Mord na Brzasku
O istnieniu Brzasku z pewnością wiedziałoby niewiele osób gdyby nie masowa egzekucja jaką przeprowadzili tam Niemcy 29 czerwca 1940 r. Jak się okazało był to największy mord zbiorowy na ziemi kieleckiej podczas II wojny światowej. Ofiarami byli niepodległościowcy (członkowie organizacji Orzeł Biały), społecznicy, inteligenci, osoby rzutkie i aktywne, które mogły stanowić potencjalne zagrożenie dla niemieckiego okupanta. W sumie rozstrzelanych zostało ok. 760 osób, wśród nich znajdowało się 10 iłżan – Antoni Jabłoński, Karol Męciwoda, Bolesław Nosowski, Feliks Renner, Piotr Sępioł, Kazimierz Sionek, Kazimierz Starowicz, Karol Szlachetko, Adam Szymański i Józef Wasatko. Mężczyźni zabrani zostali ze swoich domów 4 czerwca. Przewiezieni do więzienia w Starachowicach a następnie do Skarżyska, gdzie po brutalnym śledztwie zostali skazani na rozstrzelanie. Poniżej przytaczam kilka świadectw związanych z tym wydarzeniem. Pierwsze z nich to wspomnienie Stanisławy Cichosz Staszałek, drugie to relacje zawarte w artykule Świętosława Krawczyńskiego pt. Mogiła na Brzasku[1] i trzecie świadectwo należy to do Marii Szymańskiej, żony rozstrzelanego Adama.[2]
Fragment książki S. Cichosz-Staszałek, Z pamiętnika kobiety walczącej
(…) Dalsze aresztowania, straszne torturowania i bestialski sposób przeprowadzania śledztwa w podziemiach szkoły N. 1. Po przeciwnej stronie ulicy, na wprost szkoły w domu P. PCK uruchomił punkt pomocy aresztowanym. Od nich dowiedzieliśmy się że w liczbie osób tam się znajdujących są aresztowani z Iłży. Następnego dnia mieliśmy listę ich nazwisk. Byli tam Jabłoński Antoni, dwóch braci Szymańskich[3], Sępioł, Kędrzyński i wielu innych. Codziennie zawoziłam do punktu PCK dla wszystkich w butelkach (z nazwiskami na przyklejonych karteczkach) mleko, kawę lub herbatę i chleb czymś smarowany – w zależności od tego co udało mi się zdobyć z żywności. Panie z PCK zabierały to w kosze i doręczały aresztowanym. Byli bardzo ciekawi, kto się nimi opiekuje, lecz nie podałam swego nazwiska. Takie to były czasy, a ostrożności uczyliśmy się przestrzegać na smutnym przykładzie z lutego. Prosiłam tylko zapewnić ich, że jak wyjdą na wolność na pewno się zobaczymy. W dniu 27 czerwca nie przyjęli od mnie paczek i nic nie mogłam się dowiedzieć, dlaczego? W dniu 28 ponowiłam jeszcze raz próbę, już tylko dla 3 czy 4 osób zabierając i bez nazwisk. Wtedy usłyszałam od siostry, która była szalenie przygnębiona i ledwo od niej wydobyłam kilka słów: Niech Pani tu nie przychodzi, jest bardzo źle. Być może jesteście wszyscy co tu przychodzicie obserwowani. Ale sióstr z PCK nie wpuszczali już do środka. Wyszłam stamtąd wprost nieprzytomna. Wsiadłam na swój rower i klucząc wieloma ulicami wróciłam do domu. Wieczorem dowiedzieliśmy się od osób, które mieszkały blisko szkoły, że od kilku dni, zwłaszcza wieczorem i nocą, gdy nastąpi cisza ze szkoły wydobywają się straszne jęki i krzyki nieludzkie. Wiedzieliśmy, że coś się stanie, bo już 28 wieczorem nie wolno się było zbliżać do szkoły. Wkrótce gruchnęła wiadomość, że do szkoły bez przerwy przyjeżdżają samochody i wywożą więźniów. Kto tylko czuł się choćby człowiekiem, nie tylko Polakiem zamierał w strasznym oczekiwaniu, – Co się z nimi stanie? Można było czytać z oczu każdego. Ktoś, nie pamiętam już, kto, wyjechał na rowerze za jednym z samochodów. Jechał zanim samochód nie skręcił do lasku na Brzasku. Pojechał jeszcze kawałek drogi, zawrócił, przyjechał. Długo tej nocy modliliśmy się za konających. Wyrzucałam sobie, że nie podałam im swego nazwiska, lecz po prostu bałam się. Jakie to zresztą teraz ma znaczenie? A jednak żałuję, wszak to moi iłżacy. Zwłaszcza nie mogę w pamięci pogrzebać dobroci Dyrektora banku w Iłży – p. Jabłońskiego Antoniego. Był dla mnie taki dobry i wyrozumiały, gdy uczyłam się jako 15-to letnia dziewczyna pisać na maszynie. Onieśmielona czasem, jak spłoszony ptak, niemogąca wydobyć z siebie słowa – doradził, pouczył, przeprowadził korektę źle sformułowanego pisemka, a dziś Go już wśród żywych nie spotkam. Nie dowie się już nigdy, że te posiłki doręczane im – to był mój dług wdzięczności za jego dobroć. Ach czy tylko dług? Czy to nie był obowiązek chwili?
Wkrótce dowiedzieliśmy się, że 29 czerwca rozstrzelanych na Brzasku i spoczywających we wspólnej mogile jest 765 osób.
Fragmenty artykułu Świętosława Krawczyńskiego, Mogiła na Brzasku
(…) Przyjechała również z Iłży do Skarżyska Rennerowa z sześcioletnią wówczas córeczką Danusią (obecnie Struszyńską). Była na ulicy Konarskiego kilkukrotnie. Zresztą gromadziło się tam w te straszliwe dni sporo krewnych i przyjaciół więźniów, aby coś im podać, aby ich choćby zobaczyć, aby w razie sprzyjających okoliczności nawet się z nimi porozumieć. I oto pewnego razu żona i córka notariusza z Iłży ujrzały go w oknie. Skinął na dziecko, więc Danusia pobiegła do ojca z karteczką wcześniej przygotowaną przez matkę. Udało się jej wyminąć wartownika i podać Rennerowi list. On miał również kartkę zmiętą dokładnie, wręczając ją Danusi szepnął : – nie daj tego nikomu, tylko mamusi … Dziecko wracało tą samą trasą, ale żandarm chwycił ją za rączkę chcąc wydrzeć gryps. Wtedy Danusia ugryzła go w dłoń tak silnie, że aż krew z niej poszła. Pchnął dziewczynkę, przewrócił ją na bruk, ale poderwała się szybko i pognała do matki. (…) Józefa Rennerowa przypomina sobie, że mąż jej został wywieziony w ostatnim samochodzie. Stanąwszy na jego platformie wzniósł ręce wysoko w górę, aby pokazać swym najbliższym, że nie jest skuty. Łudził się chyba, albo pragnął wbrew rzeczywistości pocieszyć żonę i dziecko …
(…) E. Paszkil, który natknąwszy się przypadkiem w lesie na wartownika w hełmie, zaczaił się w gąszczu o jakieś 200 metrów od miejsca kaźni, egzekucja była podzielona na kilka jakby odrębnych akcji w odstępach kilkunastominutowych. Każda z tych akcji kończyła się pewną ilością pojedynczych wybuchów granatów ręcznych. Henryk Matuszewski zaś udał się następnego dnia tam, skąd słyszał strzały i zobaczył dwa świeżo zasypane długie doły w tej samej linii. W pobliżu dołów, na runie, pniach i gałęziach drzew czerwieniały plamki krwi i strzępy mięśni, nad którymi unosiły się roje much.
Wspomnienia Marii Szymańskiej
Na miejsce zbrodni przyjechałam przed wieczorem następnego dnia. Były uformowane cztery wielkie mogiły kwadratowe. Droga była rozjeżdżona przez samochody, pełna zakrzepłej krwi zasypanej piaskiem. Na mogiłach widniał napis w języku niemieckim, żeby nie ruszać mogił. (…) Była olbrzymia burza, padał deszcz. Szłam lasem. Pod krzakiem zauważyłam pakunek w białym papierze. Były tam cztery porcje chleba owinięte w osobny papier. Na papierze były napisy Szlachetko Karol z Iłży, Sępioł Piotr z Iłż, Renner Feliks z Iłży. W papierze czwartym był chleb, który podałam mężowi.
Zebrał i opatrzył komentarzem
Paweł Nowakowski
[1] Miesięcznik społeczno kulturalny – Przemiany, Kielce 1972, Nr 8/23.
[2] M. Zaborowska, praca magisterska – Obraz wojny i okupacji na Ziemi Iłżeckiej w świetle materiałów folklorystycznych, Kielce 1977, s. 96-97.
[3] Na liście znajdowali się dwaj Szymańscy Adam i Henryk. Henryk po wstępnym przesłuchaniu został zwolniony do domu.