsutych  i z tej przyczyny organ nie używany, podobnie jak chór malowany, znacznej w piszczałkach reparacji potrzebuje, która najmniej  około  Złpol: 1500 kosztować będzie. [Złpol – Złotych polskich]

 Fragment inwentarza z 1855 r.

Chór   Drewniany na czterech kolumnach takichże wsparty, w marmur zielonawo malowany z pięcioma obrazami  na drzewie malowanemi , z wchodami  po stopniach drewnianych  nieregularnych , deskami zabudowanym z drzwiami do zamykania na zawiasach z zamkiem, oszacowany  Rs 225  [Rs – Rubli srebrnych]

Organ  Umieszczony na chórze o dwunastu głosach i sześciu pedałach w oprawie drewnianej na oko bardzo porządnie zbudowanej, o czterech miechach, z których dwa nieco porozklejane, malowanie podobnie jak chór, oszacowany na Rs 900.”

 

Już blisko trzy lata trwają obecne prace renowacyjne chóru muzycznego i organów w iłżeckim kościele parafialnym.  Instrument  został rozebrany i przewieziony do zakładu organomistrza Michała Klepackiego w Pępowie (Wielkopolska).  Chór również został zdemontowany,  pozostawiono jedynie balustradę i kolumny.  W ubiegłym roku częściowo  przygotowano je do złocenia i malowania, gruntując szpachlą akrylową. Obrazy z balustrady zostały oddane do pracowni konserwatorskiej. Niezbędne okazało się wykonanie dla chóru nowej podłogi i schodów.

Od lipcu  do połowy września  bieżącego roku trwały prace przy złoceniu górnego i dolnego gzymsu balustrady.

Podstawowe narzędzia pozłotnika (fot. P.N.)

Pozłacanie  wykonały  trzy Panie:  Dominika, Ewelina i Joanna,  studentki kierunków artystycznych, zatrudnione przez firmę Patronus z Kielc. Dzięki ich uprzejmości mogłem przyjrzeć się z bliska technologii i narzędziom używanym w pozłotnictwie.  Przekonałem się szybko, że charakter tej pracy predestynuje do niej właśnie kobiety gdyż bliższe są im takie cech jak cierpliwość, precyzja i delikatność.  Ale potrzebne  są  także  siła  i sprawność fizyczna umożliwiające poruszanie  się po rusztowaniach  oraz wykonywanie  wszelkich  działań konserwatorskich bez pomocy urządzeń mechanicznych. Istotne jest także panowanie nad lękiem wysokości.

Pozłacanie jest procesem złożonym i wymagającym żmudnych przygotowań.  Pierwszą czynnością jaką trzeba wykonać jest nałożenie gruntu, który uzupełnia ubytki oraz wzmacnia podłoże. Zagruntowana powierzchnia jest następnie szlifowana i polerowania.   W miejscach  gdzie mają być wykonane złocenia  nakłada się szelak (żywicę wytwarzaną przez owady) w ilości od 3 do 5 warstw.  Szelak powleka się  mikstionem (mixtion), klejem używanym do przytwierdzania  płatków metalu. Ważna jest odpowiednia wilgotność  spoiwa, tak by nie było ono  ani zbyt wilgotne ani przesuszone.  Kolejna czynność to właściwe pozłacanie.  W wielu przypadkach ze względów finansowych zamiast złota używa się szlagmetalu czyli bardzo cienkich płatków miedzi, a w przypadku imitacji srebra aluminium. Aplikuje się je za pomocą delikatnych pędzelków oraz wazeliny.

Szlifowanie i polerowanie zagruntowanej powierzchni. (fot. P.N.)

Trzeba też panować nad lękiem wysokości. (fot. P.N.)

Szelakowanie (fot. P.N.)

Balustrada w trakcie renowacji (fot. P.N.)

Nakładanie  metalu wymaga precyzji i skupienia aby był on  gładko i równomiernie rozłożony. Pozłotnik stara się tak układać płatki aby granica między nimi była niezauważalna. Naraz pozłaca się bardzo niewielką powierzchnię,  ok.  20 cm2  dlatego ozdobienie dużych elementów jest bardzo czasochłonne.  Ostatnią krokiem jest pokrycie złoceń substancją zabezpieczającą,  którą może być np. kapon.

W trakcie całego procesu nie używa się narzędzi mechanicznych, a wszystkie czynności wykonuje się jedunie ręcznie.

Od paru dni można już podziwiać końcowy efekt renowacji. Złocenia pięknie odcinają się od nowej barwy chóru. Na odnowionych obrazach balustrady można wreszcie dostrzec ich treść. W połączeniu z odrestaurowanymi  organami  całość z pewnością będzie prezentowała się imponująco.

Odtworzono brakujące elementy kolumn, pozłocono ich bazy i kapitele (fot. P.N.),

Fragment odnowionej balustrady z obrazem przedstawiającym króla Dawida grającego na harfie.

Dziękuję Pani Konserwator Dominice C. za wprowadzenie w pozłotnictwo.

Paweł Nowakowski

Czwarta legenda

Czwarta legenda

Powszechnie  znane są trzy historyczne legendy objaśniające pochodzenia nazwy miasta. Każda z opowieści posiada różne

Drzeworyt Zbigniewa Rychlickiego do legendy Jej łza w zbiorze Klechdy domowe

główne bohaterki,  które w odmiennych okolicznościach doprowadzane były do rzewnego i obfitego płaczu.  Wszystko to działo się w cieniu odwiecznej zamkowej wieży i wydaje się, że bez tej budowli nie mogłoby się stać to co się stało. Pośrednio,  istnienie stołpu było przyczyną wylewania łez, czy to przez uwięzioną Dobiesławę, czy księżniczkę zamienioną w kaczkę, czy wreszcie przez matkę opłakującą tragicznie zmarłego syna.

Okazuje się,  że istnieje kolejna,  czwarta historyczna legenda, która z niewiadomych przyczyn znikła z pola widzenia. Jednak jej reminiscencje możemy odnaleźć  we współczesnych interpretacjach legend iłżeckich nawiązujących do skarbów ukrytych na zamku. Wątek ten poruszany był m.in. przez Zenona Gierałę w Baśniach i legendach ziemi radomskiej,  Grażynę Rożek i Małgorzatę Kosel w Legendach  iłżeckich czy przez  Bartłomieja Sala w Legendach zamków świętokrzyskich.

Utarło się powiedzenie, że w każdej baśni jest ziarno prawdy. Jak je odnaleźć w iłżeckich legendach?  Można założyć,  że to o czym najczęściej się wspomina ma znamię prawdy. Spróbujmy rozpoznać wspólne elementy występujące we wszystkich wersjach.  Bez trudu możemy dostrzec, że są nimi wieża (zamek) i łzy. Każda legenda podkreśla pierwszeństwo zamku od miasta, gdyż on już istniał  kiedy osada nie miała jeszcze nazwy. Właśnie w starszeństwie twierdzy  możemy rozpoznać pierwsze ziarenko prawdy i  na pewno chodzi tu bardziej o pierwotność  decyzji wzniesienia budowli niż jej rzeczywiste zrealizowanie. Można powiedzieć, że pomysł budowy twierdzy narodził idę nowej lokacji miasta, był miastotwórczy.

Drugie ziarenko prawdy ukryte jest w naturze łez, które są wodą. Wśród czterech  historycznych  legend trzy z nich  wymieniają łzy jako przyczynę powstania rzeki i nazwy miasta. Tak w istocie postępował proces nazwotwórczy. Najpierw  uformowało się miano rzeki (Izłża) wynikające z jej charakteru (wypływająca z kałuży), a dopiero później od niej utworzono nazwę osady.  W rzeczywistości rzeka – woda  jest autentycznym  źródłem nazwy Iłży.

Ilustracja Witolda Vargasa do legendy o Iłży w książce Legendy zamków świętokrzyskich

Poniżej zamieszczono  odpis czwartej legendy z miesięcznika geograficzno-etnograficznego Wisła, t. 14, z. 3 z 1900 r. Jest to transkrypcja opowieść Tomasza Warylaka z Błazin Dolnych wykonana przez Mariana Kucza.

Były to już dawne czasy, kiedy jeszcze ani o Iłży , ani i Błazinach , ani o Seredzicach żadnego słuchu nie było.  W tych miejscach były tylko lasy, góry i wąwozy nieprzebyte. Na górach rosły wiekowe drzewa, a w kotlinach były mokradła i grząskie bagna. Chodzić tam było niebezpiecznie, bo w puszczach ciągle coś straszyło, ludzi do bagien ciągało, albo z góry na dół zrzucało. Ludzisków było niewiele, a ci co byli, po głębokich borach siedzieli, smołę i dziegieć pędzili, węgle kurzyli, jak umieli pracowali i Pana Boga chwalili. Maziarze i węglarze, starzy a wypraktykowani, mieli się niezgorzej, gdyż towar swój w dalekich stronach zbywali. Ale i biedaków nie brakowało także.

Do takich właśnie należał Jasiek z Kruków (osady leśnej), który umiłował ogniście urodną Marysię, jedynaczkę bogatego Macieja z Borciuchów (właściwe Borsuki, również osada leśna). Jasiek był chłopak wesoły dziarski i pracowity. Zawsze pierwszy do roboty i do ochoty, nawet na skrzypkach różne obertasy umiał wyrzynać. Wszyscy Jaśka lubili, a najwięcej pono Marysia lgnęła do niego. Na nieszczęście jednak, stary Maciej ani słyszeć nie chciał o tym kochaniu, a nawet zapowiedział Jaśkowi, że dopóki czapki pełnej pieniędzy złotych mieć nie będzie, ani się na oczy pokazać mu nie wolno. Płakał Jasiek, płakała i Marysia; ale ani płacz, ani prośby wzruszyć starego Maćka nie zdołały.

W czasach owych, od chałupy do chałupy, od jednej do drugiej osady, po puszczy leśnej rozrzuconych, włóczyła się Kunda (Kunegunda), siwa i garbata, jak świat stara czarownica. Baba widocznie ze złym trzymała, gdyż w ciągłym wędrowaniu nie miała żadnych przeszkód, a wielu ludziom płatała różne psoty i figle. Lękali się jej wszyscy, jak ognia, gorzej moru i powietrza.

Jakoś na zaraniu Kunda przywlekła się do budy Jaśkowej. Chłopak chciał uciec, gdy starą czarownicę ujrzał, ale baba za kraj kapoty go przytrzymała i rzecze: „Wiem ja, chłopczyku, czego ci potrzeba dla Twojej Marysi …. Gdy pier

Legendarna iłżecka kaczka w rzeźbie Norberta Jastalskiego (foto. N. Jastalski)

wszy kur zapieje, wleź rakiem na szczyt Siwuli; znajdziesz tam drzwi do lochu ze skarbami, które ci się same otworzą. Pamiętaj jednak brać tylko to czego stary Maciej od ciebie żąda, inaczej w nieszczęście wpadniesz.

Baba odeszła, a Jasiek jął rozmyślać: czyby nie skorzystać z rady czarownicy?… Strach był wielki, ale kochanie pono jeszcze silniejsze, bo gdy pierwsze kury zapiały, już Jasiek był na wskazanym miejscu i rakiem wdrapywał się na Siwulę. Prędzej niż myślał, znalazł się Jasiek tuż przy furcie żelaznej. Drzwi otworzyły się same, a dygocący od strachu parobczak ujrzał się w lochu, zasypanym kupą pieniędzy złotych i skarbów. W głębi, na łańcuchu, pies czarny błyszczącymi ślepiami całe wnętrze lochu oświecał. Chłopaczysko, pomimo strachu, napełnił czapkę aż po brzegi dukatami i wybiegł. Jednak przy progu zatrzymał się zdyszany, bo z radością zobaczył, tuż przy furcie, wiszące na haku skrzypce prześliczne ze smyczkiem i kalafonią, a obok na wstążce czerwonej – parę złocistych pierścieni. Pokusa była wielka. Skrzypce, które miał w domu, były stare klekoty, a wstęga i pierścienie czyż nie przydadzą się Marysi?… I zapominając o przestrodze Kundy, wziął skrzypki, wstęgę z pierścieniami zawiesił sobie na szyi i wesoły powędrował ku domowi. Ale zaledwie zbiegł z Siwuli[1], naprzód skrzypce, kalafonia i wstążka , a w mig i całe odzienie na nim gorzeć poczęło. Nawet „Jezus-Marja” krzyknąć nie zdążył i w strasznych męczarniach życia dokonał.

Na drugi dzień ludziska aż po szyję opalonego trupa u podnóża góry znaleźli , a gdy nieszczęśliwego Jaśka w nim poznali, i Marysia się o tym dowiedziała, to tak rzewnie nad trupem Jaśkowym płakać zaczęła, że z jej łez rzeka popłynęła i do dzisiaj płynie.

Rzekę tę i miasto, co przy tej rzece stanęło, ludzie „Jej – łzą” albo „Ilzą” nazwali; dopiero potem już szlachta po swojemu „Iłża” je nazwała.[2]

[1] Nazwa jakoby tej góry, na której dzisiaj znajdują się zwaliska zamku przy Iłży.

[2] Podanie powyższe spisaliśmy z opowiadania Tomasza Warylaka z Błazin Dolnych, także i przez innych iłżan bez żadnych odmian powtarzanego.

 

Paweł Nowakowski

 

Pomnik Obrońców Ziemi Iłżeckiej

Pomnik Obrońców Ziemi Iłżeckiej

W 1993 r. kombatanci zrzeszeni w iłżeckim  kole Światowego  Związku Żołnierzy Armii Krajowej  zwrócili się do władz samorządowych z inicjatywą wzniesienia pomnika upamiętniającego Maksymiliana Jakubowskiego oraz żołnierzy Polskiej Organizacji Wojskowej.  Po uzyskaniu akceptacji Rady Miejskiej, powołano do życia Społeczny Komitet Budowy na czele z przewodniczącym Mieczysławem Jastalskim. Dyskusje w gronie członków komitetu doprowadziły do powstania nowej koncepcji  pomnika, dedykowanej Bohaterom Ziemi Iłżeckiej, a ostatecznie  Obrońcom Ziemi Iłżeckiej. Problematyczne okazało się wyznaczenie lokalizacji pomnika. Komitet uważał, że najwłaściwszym miejscem będzie Rynek, na co nie uzyskano zgody części samorządowców i konserwatora zabytków. Ostateczna decyzja o wzniesieniu monumentu  na Placu 11 Listopada zapadła dopiero w drugiej połowie 1996 r.

W przeciwieństwie do sprawy dotyczących lokalizacji,  prace związane z projektem plastycznym posuwały się znacznie sprawniej.  Jednym z pierwszych zadań komitetu było znalezienie odpowiedniego twórcy. Przyjęto, że musi to być osoba znana, posiadająca  niekwestionowany dorobek artystyczny. Dzięki pośrednictwu  płk. Antoniego Hedy „Szarego” skontaktowano się z Szymonem Kobylińskim, który  nie przyjął zlecenia, lecz obiecał pomóc w znalezieniu odpowiedniej osoby. Rzeczywiście, wkrótce tematem zainteresował się wybitny rzeźbiarz prof. Jerzy Jarnuszkiewicz. Jego najgłośniejszym dziełem jest pomnik Małego Powstańca, znajdujący się dziś na warszawskiej Starówce.

Prof. Jerzy Jarnuszkiewicz z Małym Powstańcem w tle (źródło: culture.pl)

Projekt, który wykonał dla Iłży został zaakceptowany przez komitet, niestety nagła choroba artysty uniemożliwiła Mu samodzielną pracę przy rzeźbie. Rozpoczęto poszukiwania kompetentnego pomocnika. W pierwszej kolejności zwrócono się do czterech byłych asystentów profesora z ASP , którzy jednak nie podjęli współpracy.  Wtedy  przewodniczący zaproponował udział w pracach przy pomniku swojemu bratankowi  Norbertowi Jastalskiemu. Był przekonany, że jego talent i łączące Go  z Maksymilianem Jakubowskim więzy krwi, zaowocują zaangażowaniem i ukończeniem zadanego dzieła. Początkowo młody rzeźbiarz nie wiedział  z kim będzie współpracował. Dopiero po zapoznaniu się z  projektem i jego autorem uświadomił sobie, jak przed trudnym stanął wyzwaniem.

Znalezienie potencjalnego pomocnika było tylko pierwszym krokiem, kolejnym zaś była akceptacja jego osoby przez prof. Jarnuszkiewicza. Sprawdzianem umiejętności młodego rzeźbiarza było wykonania stelaża rzeźby.  Gdy konstrukcja była już gotowa  Jarnuszkiewicz przyjechał do Iłży, obejrzał ją i zadał młodemu twórcy tylko jedno pytanie dotyczące pewnego wymiaru. Po uzyskaniu odpowiedzi profesor podpisał dokumenty umowy z komitetem, powierzając Norbertowi Jastalskiemu dalsze prace plastyczne.

J. Jarnuszkiewicz i N. Jastalski w dniu odsłonięcia pomnika (fot. ze zbiorów N. Jastalskiego)

Profesor przyjeżdżał jeszcze kilkukrotnie do Iłży. Jedna z wizyt trwała tydzień, wtedy obaj twórcy mogli wspólnie pracować oraz lepiej się poznać. Wpłynęło to na postanowienie Jarnuszkiewicza o rezygnacji z honorarium oraz przekazaniu Norbertowi  Jatalskiemu pełni  decyzyjności co do pomnika. Zgodził się również na wprowadzenie przez niego pewnych zmian w projekcie. Najistotniejszą z nich było zastąpienie słupka granicznego znakiem krzyża, co pogłębiło symboliczną wymowę całości. Dodatkowo na krzyżu, młody artysta umieścił dwie rysy  nawiązujące do cięć z obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, sygnalizując tym maryjny charakter polskiej  wiary.

Ważną częścią pomnika jest 6 tablic  zamocowanych na obwodzie kolumny. Nawiązują one do obrońców ziemi iłżeckiej z różnych okresów historycznych.  Zostały one zaprojektowane i wykonane samodzielnie przez  prof. Jarnuszkiewicza.

Krzyż z cięciami (fot. P.N.)

Ważnym wyposażeniem pomnika są urny wmurowane w cokół. Zrobione zostały z łusek pocisków armatnich przez dh. Władysława Jastalskiego. W jednej z nich umieszczono akt erekcyjny, w pozostałych, ziemię z pół bitewnych i miejsc kaźni: Westerplatte, Monte Cassino, Piotrowego Pola,  Katynia,  Oświęcimia, Skarżyska-Brzasku, Iłży (Kluskowy Borek, z pola bitwy 1939 r., posesji gdzie znajdował się posterunek żandarmerii niemieckiej).

Za pomnikiem wzniesiono tzw. mur pamięci, przeznaczony do instalacji tablic upamiętniających poległych i pomordowanych w okresie od najazdu tatarskiego do zbrodni komunistycznych.  Do wyposażenia pomnika należą także 4 znicze, zaprojektowane przez Norberta Jastalskiego a wykonane przez kowala – artystę Pawła Winiarskiego.

Rzeźba orła powstawała w odlewni p. Tomasza Zwolińskiego od lipca do Świąt Bożego Narodzenia 1997 r.  Później oczekiwała ponad pół roku na wykonanie odlewu. W tym okresie uległa częściowemu uszkodzeniu co skutkowało pracochłonną rekonstrukcją i niewielką zmianą formy. Ustawiona została na cokole w listopadzie 1998 r. , a uroczyste odsłonięcie i poświęcenie pomnika miało miejsce 15 listopada.  Poświęcenia dokonał proboszcz iłżeckiej parafii ks. Stanisław Hamera oraz kapelan garnizonu radomskiego ks. mjr. Henyk Burzyński. Podczas tej uroczystości przewodniczący SKB p. Mieczysław Jastalski tak dziękował artystom:

Panu prof. Jerzemu Jarnuszkiewiczowi i Norbertowi Jastalskiemu składam uniżone podziękowania. Niech słowa „Bóg Wielki zapłać” dadzą odpowiednią wymowę tego co chciałbym tymi słowami wyrazić. Był taki czas kiedy zwątpiłem w pomyślne zakończenie tego co zamierzaliśmy przy pomniku zrobić. Nagła choroba prof. Jarnuszkiewicza i mnie załamała. Chyba Duch Święty natchnął mnie aby powiązać sprawę rzeźb poprzez wprowadzenie Norberta Jastalskiego do dalszego kontynuowania prac przy modelowaniu orła i pozostałych elementów pomnika. Zgoda prof. Jarnuszkiewicza i późniejszy trzykrotny pobyt w Iłży w czasie modelowania orła spowodował ostateczną akceptację Norberta Jastalskiego jako dojrzałego artystę rzeźbiarza. W ten to sposób wykonawcą orła, zwieńczenia słupowego, tablic pamięci i liternictwa jest nasz ziomek, prawnuk Maksymiliana Jakubowskiego.

Jerzy Jarnuszkiewicz zmarł w 2005 r. a rzeźba w Iłży jest Jego ostatnią pracą.

Podpisy rzeźbiarzy na górnym cylindrze kolumny (fot. P.N.)

Płyty z kolumny pomnika (fot. P.N.)

 

W artykule o pomniku Obrońców Ziemi Iłżeckiej nie można pominąć osoby przewodniczącego SKB. W jego sprawozdaniu na okoliczność zakończenia budowy pomnika, pozostali członkowie komitetu zamieścili aneks, w którym podkreślają szczególne zasługi Mieczysława Jastalskiego.

Ś.P. Mieczysław Jastalski na obchodach Dnia Niepodległości w 2011 r. (fot. P.N.)

Na szczególną wdzięczność zasługuje Pan Mieczysław Jastalski, który jako przewodniczący Społecznego Komitetu Budowy Pomnika oddał się bez reszty przyjętemu obowiązkowi (…) Mimo wszelkich przeciwności człowiek ten nie ugiął się; nie szczędząc swego czasu, sił, posiadanych przez siebie środków technicznych i pieniężnych doprowadził budowę pomnika do szczęśliwego finału (…)

Komitetowi udało się zmobilizować znaczną część lokalnej społeczności do akcji budowy pomnika. Z wpłat pieniężnych zebrano  49 400,96 zł, wartość darowizn (materiały budowlane, złom, odlewy elementów) oszacowano na 152 630,12 zł, a  usługi wyceniono na 50 000 zł.  W sumie  ze  wszystkich  form  gromadzenia środków uzyskano przychód 252 031,08 zł. Niestety, nie wystarczył on na całkowite pokrycie wydatków.  Komitet nie wypłacił zobowiązań na kwotę 21 225,64 zł.  Wierzycielem  68% zadłużenia był przewodniczący M. Jastalski, a prawie 19 % N. Jastalski. Wynika z tego, że  rodzina Jastalskich nie tylko aktywnością i talentem przyczyniła się do powstania pomnika ale także poniosła  znaczny ciężar finansowy.

 

Paweł Nowakowski

Dom i ogród Sunderlandów. Miejsce spotkań z historią i literaturą

Łukasz Babula

 

Dom i ogród Sunderlandów

Miejsce spotkań z historią i literaturą

 

Zaczynając opowieść o domu i ogrodzie Sunderlandów, na wstępie trzeba przywołać postać Stanisława Staszica, bez którego ta opowieść nie byłaby możliwa.[1] To dzięki jego idei uprzemysłowienia Królestwa Polskiego i staraniom, w Iłży osiedliła się rodzina Sunderlandów, która założyła fabrykę fajansu w małym miasteczku bez żadnych tradycji przemysłowych, za to z zapleczem surowcowym od wieków wykorzystywanym przez miejscowych garncarzy.[2] Decyzja Staszica o założeniu farfurni była znacząca w dziejach miasta biskupiego. Wdzięczność iłżan dla tego działacza oświeceniowego przejawiła się między innymi w tym, że jego imieniem nazwano największe osiedle mieszkaniowe w Iłży[3] oraz tym, że został on patronem szkoły zawodowej.[4] Warto dodać, że przed wybudowaniem nowego budynku zawodówki, na jej miejscu stał drewniany barak szkolny, w którym pod koniec swojego życia plastyki uczyła Celina Sunderland.[5]

Po tym jak Lewi Selig sprowadził się z Warszawy do Iłży, przebudował stary spichlerz zbożowy i urządził w nim fabrykę, której wyroby były rozprowadzane w kraju i za granicą. Po jej upadku, który nastąpił z końcem XIX wieku, farfurnia została zamieniona na dom mieszkalny, w którym Sunderlandowie przebywali aż do wybuchu II wojny światowej. Po jej zakończeniu kamienica została sprzedana i osiedlili się w niej nowi mieszkańcy. Historia domu trwała dalej, tak jak stary kasztanowiec rosnący przed głównym wejściem do budynku, być może zasadzony przez kogoś z dawnego rodu emigrantów angielskich.[6]

Parcela, na której stał spichlerz leżała na terenie upaństwowionym po ostatnim rozbiorze Polski i rozciągała się na krańcach wzgórza zamkowego przy trakcie do Solca (ulica Podzamcze) na wprost placu targowego. W jej wschodniej części, ze względu na dużą pochyłość terenu, zasadzono sad, a pomiędzy drzewami owocowymi zapewne krzewy i warzywa. Nie można określić dokładnie, w którym momencie postawiono tam drewnianą altankę, przypuszczać jednak należy, że stała tam już w okresie międzywojennym.[7]

Miejsca, o których była mowa powyżej (dom i ogród), określane są dosyć rozmaicie zarówno w literaturze przedmiotu, artykułach prasowych, jak i dokumentach.[8] Spośród wielu określeń najbardziej odpowiednim dla budynku, w którym mieściła się fabryka fajansu, jest „dom Sunderlandów”, ze względu na to, że przez ponad sto lat był to dla tej rodziny dom, i kamienica nadal pełni taką funkcję. Nazwa „ogród” dla wschodniej części parceli jest najbardziej poprawna, ponieważ miejsce to jest ogrodzone i oprócz drzew owocowych rosną tam także warzywa i kwiaty.

Zarówno kamienica jak i pobliski ogród od zawsze były miejscem spotkań. Pierwszym takim wydarzeniem było spotkanie dwóch kultur: angielskiej i polskiej, a także judaizmu postępowego z tradycyjną kulturą Żydów aszkenazyjskich.[9] Prowadzenie fabryki i handel jej wyrobami sprawił, że do dawnego miasta biskupiego przyjeżdżali rozmaici kontrahenci i ludzie interesu. Przez cały okres pobytu w Iłży Sunderlandowie odwiedzani byli przez liczną rodzinę oraz miejscową elitę i zacnych mieszczan.[10] Najbardziej znaczącym spotkaniem pozostaje jednak to, do którego doszło latem 1917 roku, pomiędzy spokrewnionym z rodziną Sunderlandów poetą i przyjaźniącą się z nimi lekarką.[11] Okazję do spotkania z domownikami i ich gośćmi stwarzała też droga prowadząca do ruin zamku a biegnąca przez podwórko posesji. Takie właśnie spotkanie zachował w swej pamięci Adam Bednarczyk, późniejszy badacz związków Leśmiana z Iłżą.[12] Należy uwzględnić jeszcze jedno spotkanie, jakie miało miejsce w ostatnim okresie działalności fabryki fajansu, i które wywarło duży wpływ na garncarstwo w regionie. Mowa tu o zetknięciu się garncarzy ludowych z procesem wytwórczym oraz wzorami naczyń wcześniej im nie znanymi.[13] Obecnie dom i ogród są miejscem spotkań z historią (dotyczącą głównie Iłży i rodziny Sunderlandów) oraz z literaturą, w tym szczególnie tą związaną z Leśmianem. Wchodząc na podwórko i dalej do ogrodu, część ze zwiedzających posesję przy ul. Podzamcze 38 jest świadoma miejsca, do którego dotarła. Jeżeli odwiedziny nastąpiły po raz pierwszy, to jest to okazja do konfrontacji wyobrażeń o miejscu znanym właśnie tylko z literatury.

Obecność malinowego chruśniaka w opracowaniach dotyczących twórczości Leśmiana oraz przypisywanie przez lata wyjątkowych właściwości temu miejscu sprawiło, że ogród na zboczu wzgórza zamkowego stał się już, lub pretenduje do miana miejsca mitycznego.[14] Można przypuszczać, że każdy kto czytał cykl wierszy W malinowym chruśniaku spodziewa się doświadczyć tu niezwykłej atmosfery. Warunki naturalne, cisza oraz śpiew ptaków gnieżdżących się w pobliskich drzewach, z pewnością sprawiają, że jest to miejsce niezwykłe.

Historia po II wojnie światowej

Okres okupacji był trudnym czasem dla całej społeczności miasta, które ucierpiało podczas działań wojennych. Kamienica i ogród przetrwały. Po wojnie ostatni spadkobierca sprzedał parcelę z budynkami mieszkańcom pochodzącym z Iłży.[15] Nowi właściciele zadomowili się w niej i ich życie toczyło się dalej, a po dawnych lokatorach zostały strzępki wspomnień, zbierane później przez historyków i regionalistów. Z czasem teren dawnej fabryki zamienił się w sielskie podwórko, na którym panowała wiejska atmosfera, a oprócz ludzi można było spotkać na nim i zwierzęta. Ta atmosfera sielskości trwa zresztą do dzisiaj.

Przez ostatnie ćwierćwiecze zarówno w kamienicy jak i w ogrodzie toczyło się zwykłe życie. Od czasu do czasu ktoś zapytał mieszkańców o malinowy chruśniak, który nie był powszechnie dostępny, zarazem jednak jego furtki nie były też zamknięte dla obcych.[16] Ważną osobą dla tego miejsca jest pan Janek – powszechnie nazywany Jasiem.[17] Przez lata zajmował się on podwórkiem oraz ogrodem, i to właśnie dzięki niemu niepowtarzalny sielski klimat, stworzony głównie przez rustykalny wygląd budynków gospodarczych, stare ogrodzenie i zróżnicowaną roślinność – został zachowany. Ogród założony przez emigrantów z miasta Sunderland utrzymał swój „angielski” wygląd charakteryzujący się swobodną kompozycją wywołującą nastój sentymentalno-wspomnieniowy.[18]

Jesienią ubiegłego roku ogród został „otwarty” dla wszystkich. Jednym z pierwszych odwiedzających był potomek rodu Sunderlandów.[19] Należy zaznaczyć, że przez dziesięciolecia malinowy chruśniak poszukiwany był przez całe pokolenia historyków, literatów oraz wielbicieli poezji Leśmiana, i że w przyszłości także będzie on przyciągał ludzi pasjonujących się literaturą – zarówno piękną, jak i naukową.[20]

Działania podjęte w Iłżeckim Roku Leśmianowskim

Uchwałą Rady Miasta rok 2017 został ogłoszony Rokiem Bolesława Leśmiana. [21] Do obchodów tego szczególnego wydarzenia zostały zaangażowane instytucje związane z kulturą i oświatą. Z tej okazji Iłżeckie Towarzystwo Historyczno-Naukowe, jak również osoby blisko związane z Towarzystwem, zaproponowały nazwę dla roku 2017 – Iłżecki Rok Leśmianowski oraz logo, które było punktem wyjścia do oprawy graficznej różnego rodzaju projektów i wydarzeń. Była to podstawa do kolejnych działań, których głównym celem stało się przybliżenie odbiorcom unikalnych wartości miejsc, które Leśmian odwiedził podczas swojego pobytu w Iłży.[22] Działanie podjęte przez członków ITH-N miały różnoraki charakter, można je jednak zamknąć w trzech grupach: 1) prace porządkowe i naprawcze, 2) stworzenie produktów regionalnych, 3) organizacja wydarzeń kulturalnych.

Prace w ogrodzie i na podwórku zaczęły się już wczesną wiosną. Najpierw teren został wielokrotnie wygrabiony. W jego wschodniej części posadzono maliny. Następnie wykonano ławki i schody prowadzące do ogrodu. Wzmocniono także płot i zrekonstruowano jego dalsze części. Odratowano także altankę i pokrytą ją dachem z gontu. Ponadto dawna ścieżka prowadząca na zamek również została uporządkowana.[23]

Wraz z obchodami IRL powstała idea, aby stworzyć produkty regionalne, które będą odwoływać się do poezji Leśmiana oraz na trwale wpiszą się w ofertę iłżeckich wytwórni rodzinnych, a jednocześnie swoją estetyką będą nawiązywały do malinowego chruśniaka. We współpracę zaangażowała się cukiernia, kwiaciarnia i lodziarnia, a jej rezultatem są oryginalne i rozpoznawalne wyroby, których nazwy zostały zaczerpnięte z tomiku Napój cienisty oraz z Klechd polskich.[24] Co ważniejsze, każde z przedsiębiorstw biorących udział w przygotowaniu produktów jest przedsiębiorstwem rodzinnym, prowadzonym od wielu lat i trwale zakorzenionym w Iłży.[25] W wyniku współpracy powstały: Znikomek – kruche ciasto z nadzieniem malinowym, Montewka – bukiecik kwiatów oraz Tajemnik – deser lodowy z ukrytą w nim niespodzianką. Każdy z produktów opatrzony został logiem IRL z fragmentem odpowiedniego wiersza Bolesława Leśmiana. Również miejsca, gdzie można nabyć te wyroby, oznaczone są logiem, dla którego tło stanowi ogród. Wśród nich wyróżnia się lodziarnia, której elementy wystroju nawiązują do malinowego chruśniaka oraz do czasu kiedy Iłża była odwiedzana przez poetę. Oprócz tego na jednej ze ścian widnieje wiersz W malinowym chruśniaku. Ogród zatem rozrósł się i jest obecny w ważnych dla miasta miejscach.[26]

Pierwszym wydarzeniem, jakie odbyło się ogrodzie Sunderlandów, była Akademia Pana Jana. Ogród stał się na ten czas sceną zmagań recytatorskich i plastycznych dzieci w wieku przedszkolnym i szkolnym. Podczas akademii panowała swobodna atmosfera pikniku rodzinnego. Impreza była także okazją do spotkania najmłodszych dzieci i ich bliskich z twórczością patrona Akademii – Jana Brzechwy oraz z historią miasta Iłży zawartą w podaniach  o legendarnej kaczce. Dodatkowym spotkaniem był przyjazd laureatów konkursu recytatorskiego Bolesław Leśmian i jego światy jaki odbył się w Muzeum im. Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku.[27]

Historia, którą opowiadał poeta o wygraniu rajdu rowerowego w Paryżu, dała natomiast początek innej inicjatywie – „Retrorajdowi ścieżkami Leśmiana”.[28] Jeszcze innym bodźcem do zorganizowania rajdu była fotografia znaleziona w jednym z pokojów kamienicy, przedstawiająca grupę młodzieży na wycieczce rowerowej. Tym razem miejscem spotkania uczestników retrorajdu było podwórko przed kamienicą Sunderlandów, z którego prowadzi ścieżka biegnąca na pola rozciągające się za wzgórzem zamkowym. Zaproszeni do udziału pasjonaci starych rowerów przypomnieli historyczną wyprawę radomskich cyklistów, która odbywa się na drodze z Radomia do Iłży 130 lat temu.[29] Kolejnym wydarzeniem, w którym twórczość poety połączyła się z historią miejsca oraz ze współczesnością, był bieg zatytułowany „Siódemka w podobłoczach”. Trasa biegu prowadziła znowu polnymi ścieżkami a jego zakończenie miało miejsce nieopodal wieży głównej, która stała się swoistym punktem orientacyjnym. Rzeźba zamkowej baszty stanowiła również trofeum dla najlepszych biegaczy. Wszyscy uczestnicy dostali medal, który w legendzie miał wpisany cytat z wiersza Z lat dziecięcych pochodzącego z cyklu W chmur odbiciu. Po zakończeniu biegu odbył się też wykład na temat losów zamku biskupów krakowskich. Następnym wydarzeniem, które nawiązywało do idei spotkania, był koncert „Przystanek poezja – Leśmian po indyjsku”. Zainteresowanie kulturą dalekiego wschodu w tym także historią Indii jest widoczne w wierszach Leśmiana (Asoka, Dżananda, Pururawa i Urwasi,) zatem zaproszenie artystów łączących jego poezję z muzyką indyjską miało swoją motywację w twórczości poety. Sam projekt muzyczny był natomiast spotkaniem poezji Leśmiana z poetami indyjskimi, zaś dla członków zespołu była to okazja do odwiedzin malinowego chruśniaka[30]. Warto dodać, że odległość miedzy chruśniakową altanką a rodzinnym domem jednego z muzyków wynosi niespełna 6 tyś. kilometrów. Ostatnim, zrealizowanym do tej chwili wydarzeniem, była wystawa grafik prezentowanych przy okazji Konferencji z okazji 140. rocznicy urodzin Bolesława Leśmiana, która odbyła się 9 września 2017 roku i zorganizowana została przez Towarzystwo Regionalne Hrubieszowskie. Wystawa ta jest także częścią obchodów Iłżeckiego Roku Leśmianowskiego.[31]

Podsumowując powyższą opowieść – kamienica, w której mieszkali Sunderlandowie, oraz ich ogród od zawsze były miejscem spotkań kultur i ludzi, i przez obecne działania osób związanych z ITH-N-em miejsca te będą służyć wszystkim tym, którzy będą chcieli doświadczyć historii i literatury oraz przede wszystkim sztuki, gdyż w ostateczności tylko ona zostaje nam po ludziach, którzy odeszli. Kiedy oni milczą, przemawia za nich to, co po sobie zostawili.

[1] J. Brzechwa, Niebieski wycieruch, Wspomnienia o Bolesławie Leśmianie, red. Zdzisław Jastrzębski, Lublin 1966, s. 81.

[2] Rodzaj gliny używanej przez iłżeckich garncarzy nie był najlepszy do wyrobu fajansu. W okolicznych lasach jednak znajdowały się pokłady surowca, z którego można było produkować ten rodzaj ceramiki. Zob. J. Moniewski, Fabryka fajansu w Iłży. 1823-1885, Radom 1992, s. 9, 65-67.

[3] Osiedle Stanisława Staszica obejmuje 19 bloków mieszkalnych. Ponadto na jego terenie mieści się pawilon handlowy, przedszkole, dom kultury oraz Zakład Energetyki Cieplnej.

[4] Obecnie Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych im. Stanisława Staszica. Patronem szkoły Staszic jest od 1 września 1992 r., Historia szkoły, http://www.zspilza.pl/o-szkole/historia-szkoly, dostęp 27.08.2017 r.

[5] B. Kwiecińska, Okruchy szkolnych wspomnień, red. Jan Krupa, Białystok 2010, s. 40.

[6] Kiedyś na podwórku rosły dwa kasztanowce. Zob. A. Bednarczyk, Taka cisza w ogrodzie… Iłżeckie miłości Leśmiana, Warszawa 1992, s. 3

[7] Informacje o obecności altanki w sadzie przed II wojną światową pochodzą z przekazów ustnych. Wiek najstarszych elementów oraz sposób ich obróbki potwierdzają jednak tę teorię. Zob. M. Piątkowska, To pani Dora!, „Gazeta Wyborcza”, 8-9 listopada 1997 r., s. 12.

[8] Przeważnie nazwy te niepoprawnie identyfikują zarówno miejsce, jak i historię budynku, i część parceli gdzie znajduje się ogród. Ponadto nader często można spotkać także ich błędną pisownię.

[9] Lewi Selig Sunderland i jego rodzina była rodziną zasymilowaną. Asymilacja i liberalizacja wartości religijnych nie jest równoważnikiem judaizmu postępowego (reformowanego), ale są to jego cechy.

[10] J. Brzechwa, op. cit., s. 81.

[11] J. Brzechwa, op. cit., s. 81, 99.

[12] A. Bednarczyk, op. cit., s. 3-4.

[13] Jan Kitowski, ojciec wybitnego ceramika ludowego Wincentego Kitowskiego, po upadku fabryki założył własny warsztat. Zob. K. Latawiec, Okres niewoli narodowej (1870-1914), [w:] Miasto w nowej odsłonie – monografia Iłży, Iłża 2014, s. 171-172.

[14] Por. J. M. Rymkiewicz, Leśmian. Encyklopedia, Warszawa 2001.

[15] Ostatnim spadkobiercą rodzinnego majątku była Czesława Sunderland. Działka oraz nieruchomości zostały sprzedane w 1955 r.

[16] M. Piątkowska, op. cit., s. 12.

[17] Jan Bauch mieszka w kamienicy od urodzenia, czyli od roku 1947.

[18] Por. L. Majdecki, Historia ogrodów. Przemiany formy i konserwacja, Warszawa 1981, s. 473-570.

[19] M. W. Trojanowska, Trzy pytania po spotkaniu z Danielem Brzeszczem, „Bibliotekarz Radomski”, nr 1, 2017, s. 30.

[20] S. Mijas, Ojczyzna w ojczyźnie, Łódź 1976, s. 189-202.

[21] Uchwała Rady Miasta Iłża z 30.12.2016 r.

[22] P. Nowakowski, Iłżecki Rok Leśmianowski, http://www.ilzahistoria.pl/aktualnosci/ilzecki-rok-lesmianowski/, dostęp: 27.08.2017

[23] P. Nowakowski, Maliny i tablice informacyjne, http://www.ilzahistoria.pl/aktualnosci/maliny-i-tablice-informacyjne/, dostęp: 27.08.2017; Ł. Babula, Chruśniakowa altana, http://www.ilzahistoria.pl/ aktualnosci/chrusniakowa-altanka/, dostęp: 27.08.2017.

[24] K. J. Latuch, Iłżecki Rok Leśmianowski, „Kurier Zamojski”, styczeń 2017.

[25] P. Nowakowski, Rok Leśmianowski. Nowe akcenty leśmianowskie w Iłży, http://www.ilzahistoria.pl/ rok-lesmianowski/nowe-akcenty-lesmianowskie-w-ilzy/, dostęp: 27.08.2017.

[26] Ł. Babula, Smak tradycji, http://www.ilzahistoria.pl/aktualnosci/smak-tradycji/, dostęp: 27.08.2017.

[27] Ł Babula, Pan Jan i jego akademia w Iłży, http://www.ilzahistoria.pl/aktualnosci/pan-jan-i-jego-akademia-w-ilzy/, dostęp: 27.08.2017; P. Nowakowski, Słowo o Akademii Pana Jana, http://www.ilzahistoria.pl/aktualnosci/slowo-o-akademii-pana-jana/, dostęp: 27.08.2017.

[28] Z. Jastrzębski, Zejście w Parnasu, Wspomnienia o Bolesławie Leśmianie, red. Zdzisław Jastrzębski, Lublin 1966, s. 11.

[29] Ł. Babula, Rowerem przez iłżeckie dróżki, http://www.ilzahistoria.pl/aktualnosci/rowerem-przez-ilzeckie-drozki/, dostęp: 27.08.2017; Ł. Babula, Retrorajd – retrofotografie, http://www.ilzahistoria.pl/ aktualnosci/retrorajd-retrofotografie/, dostęp: 27.08.2017.

[30] Niezwykły koncert w Iłży. Poezja Leśmiana w językach marathi i hindi, http://www.mojradom.pl/niezwykly-koncert-w-ilzy-poezja-lesmiana-w-jezykach-marathi-i-hindi/, dostęp: 27.09.2017.

[31] Na wystawę składało się dziewięć grafik autorstwa Norberta Jastalskiego. Teksty do grafik zostały napisane przez Łukasza Babulę. Por. P. Nowakowski, Konferencja w Hrubieszowie, http://www.ilzahistoria.pl/category/rok-lesmianowski/, dostęp: 27.09.2017.

« z 6 »