Powstanie kaplicy w Seredzicach nie było tak spektakularne jak w Pasztowej Woli, gdzie w ciągu kilku nocy wzniesiono taki obiekt. Mieszkańcy Seredzic wraz z księżmi Dziadowiczem i Szczerkiem osiągnęli ten cel w ciągu kilku lat wytrwałych działań. Borykali się jednak z tymi samymi ograniczeniami i przeciwnościami stwarzanymi przez władzę ludową PRL. Świadectwem determinacji mieszkańców w dążeniu do celu jak i infiltracji środowiska seredzkiego przez Służbę Bezpieczeństwa jest zachowana dokumentacja w zasobach archiwalnych IPN. Wytworzona została w dużej mierze na podstawie donosów tajnych współpracowników (TW) Służby Bezpieczeństwa, a zwłaszcza TW „Zbyszka.”
Jesienią 1975 r. p. Eugeniusz Pastuszko zamieszkały w Seredzicach przekazał stary budynek mieszkalny na rzecz iłżeckiej parafii. Budynek ten wykorzystywany został na punkt katechetyczny, w którym w każdą sobotę od godziny 8 do 14 prowadzone były lekcje religii przez księży przyjeżdżających z Iłży. Funkcjonariusze z Wydziału IV SB KWMO w Radomiu od tajnych współpracowników jak również z informacji przesyłanych z komisariatu w Iłży dowiedzieli się o planach zaadoptowania domu na kaplicę. Z tego powodu w dniu 23 grudnia 1975 r. zarejestrowano sprawę obiektową „Inspiratorzy” nr ewidencyjny 1336. Jej celem było rozpoznanie kleru i aktywu katolickiego zmierzającego do realizacji budowy kościoła, organizowanie działalności profilaktyczno-zapobiegawczych oraz dezintegrowanie i wyhamowanie działalności kleru i związanego z nim aktywu katolickiego.[1]
Miejscowości Seredzice, Kolonia Seredzice i Seredzice Zawodzie w 1975 r. zamieszkiwało prawie 2000 osób. Około połowy ludności produkcyjnej pracowało w rolnictwie, przeważnie w średniej wielkości gospodarstwach rolnych. Pozostała cześć zatrudniona była w różnych zakładach na terenie Iłży, Starachowic i Radomia. We wsi istniała Podstawowa Organizacja Partyjna (POP) licząca 13 członków i Zjednoczone Stronnictwo Ludowe (ZSL) zrzeszająca 11 członków. Ponadto istniało koło Związku Socjalistycznej Młodzieży Wiejskiej liczące około 30 członków oraz Koło Gospodyń Wiejskich skupiająca około 20 członków.
Najbardziej zaangażowane w powstanie kaplicy, według funkcjonariuszy SB, były mieszkanki Seredzic: Maria Celuch, Zofia Wolska, Zofia Chała, Maria Kosterna i Maria Barszcz.[2]
Z notatki funkcjonariusza można się dowiedzieć, że 29 października 1975 r. prowadzona była zbiórka na terenie Seredzic w wysokości 40 zł. od jednego dziecka uczęszczającego na katechezę. Pieniądze zbierały dwie kobiety w tym żona sekretarza POP w Zakładach Górniczo-Metalowych Zębiec.[3]
Bardzo dużo informacji o działalności szczególnie kobiet przy sali katechetycznej dostarczał kontakt operacyjny (KO) „NT” za co dostał od SB wynagrodzenie jednorazowe wysokości 300 zł.[4] W notatce z 22 grudnia 1976 r. „NT” informował, że ksiądz z Iłży wraz z mieszkańcami Seredzic nie podejmują żadnych działań zmierzających do przekształcenia istniejącego punktu katechetycznego w kaplicę.
Kolejną osobą służącą do rozpoznania sytuacji w Seredzicach był kandydat na TW obywatel N.M., który w marcu 1976 poinformował funkcjonariuszy, że na placu p. Eugeniusza Pastuszko gromadzone są materiały budowlane, które mają służyć do budowy stodoły dla jego siostry, której w ubiegłym roku spłonęły zabudowania gospodarcze, ale mogą być także wykorzystane do budowy kaplicy.
W latach 1977 i 1978 doszło do kilku spotkań TW „Zbyszka” z prowadzącym oficerem, podczas których przekazywał informacje o zamiarze podjęcia przez mieszkańców w najbliższym czasie budowy kaplicy. „Zbyszek” donosił także o takich szczegółach jak umieszczenie w dniu 10 grudnia 1978 r. obrazu św. Antoniego w kapliczce w Seredzicach.[5] Z kolei w notatce sporządzonej przez funkcjonariusza MO z Iłży znalazła się adnotacja komendanta MO w Iłży, w której sygnalizował iż w najbliższym czasie spowoduje by urząd miasta wydał decyzje o rozbiórce rudery czyli domu, w którym mieściła się sala katechetyczna.[6] Po konsultacji z naczelnikiem Wydziału IV KWMO w Radomiu z planów rozbiórki zrezygnowano.[7]
6 października 1979 r. Seredzice odwiedził biskup pomocniczy sandomierski Stanisław Sygnet. TW „Zbyszek” donosił, że biskup nie podejmował tematu budowy kaplicy a skupił się w dużej części na walce z alkoholizmem.[8] Z kolei TW „Misiek” doniósł, że podczas październikowej wizyty biskup Sygnet polecił dziekanowi iłżeckiemu ks. Dziadowiczowi rozpoczęcie budowy kaplic w Seredzicach i Maziarzach.[9]
W notatce służbowej z 2 lutego 1981 r. sporządzonej przez komendanta posterunku MO w Iłży Wojtasa znajduje się informacja, że w styczniu br. ksiądz Dziadowicz kupił od Pana Eugeniusza Pastuszki drewniany dom wraz z działką w której odbywają się lekcje katechezy. Ponadto chce kupić sąsiadującą działkę i rozpocząć budowę kościoła. Jeśli będą problemy ze wzniesieniem kościoła to Pan Pastuszka wybuduje nowoczesną oborę, która w rzeczywistości przeznaczona zostanie na świątynię.[10] Podobnej treści informacje o sprzedaży działki i planach budowy kościoła znajdują się wyciągu sporządzonym 9 lutego 1981 r. po wizycie w KWMO w Radomiu TW „Zbyszka”.[11]
3 marca 1981 r. „Zbyszek” poinformował funkcjonariuszy z Radomia, że pod koniec lutego 1981 r. w Seredzicach przystąpiono do adaptacji budynku kupionego od Pastuszki na kaplicę. Pod kierunkiem księdza Stanisława Szczerka przystąpiono do wyburzenia ścian działowych. W najbliższym czasie budynek ma być przestawiony o 90 stopni, tak by frontem stał prostopadle do drogi. Ponadto ks. Dziadowicz chce już w maju tego roku zorganizować w nim pierwszą komunię dla dzieci.[12]
4 marca 1981 r. ppor. Lech Ciok z KWMO w Radomiu przeprowadził rozmowę z komendantem MO w Iłży odnośnie aktualnej sytuacji w Seredzicach i polecił stałą kontrolę sprawy.[13] 5 marca 1981 funkcjonariusz z wydziału ds. wyznań KWMO w Radomiu przeprowadził rozmowę z ks. Dziadowiczem, ksiądz miał oświadczyć, że nie zamierza budować kaplicy w Seredzicach.[14]
Wieczorem, 7 marca 1981 r. wydział IV KWMO W Radomiu otrzymał szyfrogram od komendanta MO w Iłży, że w dniu dzisiejszym około 40 osób przystąpiło do przebudowy punktu katechetycznego na kaplicę. Wierni nie posiadają pozwolenia na adaptację budynku ani nie zabiegali o nie. O całej sytuacji powiadomiony został również naczelnik w Iłży i referent ds. budownictwa. Funkcjonariusze MO z Iłży ustalili personalia niektórych ludzi biorących udział w pracach budowlanych.[15]
Po obróceniu budynku kolejne prace miały polegać na remoncie dachu , podmurówki i wymianie zniszczonych belek w ścianach. Prace posuwały się szybko ponieważ zaangażowało się w nie sporo osób. Materiały potrzebne do remontu budynku dostarczane były przez osoby prywatne.[16] 1 lipca 1981 r. sprawę obiektową „Inspiratorzy” przejął por. J. Drogosiewicz. W sierpniu 1981 r. TW „Zbyszek” donosił, że dalej są prowadzone pracę wykończeniowe przy kaplicy m.in. oszalowano ściany i doprowadzono energię.[17]
16 września 1981 r. podczas spotkania „Zbyszka” z oficerem prowadzącym, TW poinformował, że ks. Szczerek ogłosił podczas mszy zamiar zakupu od p. Jana Nobisa działki sąsiadującej z kaplicą. Ksiądz miał poprosić wiernych by w tajnym glosowaniu wypowiedzieli się na temat zamiaru kupna działki. „Referendum” wykazało, że mieszkańcy nie są na razie zainteresowani nabyciem działki. Ksiądz natomiast zaczął gromadzić materiały budowlane na przyszły kościół. Na ten cel mieszkańcy opodatkowali się wstępnie kwotą 3500 zł na rodzinę. Ponadto TW poinformował, że 6 września 1981 r. ksiądz uczestniczył w zebraniu Solidarności Wiejskiej w Krzyżanowicach, które zorganizował p. Skiba. Na zebraniu tym miał być również naczelnik z Iłży, którego spotkało szereg nieprzyjemnych słów. Solidarność Wiejska w Seredzicach była dopiero w stadium organizowania się, a inicjatorem jej założenia miał być p. Eugeniusz Pastuszka.[18]
26 października 1981 r. odbyło się spotkanie TW „Zbyszek” z funkcjonariuszem SB por. J. Drogosiewiczem w sprawie obiektywowej „Inspiratorzy”. Na miejsce spotkania wybrano lokal gastronomiczny w Iłży. „Zbyszek” doniósł, że ksiądz Dziadowicz zakupił 30 000 cegieł, z których 5 000 trafiło do Seredzic. Ponadto poinformował, że we wsi istnieje Solidarność Wiejska, licząca 8 członków. 27 października 1981 r. por. Drogosiewcz złożył wniosek o zakończenie sprawy obiektywowej „Inspiratorzy”, uzasadniając, że dalsze prowadzenie sprawy jest bezzasadne i niecelowe, gdyż w efekcie nie doprowadzi do skutków prawnych (miał na myśli prawdopodobnie rozbiórkę kaplicy) i nie zostanie wykorzystana operacyjnie czy też w inny sposób. Powoduje nadto niepotrzebne rozproszenie sił i środków, które jak określił mogą zostać wykorzystane na innych odcinkach.[19] Ta dziwna decyzja z pewnością wynikała z ogólnej sytuacji w kraju. W tym czasie panował tzw. Karnawał Solidarności, czyli okres, w którym władze komunistyczne zmuszone zostały do poszerzenia swobód obywatelskich, liczenia się z potrzebami religijnymi Polaków i ograniczenia cenzury.
Kaplica służyła do końca lat 80. W 1984 r. ks. Szczerek z mieszkańcami rozpoczął budowę kościoła, który w stanie surowym został oddany do użytku w 1989 r. Parafię Seredzice erygowano w 1988 r. , a konsekracji nowego kościoła dokonał biskup Edward Materski w dniu 27 października 1991 r.
Jarosław Ładak
[1] Wniosek o wszczęcie sprawy obiektowej kryptonim „Inspiratorzy”, IPN Ra 08/673, s.6.
[2] Analiza sytuacji operacyjno-politycznej w rejonie zagrożenia nielegalnym budownictwem sakralnym w miejscowości Seredzice gm.-Iłża, IPN Ra 08/673, s. 8.
[3]Notatka służbowa z dn. 30.10.1975 r., IPN Ra 08/673, s.67.
[4]Notatka służbowa z dn. 09.12.1975 r., IPN Ra 08/673, s.68.
[5] Wyciąg z informacji spisanej ze słów tw ps „Zbyszek”, IPN Ra 08/673, s.81.
[6] Notatka urzędowa z dn. 04.02.1979 r., IPN Ra 08/673, s.82.
[7]Notatka urzędowa z dn. 04.02.1979 r IPN Ra 08/673, s.83.
[8] Wyciąg z notatki służbowej spisanej ze słów tw p.s.”Zbyszek” w dniu 23.10.1979 r., IPN Ra 08/673, s.91
[9]Wyciąg z informacji uzyskanej od tw ps. „Misiek” w dniu 27.03.1980 r., IPN Ra 08/673, s. 97.
[10]Notatka służbowa komendanta Komisariatu MO w Iłży z dn. 02.02.1981 r., IPN Ra 08/673, s. 100.
[11]Wyciąg z odbytego spotkania z tw ps „Zbyszek” odbytego w dn. 09.02.1981 r., IPN Ra 08/673, s.101.
[12] Wyciąg z inf. przekazanej przez tw ps „Zbyszek” w dniu 03.03.1981 r., IPN Ra 08/673, s.103.
[13] Notatka służbowa ppor. Lecha Cioka z dn. 04.03.1981 r., IPN Ra 08/673, s.106.
Dzień 22 stycznia to data, o której członkowie ITHN pamiętają i co roku przypominają.
To poczwórna rocznica, czcimy pamięć o wybuchu powstania styczniowego – 1863 r., pamiętamy o rocznicy urodzin poety Bolesława Leśmiana, który przyjeżdżał do swoich kuzynów Sunderlandów, w tym roku przypomniano o jeszcze jednej postaci – Sewerynie Sunderlandzie (wuj poety), który brał udział w walkach powstańczych w szeregach Mariana Langiewicza, a zmarł 22 stycznia 1922 roku. Jest to również dzień śmierci Teodory (Dory) Lebenthal, wielkiej miłości Bolesława Leśmiana, która zmarła w Iłży w 1942 roku.
Zapaliliśmy znicze na mogiłach powstańców styczniowych, przy tablicy upamiętniającej Teodorę, na grobie Czesławy Sunderland.
Zapaliliśmy znicze na grobach tych, którzy towarzyszyli nam w rocznicowych obchodach w minionych latach, a już odeszli do wieczności – Władysława Jastalskiego i Małgorzaty Kosel.
„Dzień dobry! Jestem już w Warszawie. Będę u Państwa za około półtorej godziny!” – powiedziałem przez telefon. „Dobrze Kuba, dziękujemy za wiadomość. Dopijemy kawę i za moment wyjeżdżamy po Ciebie na dworzec do Ciechanowa!” – odpowiedziała Pani Irena Wujkiewicz – Synowa Mariana Wujkiewicza. Gdy pociągiem dojeżdżałem do Ciechanowa, z jednej strony czułem ekscytację tym, iż za moment będę kroczył śladami bliskiego mojemu sercu „Judyma”, a z drugiej strony, czułem pewnego rodzaju lęk jak zostanę odebrany przez Jego Rodzinę. To było moje pierwsze spotkanie z Synem i Synową Mariana Wujkiewicza. Do tej pory kontaktowaliśmy się tylko przez Facebooka.
O godzinie 12:37 pociąg dojechał do Ciechanowa. Bałem się czy wśród wielu ludzi na peronie rozpoznam Państwa Wujkiewiczów. Wysiadając z pociągu spostrzegłem wysokiego, postawnego mężczyznę. Od razu byłem pewien, że jest to właśnie Syn „Judyma” – Mirosław Szymon Wujkiewicz, nazywany przez wszystkich Szymkiem. Obok Niego stała Jego żona – Irena, która bacznie wypatrywała mnie na stacji. Nagle nasze spojrzenia spotkały się i od razu pospieszyliśmy w swoją stronę. Pani Irenka wyściskała mnie, przełamując tym gestem wszelki dystans. W jednej sekundzie poczułem, jakbym znalazł się wśród najbliższych mi Osób i gdybyśmy się znali co najmniej dwadzieścia lat. Od tego momentu byłem pewien, że wizyta ta będzie pełna rodzinnego ciepła. I tak było!
Gdy dojechaliśmy do Czarnocina, małej miejscowości w samym centrum urokliwego Mazowsza, przekraczając próg domu Państwa Wujkiewiczów, poczułem się jak u siebie w domu. Niezwykle życzliwa atmosfera, rozmowy do późnych godzin wieczornych sprawiły, iż pomyślałem, że jednak dusze podobne do siebie, przyciągają się. W dodatku uzgodniliśmy, że od tej pory będę Państwa Wujkiewiczów nazywał swoimi Dziadkami – Babcią Irenką i Dziadkiem Szymkiem. W ten symboliczny sposób, stałem się także „Prawnukiem” samego „Judyma”! Ustaliliśmy wspólnie, że następnego dnia tj. w czwartek 20 lipca 2023 roku, pojedziemy wspólnie do podwarszawskiej Zielonki, do domu, który wybudował i w którym mieszkał Ich Ojciec – Marian Wujkiewicz „Judym”, odwiedzając przy tym, mieszkającą tam Panią Zofię Wujkiewicz – Córkę Mariana Wujkiewicza.
Następnego dnia udaliśmy się do Zielonki. Tego dnia rano, jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, że od tego momentu poznam, aż tak wiele szczegółów z życia „Judyma”, że będę miał w rękach pamiątki z Nim związane, które były świadkami Jego życia oraz, że w pewnym sensie przeniosę się w czasie, oglądając jak w kalejdoskopie niezwykłe, ale przede wszystkim także tragiczne życie tego Bohatera. Gdy dojechaliśmy do Zielonki, moim oczom ukazał się wielki dom, z przepięknym ogrodem, a przy furtce czekała na nas Pani Zosia – Córka „Judyma”. Muszę przyznać, że wizyta w tym domu zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Po herbacie i cieście podanym nam przez Panią Zosię oraz po miłej rozmowie, zasiadłem przy stole w salonie, na którym leżały przygotowane teczki, pudełeczka z pamiątkami, dokumentami i fotografiami po Marianie Wujkiewiczu. Gdy zagłębiłem się przeglądaniu, czytaniu i skanowaniu tych pamiątek, dosłownie przeniosłem się w czasie. Poznałem dokładnie historię tego skromnego i niezwykłego Bohatera, którą chciałbym teraz Wam wszystkim opowiedzieć…
Wszystko zaczęło się dnia 26 października 1918 roku, w Ciotuszy, małej wiosce położonej w województwie lubelskim, gdzie urodził się Marian Tadeusz Wujkiewicz. Był synem Tadeuszai Bronisławy z Koneckich, małżeństwa Wujkiewiczów. Jego chrzest odbył się w miejscowej Parafii pw. św. Tomasza Apostoła w Majdanie Sopockim. Działo się we wsi Majdanie Sopockim dnia 19 czerwca 1919 roku, o godzinie piątej po południu. Stawił się Tadeusz Wujkiewicz, lat trzydzieści pięć mający, gorzelanin, zamieszkały w Ciotuszy, w obecności świadków Antoniego Ulanowskiego, lat pięćdziesiąt i Władysława Wujkiewicza, lat trzydzieści dwa mający, obaj przemysłowcy, zamieszkali we wsi Ciotuszy i okazał nam dziecię płci męskiej, urodzone we wsi Ciotuszy, dnia 26 października 1918 roku, o godzinie piątej po południu, z jego małżonki Bronisławy z Koneckich, lat dwadzieścia sześć mającej. Dziecięciu temu na Chrzcie Świętym dziś odbytym nadano imię Marjan Tadeusz, a rodzicami chrzestnymi byli Stanisław Konecki i Irena Ulanowska. Akt ten stawającemu i świadkom przeczytany i przez nas i ojca podpisany został. Podpisali – ks. Teodor Cybulski, – Tadeusz Wujkiewicz /ojciec/[1].
Marian był najstarszym z rodzeństwa. Miał młodszą siostrę – Wandę (1920-2014) oraz brata Andrzeja (1929-2005), nazywanego przez wszystkich w rodzinie „Jędrkiem”. Ojciec Mariana – Tadeusz (1885-1955) wywodził się z Kazimierza Dolnego. Z wykształcenia był technikiem farmaceutycznym. Matka natomiast – Bronisława z Koneckich (1892-1983) pochodziła z Grabowego Lasu, gmina Stromiec. Wczesne lata dziecięce Mariana Wujkiewicza spędzone były na beztroskiej zabawie w malowniczej wsi Ciotusza, pomocy Rodzicom w pracy, wielogodzinnych doglądaniach wraz z ojcem miejscowej gorzelni oraz na czytaniu fascynujących książek, które wywarły ogromny wpływ na całe Jego życie. Z moich lat dziecinnych, jeszcze przed rozpoczęciem nauki w szkole średniej, najbardziej utkwiły mi w pamięci książki, których zawsze było w domu sporo, ponieważ ojciec spędzał na czytaniu każdą wolną chwilę. Moje pierwsze lektury to „W pustyni i w puszczy”, „Przypadki Robinsona Cruzoe”, „Duch Puszczy” no i naturalnie „Trylogia” – jeszcze przed dziesiątym rokiem życia. Wspaniałe kolory, egzotyczne nazwy krain, miast i rzek z „Atlasu świata” rozpalały wyobraźnie i marzenia żądnego przygód chłopaka.[2]
We wrześniu 1928 roku, Marian Wujkiewicz rozpoczął naukę w Szkole Podstawowej, a następnie w 1932 roku w Gimnazjum Państwowym im. Mikołaja Kopernika w Grajewie. W 1932 roku rodzice moi umieścili mnie w Gimnazjum Państwowym im. Mikołaja Kopernika w Grajewie. Ojciec mój pracował wówczas jako kierownik gorzelni w majątku Grabowo koło Łomży. Moja nauka nie była dla rodziców sprawą łatwą – sama stancja kosztowała 50 zł miesięcznie, a razem z czesnym, ubraniem, obuwiem i innymi wydatkami trzeba było na ten cel przeznaczyć około 1/3 zarobków ojca. W gimnazjum miałem szczęście znaleźć się w klasie, której wychowawczynią do samego końca była polonistka, Wacława Potemkowska.[3] Mówię o szczęściu, ponieważ ona przede wszystkim kształtowała nasze charaktery, kultywując takie wartości jak odwaga cywilna, bezinteresowność, patriotyzm i altruizm. Potępiała zawsze egoizm, karierowiczostwo i szukanie w życiu tylko korzyści materialnych. Wkrótce zostałem przez nią wciągnięty do pracy w bibliotece szkolnej. Czytanie literatury pięknej stało się dla wielu wychowanków „Wacki” nigdy niezaspokojoną potrzebą. „Młodość” Conrada i „Pan Tadeusz” w całości, a z takich pozycji jak „Trylogia”, „Beniowski”, „Dziady” i wielu innych liczne fragmenty były głośno czytane na lekcjach języka polskiego. Tylko omawianie i dyskutowanie tragicznych losów bohaterów „Ludzi bezdomnych” zajęło nam co najmniej dziesięć godzin lekcyjnych. Klasowe kółko teatralne prowadzone przez profesor Wacławę Potemkowską wystawiło z dużym powodzeniem kilka klasycznych pozycji, między innymi „Dziady” i „Zemstę”. Nigdy nie zapomnę mojego jedynego w życiu występu scenicznego w roli Gustawa. Z krwawą raną na piersi niestety nie miałem okazji wypróbować mego głosu – ani autor dzieła, ani też reżyser nie uznali tego za potrzebne. Praca w samorządzie klasowym i szkolnym dla wielu z nas stała się dobrą zaprawą i przygotowaniem dla późniejszego udziału w działalności społecznej czy też zawodowej.[4]
Dnia 13 czerwca 1936 roku Marian Wujkiewicz zdał egzamin dojrzałości przed Państwową Komisją Egzaminacyjną Kuratorium Okręgu Szkolnego Brzeskiego. W tym samym roku, z racji, iż jak na razie marzeń o studiach nie udało Mu się zrealizować, aby nie tracić czasu, postanowił odbyć służbę wojskową. Poborowi jeszcze nie podlegał, więc zgłosił się na ochotnika. W ten sposób Wujkiewicz rozpoczął Kurs Podchorążych w Batalionie Szkolnym Podchorążych Rezerwy Piechoty Wojska Polskiego II RP w sławetnym Zambrowie. Był to pododdział piechoty Wojska Polskiego szkolący kandydatów na oficerów rezerwy. Kurs ten trwał 9 miesięcy. Jak sam wspominał po latach, była to dla Niego ciężka i twarda szkoła. Wielu z Jego kolegów nie wytrzymało codziennych ćwiczeń. Jednak wiedza wojskowa i umiejętność znoszenia trudów oraz niewygód bardzo przydała Mu się w kampanii wrześniowej jak również w Jego późniejszych działaniach wojennych, gdzie walczył z bronią w ręku w oddziale partyzanckim. Po ukończeniu podchorążówki w Zambrowie, Marian Wujkiewicz odbył praktykę wojskową w 42 pułku piechoty im. Generała Jana Henryka Dąbrowskiego w Białymstoku.
W 1938 roku rozpoczął pracę w Wojskowym Instytucie Geograficznym w Warszawie, w grupie triangulacyjnej, której kierownikiem był kapitan Mieczysław Tomaszczyk (zamordowany w Katyniu w 1940 roku). Aby móc rozpocząć naukę na studiach wyższych, Wujkiewicz musiał zapewnić sobie własne utrzymanie. Jego rodziców bowiem, nie stać było na Jego dalsze kształcenie. Dzięki pomocy krewnych udało Mu się zamieszkać pod Warszawą. Zakres Jego wiedzy matematycznej ze szkoły średniej wystarczył do wykonywania pomocniczych prac obliczeniowych i pomiarowych we wspomnianym Wojskowym Instytucie Geograficznym. Okres lata 1938 roku, to dla Mariana Wujkiewicza okres wyjazdów w teren, na pomiary. Dzięki temu, jak sam wspominał, zawdzięczał dokładne poznanie Wołynia, Podola i ziemi nowogródzkiej.
W październiku 1938 roku, Marian Wujkiewicz rozpoczął naukę na wydziale prawa na Uniwersytecie Warszawskim. W weekendy uczęszczał na zajęcia Legii Akademickiej. Popołudniowe wykłady oraz bezproblemowe zwolnienia z zajęć Legii Akademickiej sprawiły, iż mógł bez przeszkód kontynuować swoją pracę i zarabiać na własne utrzymanie. Do chwili wybuchu II wojny światowej Wujkiewiczowi udało się zaliczyć pierwszy rok studiów.
1 września 1939 roku, Niemcy w barbarzyński sposób napadli na Polskę, w wyniku czego wybuchła II wojna światowa, która na stałe zmieniła życie Wujkiewicza. Oddajmy głos młodemu Marianowi, który tak wspominał pierwsze dni wojny: Ostatniego dnia sierpnia 1939 roku wracaliśmy do Warszawy z pomiarów na Wołyniu, noc spędziliśmy w pociągu, który jechał powoli i z dużymi przerwami. O świcie 1 września znaleźliśmy się na Dworcu Głównym w Warszawie,
powitani pierwszymi wybuchami bomb. Cały bagaż służbowy i osobisty oczywiście przepadł. Zatrzymałem się u ciotki na ulicy Sosnowej. Instytut [Wojskowy Instytut Geograficzny – przyp. J.Kowalski] wkrótce przestał funkcjonować. Nie podlegałem powszechnej mobilizacji – do wojska
jako rezerwista miałem się zgłosić na imienne wezwanie, którego nie otrzymałem. Czułem się pokrzywdzony przez los, ponieważ nie mogłem brać udziału w toczącej się wojnie przeciwko hitlerowskiemu najeźdźcy. Zameldowałem się w koszarach Legii Akademickiej, jednakże odprawiono mnie z kwitkiem. Ochotników nie przyjmowano i nikt nie mógł udzielić informacji, gdzie mógłbym być przyjęty. Udało mi się pożyczyć rower od kuzyna i usiłowałem na nim wyjechać z Warszawy – wkrótce jednak zawróciłem zniechęcony widokiem panującego na drogach bałaganu ewakuacyjnego. Pewnego dnia słuchaliśmy radia, gdy nagle zachrypnięty głos prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego wezwał do natychmiastowego stawienia się przed pałacem Mostowskich 600 młodych mężczyzn, potrzebnych dla wzmocnienia organizującej się obrony Warszawy. Pożegnałem się z domownikami i tak jak stałem wyszedłem z domu – w ciągu kilkunastu minut znalazłem się na Placu Bankowym, gdzie głowa przy głowie znajdował się olbrzymi tłum ludzi. Zacząłem się przepychać w kierunku grupki wojskowych w mundurach oficerskich, wśród których widać było charakterystyczną sylwetkę prezydenta z dystynkcjami majora na czapce i naramiennikach. Wkrótce oznajmiono przez głośnik, że mają zbliżyć się przede wszystkim ci, którzy już służyli w wojsku. Takich było oczywiście o wiele mniej i dzięki temu znalazłem się na liście przyjętych. Prezydent wygłosił do nas krótkie, żołnierskie przemówienie i żegnając się z nami każdemu uścisnął rękę. Zaprowadzono nas do koszar policji na ulicy Ciepłej, gdzie otrzymaliśmy naprędce uszyte przez żydowskich krawców mundury oraz stare francuskie karabiny Lebel Mle z 1886 roku, z niewielką ilością amunicji. Wszystko to odbywało się przy akompaniamencie wybuchów bomb niemieckich i granatów artyleryjskich. Wróg był już na przedpolach Warszawy.[5]
Marian Wujkiewicz znalazł się w kilkunastoosobowej drużynie, którą następnie przydzielono do III batalionu 26 pułku piechoty ze Lwowa, który właśnie niedawno został skierowany do Warszawy i nie brał jeszcze udziału w walkach. Wujkiewicza wyznaczono na zastępce dowódcy drużyny, która wchodziła w skład plutonu strzeleckiego podporucznika Sienkiewicza. Przez pierwsze kilka dni służby w 26 pułku, nasz Bohater wraz z innymi żołnierzami, kwaterował w opustoszałych domach przy Alei Wojska Polskiego na Żoliborzu. Po paru dniach pułk ten wyruszył marszem ubezpieczonym na zachód, w kierunku Boernerowa, gdzie szpica kolumny, w której znajdował się Wujkiewicz, natknęła się na zmasowany atak niemieckich kawalerzystów. Po paru chwilach strzelaniny, niemieccy żołnierze wycofali się. Była to pierwsza walka z bronią w ręku w życiu Wujkiewicza. Przez kilka następnych dni, III batalion 26 pułku stacjonował wśród luźno rozrzuconych domków osiedla, gdzie choć przez moment strudzeni żołnierze mogli odpocząć od wyczerpującej walki. W tym czasie, Wujkiewicz przez kilka następnych nocy dowodził patrolem, który przeprowadzał do wsi Babice, położonej pomiędzy polskimi, a nieprzyjacielskimi – niemieckimi liniami.
Podczas ostatniego dnia obrony Warszawy, wyszło na batalion, w którym znajdował się nasz Bohater, silne natarcie niemieckie. Już od samego świtu rozpoczęły się krwawe walki wzmocnione przez niemieckie pociski artyleryjskie. Od tego momentu Wujkiewicz został mianowany dowódcą drużyny. Jego drużyna zajęła pozycje w jednym z opuszczonych, przedwojennych budynków koszarowych, gdzie na rozkaz Wujkiewicza ustawiono stanowisko ręcznego karabinu maszynowego. W miarę upływu czasu skierowany na nich ogień wroga stawał się coraz celniejszy i skuteczniejszy. Niemcy sprawnie wykrywali ich stanowiska i w ściany budynku trafiało już kilka granatów, nie czyniąc jednakże na razie większych szkód. Zbyt zmasowany atak, zmusił Wujkiewicza do szybkiej zmiany pozycji. Jak sam Wujkiewicz wspominał po latach, dowodzenie drużyną nie było dla Niego zbyt absorbujące. Jego żołnierze doskonale znali ten fach oraz zdobyli już wystarczające doświadczenie na polu walki od chwili wybuchu wojny.
Podczas jednego z takich natarć nieprzyjaciela, Wujkiewicz został ranny w rękę. Tak po latach wspominał ten moment: Od czasu do czasu przykładałem i ja do ramienia kolbę mego mausera, aby posłać kulę do niemieckiej tyraliery. Spostrzegłem w pewnym momencie, że jeden z nacierających przyklęknął obok swego kolegi, leżącego na ziemi i daje ręką jakieś znaki w kierunku położonego nieopodal budynku. Wziąłem go na muszkę i już miałem pociągnąć za spust, gdy nagle uświadomiłem sobie, że może to być sanitariusz wzywający pomocy. Do sanitariusza chyba nie należy strzelać, pomyślałem. A zresztą pal go licho, przecież to wróg i najeźdźca. Nie zdążyłem już jednak wystrzelić – poczułem silne uderzenie w wyciągnięte do przodu lewe przedramię oraz jednocześnie w lewą stronę piersi w okolice serca. Z rozszarpanej ręki polała się krew, a w mundurze pod zrolowanym płaszczem ujrzałem sporą dziurę. Masz draniu, myślę sobie, chciałeś strzelać do sanitariusza i Pan Bóg cię za to skarał. Dostałeś tą samą kulę w rękę i serce jednocześnie i za chwilę wyzioniesz ducha. Powiedziałem do chłopców, że oberwałem i muszą sobie sami radzić. Wyszedłem na korytarz, instynktownie szukając jeszcze ochrony od kul nieprzyjaciela i oparłszy karabin o ścianę usiadłem pod nią, oczekując rychłej śmierci. Nie opatrywałem nawet broczącej krwią ręki, bo i po co? W ciągu kilku sekund stanęły mi w pamięci wszystkie złe uczynki z całego życia – wierzyłem, że za chwilę trzeba będzie zdać z nich sprawę i ponieść konsekwencje. Śmierć jednak nie przychodziła, rozpiąłem więc mundur, aby zobaczyć ową śmiertelną ranę. Pod koszulą ujrzałem na piersi niewielki siniak oraz leżącą na płask kulę karabinową. Zrozumiałem, że będę jednak żył, obandażowałem więc ranę ręki. Kula, która mnie trafiła, musiała iść rykoszetem i dlatego straciła normalną siłę przebicia.[6]Po zdobyciu zbyt bliskich pozycji przez wroga, Wujkiewicz zdecydował się, aby wycofać swoją drużynę z pola walki. W ciągu kilku minut drużyna w pełnym składzie z trzema rannymi odeszła pod osłoną budynku, w którym się bronili, do linii zajmowanej przez batalion. Była tam już reszta ich plutonu. Na miejscu dowiedzieli się, iż Warszawa kapituluje, a ich samych czeka niewola. Dowódca kompanii zezwalał na opuszczenie oddziału tym, którzy mieli na to chęć i jakieś oparcie w Warszawie, aby się przebrać i ukryć na czas wkraczania Niemców. Wujkiewicz skorzystał z tej możliwości i udał się na ulicę Sosnową. Przebywał tam przez kilka dni, jednak pozostanie w Warszawie nie miało sensu. Pracy nie było, a żywność drożała z dnia na dzień. Po wojnie, za udział w obronie Warszawy, Marian Wujkiewicz został odznaczony Orderem Virtuti-Militari V Klasy.
W połowie października 1939 roku, Marian Wujkiewicz znalazł się w Pakosławiu koło Iłży. Na dwa miesiące przed wybuchem wojny, Jego Rodzice sprowadzili się tu z okolic Łomży. Ojciec Mariana – Tadeusz znalazł tutaj zatrudnienie w miejscowej gorzelni. Przez pierwsze dni, Wujkiewicz nie mógł za bardzo pokazywać się z powodu zabandażowanej ręki. Po kilku dniach, gdy tylko rana nieco się zagoiła, rozpoczął swoją działalność niepodległościową. Choć porzucona broń z bitwy o Iłżę została już praktycznie zebrana, nie trudno było jednak coś jeszcze znaleźć. W ten sposób Wujkiewicz wszedł w posiadanie sprawnego karabinu, wraz z zapasem amunicji. Kolejnym działaniem było zdobycie benzyny. Na polu koło folwarku Michałów stał bez opieki uszkodzony niemiecki samolot sanitarny. Wspólnie z siostrą i bratem przeniósł z niego nocami i ukrył w zakopanej beczce około 300 litrów doskonałej, lotniczej benzyny. Jak się później okazało, bardzo się ona przydała do produkcji butelek zapalających. W tym samym czasie Wujkiewicz rozpoczął także pracę u boku swojego Ojca w miejscowej gorzelni, stając się jego oficjalnym pomocnikiem. Często odwiedzający Pakosław żandarmi z Iłży przyzwyczaili się do obecności młodego Wujkiewicza i wydawała się im ona czymś naturalnym. Jak się później okazało, Jego doskonała znajomość gorzelni oraz całego pakosławskiego majątku była nieoceniona w akcji partyzanckiej, o której wspomnę za chwilę. Wraz z innymi, młodymi pracownikami majątku, wysiedlonymi wraz z rodzinami z Wielkopolski i Pomorza, Wujkiewicz zaprzyjaźnił się i spędzał z nimi każdą wolną chwilę. Jak sam po latach wspominał, wszyscy oni byli w okolicy ludźmi nowymi, pracującymi pod zarządami niemieckimi. Nic też dziwnego, że przez dłuższy czas byli przez miejscowych bacznie obserwowani, zanim zdecydowano się obdarzyć ich zaufaniem. Oni natomiast między sobą bardzo szybko się porozumieli – wiedzieli, że znowu nadejdzie moment, kiedy Ojczyzna będzie ich potrzebowała i, że muszą się do tego przygotowywać. Długie, zimowe wieczory spędzali przeważnie wspólnie. Było wiele wspomnień z minionego września – podobne mieli przeżycia z tego okresu.
Prawdziwa działalność konspiracyjna Mariana Wujkiewicza, rozpoczęła się tak naprawdę w 1941 roku, wraz z przyjazdem do Pakosławia z niemieckiej niewoli, syna miejscowego chłopa – Franciszka Sikorskiego „Felka”. Był on podchorążym Wojska Polskiego, ciężko rannym na Pomorzu, we wrześniu 1939 roku. Jego strzaskana odłamkiem noga, która źle się zrosła, spowodowała u niego stałe kalectwo. Wraz z dostaniem się do niewoli, nie przebywał tam długo, gdyż zdaniem Niemców, był nieszkodliwym już inwalidą wojennym. Jednak jego wrodzona energia sprawiła, że powrót do Pakosławia i natychmiastowo rozpoczęta działalność konspiracyjna, odmieniła życie Mariana Wujkiewicza na zawsze. Obaj Panowie szybko zaprzyjaźnili się ze sobą i od tej pory byli członkami jednego, zgranego ze sobą, kółka przyjaciół.
W czasie przyjacielskich spotkań, zdecydowanie najczęstszym, żelaznym tematem był sport. Każdy z nich miał własną, ulubioną dyscyplinę. W międzyczasie trochę trenowali, przeważnie była to lekkoatletyka. Pokrewną duszę Wujkiewicz odnalazł w swoim przyjacielu Marianie Sadowskim „Lubiczu”, który był doskonałym sprinterem i niesamowitym skoczkiem w dal, oraz podobnie jak On uwielbiał literaturę. Często prowadzili ze sobą dyskusje światopoglądowe. Jednym z ich ulubionych pisarzy był naturalnie Stefan Żeromski, na którego ojczystą ziemię rzucił Ich wojenny los. W tym samym czasie młody Wujkiewicz pomyślał o wyborze dla siebie pseudonimu. Namysły te jednak nie trwały zbyt długo. Tak po latach wspominał tę decyzję: Z pośród ulubionych bohaterów najbliższy memu sercu był Judym z jego wyrzeczeniem się szczęścia osobistego i oddaniem się pracy dla społeczeństwa. Heroiczny wybór Judyma był według mnie nieosiągalnym dla normalnego człowieka wzorcem postępowania, do którego pragnąłbym przynajmniej zbliżyć się. Wkrótce po swoim powrocie z niewoli „Felek” (Franciszek Sikorski) zaproponował mi przystąpienie do ZWZ, który później przemianował się na Armię Krajową. Nie potrzebowałem się namyślać, od dawna się tego spodziewałem, więc decyzja była natychmiastowa. Złożenie przysięgi i wybór pseudonimu, tu także nie było problemu, od razu na myśl przyszedł Judym. Do konspiracji prawie równocześnie weszła wówczas cała nasza paczka, a więc „Lubicz” (Marian Sadowski), „Roland” (Adam Kosiak) i „Doliwa” (Janusz Wierzchowiecki).[7]
opis: (Marian Wujkiewicz „Judym”. Pakosław, 1941 rok. Zbiory Jakuba Kowalskiego).
Po przystąpieniu Wujkiewicza do Związku Walki Zbrojnej, już w przeciągu zaledwie kilku dniu, otrzymał On kontakt przez „Felka” (Franciszek Sikorski) na Antoniego Hedę „Szarego”, który w tym czasie pełnił już funkcję Komendanta iłżeckiego Podobwodu „Dolina”. Od samego początku „Szary” nie krył zadowolenia z nowego „nabytku” – „Judyma”. Mało było wtedy w terenie młodych, przeszkolonych, doświadczonych w boju dowódców, którzy mogli w pełni oddać się pracy konspiracyjnej, gdyż nie posiadali jeszcze swoich własnych rodzin. Heda mianował od razu Wujkiewicza dowódcą już częściowo zorganizowanego plutonu w Pakosławiu, liczącego około 35 ludzi. Pracę jaką otrzymał do wykonania to było przeważnie zakonserwowanie posiadanej broni i amunicji. Dodatkowo „Judym” postanowił zorganizować także dla swoich podwładnych prowizoryczne przeszkolenie wojskowe, gdyż większość młodych członków placówki, nigdy w wojsku nie służyła. W tym czasie młody Wujkiewicz brał także udział w kilkuosobowych wyprawach nocnych, początkowo jako podkomendny, a potem jako dowódca, które miały na celu poszukiwanie i zdobywanie ukrytej broni, ale także wymierzaniem kar ludziom, zbyt oddanym niemieckiej sprawie, konfidentom lub zbyt mocno interesującymi się sprawami konspiracyjnymi.
W połowie 1942 roku, „Szary” (Antoni Heda) mianował „Judyma” dowódcą kompanii, złożonej z plutonów-placówek w Pakosławiu, Krzyżanowicach oraz Alojzowie. Wkrótce potem został również jego zastępcą z równoczesnym awansem do stopnia podporucznika. Wujkiewicz poznał wówczas wszystkich dowódców plutonów i kompanii, wchodzących w skład Podobwodu „Dolina”, obejmującego północno-zachodnią, czwartą część powiatu iłżeckiego. Wielu z nich do końca życia Wujkiewicza pozostali Jego wiernymi przyjaciółmi oraz Osobami bliskimi Jego sercu. Nie sposób wymienić tu takich Postaci jak: Zygmunt Kiepas „Krzyk”, Marceli Dusiński „Dym”, Jan Jurek „Sęp”, Adam Jędrzejewski „Odwet”, Ryszard Brodecki „Błyskawica”, Stanisław Kowalczyk „Grad”, Wincenty Tomasik „Potok”, Władysław Dąbek „Bukowy”, Mieczysław Śliwiński „Zew” czy Antoni Dziura „Szczęk”. Działalność Wujkiewicza i podległym Mu placówkom, zamykała się przeważnie w tym okresie do działań podejmujących szkolenie wojskowe młodych konspiratorów, a także od czasu do czasu koncentrację większych zgrupowań w lasach małomierzyckich. Zgrupowania te miały na celu odbycie kilkudniowych ćwiczeń z bronią.
W dniu 24 lipca 1943 roku, ppor. Antoni Heda „Szary”, w związku z przygotowywaną przez Zgrupowania Partyzanckie Armii Krajowej Jana Piwnika „Ponurego” akcją na miasteczko Iłża, wysłał do niego trzech łączników, którzy mieli być przewodnikami w tej akcji. Byli to: ppor. „Krzyk” (Zygmunt Kiepas) – Dowódca Placówki Iłża, kpr pchor. „Bukowy” (Władysław Dąbek) – z Placówki Błaziny i szer. „Chan” (Henryk Nadgrodkiewicz) – żołnierz Placówki Iłża. Łącznicy w czasie marszu do „Ponurego” zostali aresztowani przez żandarmerię i przekazani do Starachowic, gdzie umieszczono ich w areszcie powiatowym. Aresztowanych podejrzewano o współpracę z oddziałem „Ponurego” i dlatego śledztwem zajęło się Gestapo ze Starachowic.
Zamierzone przez „Szarego” odbicie aresztowanych w trakcie przeprowadzania ich na przesłuchanie nie doszło do skutku, postanowił więc on opanować areszt i uwolnić uwięzionych kolegów, a także wszystkich innych aresztantów w liczbie około 60 osób. Areszt mieścił się w murowanym, parterowym budynku, położonym przy głównej ulicy Wierzbnika (obecnie dzielnica Starachowic) i strzeżonym przez załogę, złożoną z około 10 żandarmów i granatowych policjantów. Po drugiej stronie ulicy znajdował się parkan, a za nim tereny Zakładów Starachowickich, dużej fabryki uzbrojenia, pilnowanej przez załogę złożoną z Ukraińców pod dowództwem Niemców, tzw. Werkschutzów. „Szaremu” udało nawiązać się kontakt z granatowym policjantem (późniejszy pseudonim „Gołąb”) – członkiem załogi pilnującej aresztu i po zaprzysiężeniu go jako członka AK nakłonić go do otwarcia w nocy drzwi do budynku.
W dniu 9 sierpnia 1943 roku, „Szary” przekazał swojemu zastępcy – ppor. „Judymowi” rozkaz alarmowego zmobilizowania drużyny dywersyjnej z plutonów Pakosław oraz Krzyżanowice i przyprowadzenie jej na wieczór do Starachowic w celu przeprowadzenia akcji. W skład drużyny weszli: sierżant Jan Jurek „Sęp”, kpr pchor. Marian Sadowski „Lubicz”, szer. Zygmunt Żurek „Ziomek” oraz szer. „Spokojny” (nazwisko nieznane). Broń długą (1 rkm Browning wz. 28 oraz 3 KB) przewieziono, zaprzężoną w parę dobrych koni furmanką, przewożoną przez gospodarza z miejscowości Krzyżanowice o nazwisku Skiba. Ponadto każdy z uczestników miał pistolet i po 2-3 granaty.
Spotkanie z „Szarym”, któremu towarzyszył szef Kedywu Obwodu „Baszta” (Starachowice) ppor. Bronisław Jakubowski „Błaszko”, nastąpiło około godziny 21 w lesie, tuż przy północnej granicy miasta. Po zapadnięciu ciemności „Szary” poprowadził oddziałek pod budynek aresztu. Po przybyciu na miejsce okazało się, że przy parkanie budynku, w odległości około 30 metrów, zatrzymał się ukraiński wartownik z karabinem na pasie, pilnujący fabryki. Zauważył on oczywiście grupę uzbrojonych ludzi. „Szary” nakazał mu, aby się nie poruszał i nie wszczynał alarmu, inaczej zostanie zastrzelony, a jeśli się zastosuje do rozkazu, zostanie puszczony wolno. Ukrainiec usłuchał. Był cały czas trzymany na muszce przez uzbrojonego w rkm „Judyma”, który wraz z „Błaszkiem” zajęli stanowisko, aby ubezpieczać akcję.
„Gołąb” dotrzymał słowa. Drzwi aresztu były zamknięte, ale nie zaryglowane. „Szary” z pozostałymi wskoczyli do środka i po sterroryzowaniu i rozbrojeniu wartowników pootwierali cele, z których wysypali się więźniowie. W przeciągu niespełna pięciu minut więzienie było puste. Pozostała tylko zamknięta w jednej z cel załoga, oczywiście oprócz „Gołębia”, który opuścił niezbyt zaszczytną służbę. Przed odejściem ukraiński wartownik otrzymał zezwolenie na wszczęcie alarmu, dopiero po upływie następnych 5 minut, do czego się również zastosował. Dopiero w chwili gdy grupa „Szarego” wraz z uwolnionymi więźniami wkraczała do lasu, w Starachowicach rozpoczęła się strzelanina. To zdezorientowani Niemcy organizowali bezskuteczny pościg. Uwolnieni żołnierze AK pod dowództwem Zygmunta Kiepasa „Krzyka” pozostali już na stałe w lesie, tworząc oddział partyzancki, który później objął „Szary”.
Kolejną, poważną akcją partyzancką, w której nieocenioną rolę odegrał Marian Wujkiewicz, było uderzenie na pluton Wehrmachtu, stanowiący ochronę majątku w Pakosławiu, we wrześniu 1943 roku. Akcja miała na celu zdobycie broni i amunicji, dla nowo powstałego oddziału partyzanckiego pod dowództwem Zygmunta Kiepasa „Krzyka”. Pomysłodawcą oraz osobą odpowiedzialną za przygotowanie tej akcji, był właśnie „Judym”. Z racji Jego pracy wraz z ojcem w tamtejszym majątku, znał doskonale plan zabudowań oraz znał ludzi tam pracujących. Akcja ta, dzięki doskonałemu planowi „Judyma” oraz przeprowadzona przez „Szarego” , „Krzyka” i ich Żołnierzy odniosła ogromny sukces. Zdobycz była niezwykle cenna. Zdobyto dwa erkaemy, kilka szmajserów, ponad dwadzieścia karabinów, masę ekwipunku, granatów i amunicji.
Wszystkie akcje dywersyjne AK na terenie powiatów Iłża i Końskie wykonywał teraz oddział „Szarego”. Wsławił się on napadem na kasę Zakładów Starachowickich i zagarnięciem jednego miliona złotych, zdobyciem dwóch wagonów amunicji z zatrzymanego pociągu pod Wólką Plebańską, rozbiciem więzienia Gestapo w Końskich i wieloma innymi udanymi działaniami.
Powróćmy teraz do dalszych losów naszego Bohatera – „Judyma”. Po objęciu dowództwa przez „Szarego” nad oddziałem partyzanckim Zygmunta Kiepasa „Krzyka”, Wujkiewicz objął po „Szarym” jego funkcję. Od tej pory, aż do końca wojny, „Judym” pełnił funkcję Komendanta Podobwodu „Dolina” Armii Krajowej. Marian Langer w swojej książce pt. „Lasy i ludzie” tak wspominał Mariana Wujkiewicza: Marian Wujkiewicz „Judym” należał do ludzi bardzo odważnych, nieulegających zdenerwowaniu, dobrze przygotowanych wojskowo i doskonale nadawał się na dowódcę. „Szary” natychmiast dostrzegł te cechy u „Judyma”. We wrześniu 1943 roku, „Szary” przeszedł na dowódcę oddziału leśnego, a jego miejsce w pełnieniu funkcji Komendanta Podobwodu „Dolina” zajął „Judym”. Zastępcą Wujkiewicza został ppor. Ryszard Brodecki „Błyskawica”, bardzo oddany i zdolny oficer.
Okres kilku miesięcy, aż do sierpnia 1944 roku to dla „Judyma” okres pełnienia powierzonej Mu funkcji Komendanta Podobwodu. Jak sam wspominał po latach, w tym czasie On sam, jak również inni członkowie iłżeckiej konspiracji rwali się do lasu. Mogli tam jednak pójść tylko tak zwani „spaleni”, czyli zdekonspirowani. Reszta konspiratorów musiała w pełni oddać się typowej konspiracyjnej pracy. Na powszechne, ogólnopolskie powstanie musieli jeszcze poczekać…
W pierwszych dniach sierpnia 1944 roku, do Wujkiewicza dotarła wiadomość o wybuchu powstania w Warszawie. Dowództwo zarządziło częściową mobilizację zakonspirowanych oddziałów. Sztab Podobwodu przeniósł się do lasu. „Judym” wraz z całym dowództwem ulokował się w jednej z gajówek, w okolicach Małomierzyc. Już w ciągu zaledwie kilku dni, Wujkiewiczowi zameldowało się około 150 osób, wraz z uzbrojeniem, z Podobwodu „Dolina” oraz około 100 osób z Powiśla. W tym czasie, żołnierze pod dowództwem „Judyma”, wykonali kilka napadów na mniejsze grupy Niemców, w celu zdobycia broni i amunicji oraz na majątki niemieckie, aby zgromadzić potrzebne zapasy żywności. Wkrótce mieliśmy odmaszerować w miejsce koncentracji całego Okręgu. Stawił się kapelan – Ksiądz „Andrzej” (Feliks Kowalik). Odprawił nam pierwszą mszę leśną, połączoną ze zbiorową spowiedzią. Ponieważ musiał jeszcze wpaść do swojej parafii, odwiozłem go motocyklem do Szydłowca, mając zamiar w drodze powrotnej wpaść do rodziców. Wjeżdżając do miasteczka spostrzegliśmy grupkę stojących żandarmów, za późno już jednak było na zawracanie. Jeden z nich zatrzymał nas podniesioną do góry ręką. Z przerażeniem spostrzegłem, że są to ewakuowani żandarmi z Iłży. „Andrzej” miał pod sutanną długie buty i wojskowe spodnie. Sytuacja była groźna, gdyż motocykl był zabrany z niemieckiego majątku, a ja nie miałem żadnych dokumentów rejestracyjnych, ani prawa jazdy. Legitymować się mogłem jedynie papierami zbieracza skór surowych, pracującego dla niemieckiej firmy. „Andrzej” zsiadł z tylnego siodełka i udając pijanego zaczął Niemcom tłumaczyć, że był na imieninach, z których został właśnie odwieziony służbowym motocyklem przez kuzyna, pracującego dla Niemców. Niemcy zarechotali na widok pijanego księdza. Kazali nam zostawić motocykl pod ścianą i zabierać się do domu – nie sprawdzali nawet naszych dokumentów, chodziło im tylko o motocykl, potrzebny do dalszej ucieczki.[8]
Informacja o koncentracji Żołnierzy Armii Krajowej dotarła do niemieckiego dowództwa w Iłży. Pewnego dnia nastąpiło niemieckie natarcie, w sile dwóch batalionów, na polskich Żołnierzy, których stanowiska były na skraju lasu. Wujkiewicz podjął decyzję o ewakuacji taborów i wycofaniu się w głąb lasu. W ten sposób, przemaszerowali nocą w lasy starachowickie, w rejon leśnictwa Klepacze. W wyniku obławy, po stronie polskiej było zaledwie kilku rannych. Niemcy natomiast zwozili do Iłży, kilka furmanek rannych i zabitych.
W rejonie leśniczówki Klepacze, do skoncentrowanych Żołnierzy Armii Krajowej, dołączyła jeszcze jedna grupa, zmobilizowana w Starachowicach. „Judym” otrzymał rozkaz od Komendanta Obwodu „Dariusza”, aby z zebranych ponad 300 ludzi, stworzyć jedną kompanię, wyposażyć ją w jak najlepszą broń oraz, aby doprowadzić ją do miejsca koncentracji oddziałów Okręgu Kieleckiego Armii Krajowej, które aktualnie znajdowało się w trójkącie Niekłań – Chlewiska – Ruski Bród. Oddziały te miały następnie za zadanie wyruszyć na odsiecz walczącej Warszawie. Mimo niebezpieczeństwa oraz otrzymywanych informacji, iż powstanie nie rozwija się tak jak przypuszczano, większość Żołnierzy bez chwili zawahania, zdecydowała się walczyć. Po przekazaniu przez Wujkiewicza dowództwa nad Podobwodem „Dymowi” (Marcel Dusiński), grupa w sile około 200 ludzi z pełnym uzbrojeniem oraz dwóch wozów taborowych, wyruszyła pod dowództwem „Judyma” w miejsce wyznaczonej koncentracji. Następnego dnia, w rejonie Skarżyska-Kamiennej, grupa z Powiśla pod dowództwem „Młokosa”, podjęła decyzję o rezygnacji z dalszego marszu. W ten sposób Wujkiewicz, w dalszy marsz, poprowadził kompanię złożoną z trzech plutonów, którymi dowodzili „Błyskawica” (Ryszard Brodecki), „Grad” (Stanisław Kowalczyk) oraz „Sęp” (Jan Jurek). Razem było ich około 120 ludzi.
Następnej nocy nastąpił przemarsz w lasy niekłańskie. W rejonie gajówki Piekło, na kompanię pod dowództwem „Judyma”, oczekiwał wraz z patrolem łącznikowym, plutonowy „Janusz” (Mirosław Starski), który doprowadził ich do wsi Trawniki. Stacjonował tam 3 pułk piechoty Legionów Armii Krajowej, wchodzący w skład 2 Dywizji Piechoty Legionów Armii Krajowej. Wujkiewicz wraz z Żołnierzami, zostali włączeni do II Batalionu tego pułku, jako 6 kompania. Batalionem tym dowodził „Szary” (Antoni Heda). Nowo przybyli Żołnierze z okolic Iłży i Starachowic, poczuli się tutaj jak u siebie w domu. Byli serdecznie witani przez swoich starych przyjaciół, którzy przeważnie byli już bardzo doświadczonymi w boju partyzantami. Byli oni właśnie po bitwie pod Radoszycami, gdzie osiągnęli znaczny sukces, ratując w ten sposób miasteczko od niemieckiej pacyfikacji.
Skład osobowy II Batalionu 3 pułku piechoty Legionów Armii Krajowej, do którego została włączona kompania „Judyma”, przedstawiał się następująco:
dowódca zwiadu konnego – por. „Rawicz” (Władysław Lasota)
dowódca plutonu minerskiego – plut. „Janusz” (Mirosław Starski)
rusznikarz – kpr. pchor. „Rymwid” (Maciej Radwan)
pluton łączności – ppor. „Sęp” (Jan Jurek)
4. kompania:
dowódca – por. „Sęk” (Henryk Wojciechowski)
dowódca I plutonu – ppor. „Orkan” (Stanisław Kołodziejczyk)
dowódca II plutonu – ppor. „Lis” (Stefan Sławiński)
dowódca III plutonu – ppor. „Kowalski” (Henryk Dajer)
5. kompania:
dowódca – ppor. cichociemny „Jeleń” (Ludwik Wiechuła)
dowódca I plutonu – ppor. „Palma” (Tadeusz Badowski)
dowódca II plutonu – sierż. „Wrzos” (Mieczysław Zasada)
dowódca III plutonu – ppor. cichociemny „Maruda” (Bernard Wiechuła)
6. kompania:
dowódca – ppor. „Judym” (Marian Wujkiewicz)
dowódca I plutonu – ppor. „Grad” (Stanisław Kowalczyk)
dowódca II plutonu – ppor. „Błyskawica” (Ryszard Brodecki)
dowódca III plutonu – sierż „Żmija” (Jan Cheda)
dowódca plutonu minerskiego – plut. „Janusz” (Mirosław Starski)
Zaraz pod dołączeniu kompanii „Judyma” do 3 pp Leg. AK, II Batalion stoczył dwie zwycięskie bitwy pod Trawnikami i Szewcami. Oddajmy teraz głos naszemu Bohaterowi – Marianowi Wujkiewiczowi: Marsz na odsiecz Warszawy został już odwołany, dowództwo doszło do wniosku, że bez ciężkiej broni i z niedostatecznymi zapasami amunicji ponieślibyśmy zbyt duże straty w marszu przez pozbawione lasów tereny. Mieliśmy pozostać w rejonie Kielc i wykonywać akcję „Burza”. W Trawnikach spędziliśmy stosunkowo spokojnie kilka dni. W okolicy przebywały oddziały całej naszej drugiej dywizji. Wykorzystałem ten okres na doszkolenie kompanii – w porównaniu do starych wygów partyzanckich z kompani „Sęka” i „Jelenia” moi żołnierze byli w większości nowicjuszami w leśnym rzemiośle. W dniu wymarszu z Trawnik zostaliśmy nagle zaatakowani przez Niemców. Po dwugodzinnej walce zdołaliśmy się oderwać ze stosunkowo niewielkimi stratami, zginęli tu jednak dwaj dzielni partyzanci „Kruk” i „Mech”. Maszerowaliśmy na południe w kierunku Kielc. Przy przekraczaniu toru kolejowego Kielce – Częstochowa drogę zagrodził nam bunkier z kałmucką załogą. W brawurowym ataku, z pomocą piata, zdobyli go partyzanci kompani „Sęka”. Tegoż dnia rano w pobliżu wsi Szewce na ubezpieczenia batalionu wszedł pluton Wehrmachtu – podpuszczeni blisko Niemcy zostali ostrzelani i wszyscy wyginęli. Około południa nieprzyjaciel ściągnął większe siły i rozpoczął regularne natarcie na nasze pozycje. Mieliśmy stanowiska na prawym skrzydle batalionu – Niemcy posuwali się wolno polami w naszym kierunku, prowadząc ogień z dział i moździerzy. Nie wyrządził on nam żadnych szkód – nasze stanowiska były dobrze ukryte w rzadkim lesie, a Niemcy strzelali trochę na ślepo. My za to widzieliśmy ich doskonale i rzadkie serie naszych kaemów nie pozwalały wrogowi przyspieszyć natarcia [za bitwę pod Szewcami Marian Wujkiewicz „Judym”, podobnie jak Henryk Wojciechowski „Sęk”, Ludwik Wiechuła „Jeleń”, Bernard Wiechuła „Maruda” i Stanisław Kołodziejczyk „Orkan”, zostali przedstawieni przez Antoniego Hedę „Szarego” do odznaczenia Krzyżem Virtuti-Militari V Klasy – przyp. J. Kowalski]. Po zapadnięciu zmroku zwinęliśmy naszą obronę i całonocnym marszem zbliżyliśmy się do Jędrzejowa, przekraczając po drodze Wierną Rzekę. W ciągu następnych dni prawie stale znajdowaliśmy się w styczności z nieprzyjacielem, który uporczywie deptał nam po piętach. Potrzebowaliśmy trochę spokoju, aby odebrać zapowiedziany zrzut – był on niezbędny, gdyż zaczynało już brakować amunicji. Otrzymaliśmy go wreszcie w lasach na południe od Włoszczowy – oprócz zasobników z bronią i amunicją wylądowało również na spadochronach kilku cichociemnych. Pierwszy z nas, który zbliżył się do skoczków otrzymał tradycyjnie w prezencie pięknego kolta.[9]
Pod koniec września 1944 roku, nastąpiło częściowe rozformowanie oddziałów 2 Dywizji Piechoty. Wszyscy chętni, którzy pragnęli już odpoczynku zostali skierowani na meliny. Stan 3 pułku skurczył się obecnie do około 300 ludzi, a dowództwo nad całym pułkiem objął Antoni Heda „Szary”. Zdecydowano się na marsz w kierunku północnym. Oprócz Niemców i ich ciągłych obław również i nocne przymrozki oraz słoty jesienne zaczęły dawać się naszym dzielnym Żołnierzom we znaki. Którejś nocy na początku października prowadziłem w siąpiącym bez przerwy deszczu szpicę zgrupowania. Po cichu przeszliśmy uśpione miasteczko Białaczów i skręciliśmy na wschód z zamiarem osiągnięcia przed świtem lasów przysuskich, gdzie „Szary” planował dać dłuższe wytchnienie wyczerpanym ciągłymi marszami ludziom. Przy przechodzeniu toru kolejowego Końskie – Opoczno otrzymaliśmy, jak często w takich okazjach, kilka serii od strzegących go kałmuków. Jedna z kul trafiła idącego obok mnie „Warneńczyka” – trzeba go było posadzić na wozie taborowym. Szybkie poderwanie szpicy i otwarcie ognia zmusiło wroga do odwrotu – reszta naszych mogła już przejść tor bezpiecznie. Rano znaleźliśmy się koło gajówki Piecyki w lasach przysuskich. Rozłożyliśmy się biwakiem w pobliżu kilku sztucznych stawów, z których właśnie spuszczono wodę w celu odłowienia ryb. Odprawiłem „Grada” z jego plutonem, aby ubezpieczył nas od północy i wschodu. Wojsko rozłożyło się pod rzadkimi brzózkami, z których opadła już większość liści. Zabieraliśmy się do czyszczenia broni po nocnym deszczu i strzelaninie na torze. Nagle z ubezpieczonego kierunku otrzymaliśmy z niewielkiej odległości silny ogień z kaemów, a za chwilę ujrzałem przewracającą się brzozę, ściętą pociskiem z działka. Szybko złożyłem rozebrany do czyszczenia pistolet maszynowy i skoczyłem do znajdujących się w pobliżu chłopców. Resztę mego ekwipunku miała pozbierać „Jawa” i dołączyć do ewakuujących się taborów. Część chłopców już strzelała, reszta w pośpiechu składała rozebraną broń. Leżący obok mnie „Roland” uniósł nieco do góry głowę, aby lepiej zobaczyć przedpole. Nagle na jego czole ukazała się krwawa dziura – głowa opadła bezwładnie na pagórek mchu. Przed nami usłyszeliśmy okrzyki naszych – to ubezpieczenia „Grada” nacierały z boku na Niemców, musieliśmy wstrzymać ogień, aby nie razić swoich. W tym czasie reszta oddziału wraz z częścią taboru wycofała się groblą między stawami na południe. Jak się okazało nieprzyjaciel, który poprzedniego dnia stoczył w tej okolicy walkę z jakimś innym naszym oddziałem, tropiąc ten oddział wszedł niespodzianie na nasz biwak – „Grad” w tym czasie rozstawiał właśnie swoje ubezpieczenia i jeszcze nie zdążył obsadzić posterunkami wszystkich leśnych dróżek. Wstrzymani natarciem „Grada” Niemcy zalegali w krzakach – mogliśmy już odskoczyć i dołączyć do naszych. Pobraliśmy z wozów amunicję i ponapełnialiśmy opróżnione magazynki. Tutaj dołączyła do nas grupa partyzantów, którzy przedarli się w te strony z Puszczy Kampinowskiej po upadku Powstania Warszawskiego. W niegościnnych lasach przysuskich przebyliśmy tylko do wieczora, znowu nic nie wyszło z zamierzonego wypoczynku. Nocą przeszliśmy na południe w lasy niekłańskie, z których przed półtora miesiącem rozpoczęliśmy naszą wędrówkę dookoła ziemi kieleckiej.[10]
W następnych dniach część Żołnierzy udała się na dwutygodniowe urlopy. Zależało wszystkim na tym, aby mieć choć krótki odpoczynek, ale również, aby zaopatrzyć się w cieplejszą odzież przed nadchodzącą zimą. Marian Wujkiewicz „Judym” poprowadził grupę swoich iłżeckich Chłopców w Ich rodzinne strony. Do swoich domów oczywiście nie mogli się udać, aby nie narażać swoich bliskich. Zdani byli tylko na pomoc przyjaciół i znajomych. „Judym” wraz z Narzeczoną „Jawą” (Aleksandra Janina Zielińska), których uczucie wzrastało w oddziale partyzanckim, znaleźli schronienie u „Felka” (Franciszek Sikorski) i jego żony – Boguni.
Dnia 29 października 1944 roku, w kościele parafialnym w Krzyżanowicach odbył się konspiracyjny ślub Aleksandry „Jawy” i Mariana „Judyma” Wujkiewiczów. Ślubu Młodej Parze udzielił proboszcz tamtejszej parafii – ksiądz Julian Dusiński (brat Marcelego Dusińskiego „Dyma”). Szczegółowy opis ceremonii zaślubin „Jawy” i Judyma” możemy znaleźć w książce autorstwa bliskiego przyjaciela Wujkiewicza, Jego żołnierza – Jana Jurka „Sępa” – „Z kart okupacyjnego życiorysu Sępa”: „Judym” i „Jawa” zaprzyjaźnili się w konspiracji. Ich uczucie dojrzewało wśród leśnych szlaków, podczas walk toczonych przez partyzantów z Niemcami. 29 października 1944 roku, Państwo Młodzi, przebywający na zasłużonych urlopach, stanęli na ślubnym kobiercu. Ślubu młodej parze udzielił ksiądz proboszcz Julian Dusiński. Ceremoniał odbywał się w głębokiej ciszy, przy chybotliwym blasku świec. Rycerski kordon zaproszonych gości – partyzantów, z bronią przy boku, pogłębiał niespotykany, tajemniczy nastrój uroczystości. W bardzo uroczystym momencie, przyklękającemu „Judymowi” wypadł zza pasa pistolet i z głośnym brzękiem spadł na posadzkę, aż echo odbiło się od murów kościoła. Zebrani odnieśli dziwne wrażenie, jakby sił nadprzyrodzone, postanowiły złożyć hołd młodej parze. Wśród świadków ślubu i zaproszonych gości na małżeńskie gody przybyli: Adam Jędrzejewski „Odwet”, Jan Jurek „Sęp”, Marceli Dusiński „Dym”, Zygmunt Żurek „Ziomek”, Franciszek Sikorski „Felek” i rodzina państwa młodych. Drogę z Krzyżanowic do Pakosławia, liczącą 5 km, orszak weselny przebył po partyzancku pieszo, niekiedy na przełaj. Jedynie Franciszek Sikorski z Bogusią, ze względu na kalectwo „Felka”, przebyli drogę furmanką Jurków, którą powoził mój brat Stanisław ps. „Grab„.
Dwa dni po ceremonii zaślubin, „Judym” wraz ze swoimi żołnierzami powrócił w lasy niekłańskie i dołączył do „Szarego”. Zaraz po ich przybyciu, oddział znów wpadł w szpony ciężkiej, niemieckiej obławy. Jak się później okazało, była to najtragiczniejsza w skutkach obława na 3 pułk dowodzony przez „Szarego”. Tylko dzięki długiemu doświadczeniu w walkach partyzanckich, oddział ten mógł zawdzięczać wymknięcie się z okrążenia. Nasi Żołnierze utracili cały tabor. Zginęło również kilku niezwykle dzielnych i bohaterskich Żołnierzy m.in. Bracia Cichoszowie z Iłży. Uchodząc przed obławą, oddział pod dowództwem „Szarego”, pomaszerował w kierunku północno-wschodnim, znajdując się w okolicach Szydłowca. Nocowali teraz przeważnie we wsiach – zbyt zimno było na leśne biwaki, w połowie listopada padał już śnieg. Przed nadchodzącą zimą oddział został rozformowany – większość z Żołnierzy odeszła na meliny. Pod bronią została niewielka grupka, tylko taka miała szanse przetrwania. Większy oddział w warunkach zimowych nie mógł pozostać niewykryty przez Niemców. Tak zakończyła się partyzancka epopeja Mariana Wujkiewicza.
Po powrocie do domu, „Judym” wraz z Żoną zamieszkali przez pewien czas u przyjaciół w Krzyżanowicach, a następnie u krewnych pod Radomiem. To właśnie tam obserwowali ucieczkę Niemców i wkroczenie sowietów. Następnie młode małżeństwo Wujkiewiczów próbowało zamieszkać w Radomiu, lecz w związku z powojennymi represjami w stosunku do Żołnierzy Armii Krajowej, zmuszeni byli szybko wyjechać z powiatu grójeckiego. W 1947 roku żona „Judyma” – „Jawa” wraz z ich maleńkimi dziećmi – Markiem, Zofią i Szymonem zmuszona była powrócić w okolice Iłży i zamieszkała u swoich teściów. W związku z ukrywaniem się Wujkiewicza przed władzami komunistycznymi, w następnych latach ze swoimi bliskimi widywał się niezwykle rzadko.
Ujawniłem się przed władzami reżimowymi w kwietniu 1947 roku i podjąłem pracę w Państwowych Zakładach Zbożowych. W marcu-kwietniu 1950 roku zostałem aresztowany w Zielonce przez Urząd Bezpieczeństwa – Warszawa-Włochy. Następnie zostałem przewieziony do Kielc do siedziby UB na ul. Focha [dzisiejsza ulica Paderewskiego – przyp. J. Kowalski], a następnie na Zamku [więzienie na ulicy Zamkowej – przyp. J. Kowalski] w wydzielonym dla UB pawilonie. Śledztwo dotyczyło głównie sprawy Pory i Zapalskiego, przestępców z GL i AL, z drugiej połowy 1943 roku i stycznia 1944 roku, na których był wydany wyrok śmierci za bandytyzm. W maju 1951 roku na procesie wydano wyrok uniewinniający. Przewodniczącym składu orzekającego był niejaki Starża-Dzierzbicki, znany z wydawania licznych wyroków śmierci na Żołnierzach Armii Krajowej. Bronił mnie adwokat Karniol. W maju 1951 roku opuściłem więzienie. Prokuratura złożyła rewizję zwyczajną na moją niekorzyść – wyrok Sądu Najwyższego potwierdził wyrok niższej instancji – oraz ponownie rewizję nadzwyczajną również na moją niekorzyść. Wydano nakaz aresztowania – listy gończe. Od wiosny 1953 roku do maja 1955 roku zmuszony byłem ukrywać się m.in. w Warszawie na Żoliborzu – u ciotki, pod fałszywym nazwiskiem – Ryszard Wójcicki.[11]
W 1956 roku w wyniku amnestii, Marian Wujkiewicz mógł wreszcie cieszyć się życiem wraz ze swoją Żoną i Dziećmi. Zamieszkali w Zielonce. Nie ustąpiły jednak szykany tego dzielnego, polskiego Bohatera. Jeszcze do lat 70 i 80 XX wieku, stale był pod baczną obserwacją władzy. Tajni współpracownicy stale donosili o każdym Jego ruchu. Gdziekolwiek chciał się udać, czuł stale „ogon” za swoimi plecami…
W 1956 roku Marian Wujkiewicz ukończył kurs księgowości przemysłowej. Znalazł zatrudnienie w Mazowieckich Zakładach Ceramiki Budowlanej w Zielonce, na stanowisku głównego ekonomisty. W zakładach tych pracował do emerytury. W wolnych chwilach uwielbiał jeździć motorem na ryby. W gronie rodziny oraz przyjaciół zasłynął jako mistrz brydża, rozgrywanego obowiązkowo przy dobrym koniaku, oraz jako mistrz gry słów. Do ostatnich lat życia, wraz z Żoną Janiną, czynnie uczestniczył w spotkaniach kombatanckich na Kielecczyźnie i ziemi iłżeckiej.
Marian Wujkiewicz zmarł 11 kwietnia 1993 roku, w swoim domu w Zielonce, po wielu miesiącach ciężkiej choroby. Jego pogrzeb odbył się 14 kwietnia 1993 roku w Zielonce i był dużą, patriotyczną manifestacją. Nie zawiedli Jego byli Podkomendni, którzy przyjechali na tę smutną uroczystość z Iłży, kilkoma autokarami. Celebrans mszy pogrzebowej „Judyma”, znając Jego zamiłowanie do literatury oraz doskonale znając jego Bohaterskie Życie, pożegnał Go fragmentem powieści Henryka Sienkiewicza „Pan Wołodyjowski”, zmieniając we fragmencie tym jedynie jedno słowo. “ — Dla Boga, Panie Poruczniku! Larum grają! wojna! nieprzyjaciel w granicach! a ty się nie zrywasz? szabli nie chwytasz? na koń nie siadasz? Co się stało z tobą, żołnierzu? Zaliś swej dawnej przepomniał cnoty, że nas samych w żalu jeno i trwodze zostawiasz?”
Tak kończy się historia niezwykłego Bohatera, który do końca swojego życia pozostał skromnym i wiernym swoim ideałom Człowiekiem. Ale czy to już na pewno koniec Jego historii? To wszystko zależy od Nas, jak My poniesiemy Legendę takich Bohaterów jak „Judym”! Nie zapominajmy o tym, iż Oni, w tych trudnych dla Polski czasach, myśleli o Nas. Przyszedł więc teraz czas, abyśmy My pomyśleli o Nich ciepło, choć przez chwilę.
Jakub Kowalski
[1] Treść Aktu Urodzenia Mariana Wujkiewicza z Akt Urzędu Stanu Cywilnego w Majdanie Sopockim. Nr aktu 5/1919. Kserokopia w posiadaniu autora.
[2] Fragment wspomnień Mariana Wujkiewicza, Zielonka 1973 rok. Oryginał maszynopisu ze zbiorów Zofii Wujkiewicz.
[3] Wacława Potemkowska (ur. 9 grudnia 1898, zm. 2 sierpnia 1944) – autorka książek dla dzieci i młodzieży, m.in.: Wielki spór w piątej klasie, Czterolistna koniczyna, Gaja, Wielka Warszawa. Wacława Potemkowska urodziła się w Kapuścianach w powiecie racławskim na Podolu. W 1918 zdała maturę w gimnazjum w Winnicy. Studia ukończyła na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Warszawskiego na kierunku Filologia polska i klasyczna. W czasie okupacji Wacława Potemkowska przebywała w Warszawie, ucząc młodzież na tajnych kompletach. W prasie konspiracyjnej wydawała wiersze patriotyczne. Pod pseudonimem Malwa działała też w szeregach Armii Krajowej. Była sanitariuszką w Powstaniu Warszawskim. Zginęła 2 sierpnia 1944 r. Została pochowana na Powązkach w kwaterze 332.
[4] Fragment wspomnień Mariana Wujkiewicza, Zielonka 1973 rok. Oryginał maszynopisu ze zbiorów Zofii Wujkiewicz.
[5] Fragment wspomnień Mariana Wujkiewicza, Zielonka 1973 rok. Oryginał maszynopisu ze zbiorów Zofii Wujkiewicz.
[6] Fragment wspomnień Mariana Wujkiewicza, Zielonka 1973 rok. Oryginał maszynopisu ze zbiorów Zofii Wujkiewicz.
[7] Fragment wspomnień Mariana Wujkiewicza, Zielonka 1973 rok. Oryginał maszynopisu ze zbiorów Zofii Wujkiewicz.
[8] Fragment wspomnień Mariana Wujkiewicza, Zielonka 1973 rok. Oryginał maszynopisu ze zbiorów Zofii Wujkiewicz.
[9] Fragment wspomnień Mariana Wujkiewicza, Zielonka 1973 rok. Oryginał maszynopisu ze zbiorów Zofii Wujkiewicz.
[10] Fragment wspomnień Mariana Wujkiewicza, Zielonka 1973 rok. Oryginał maszynopisu ze zbiorów Zofii Wujkiewicz.
[11] Fragment wspomnień Mariana Wujkiewicza, Zielonka 1973 rok. Oryginał maszynopisu ze zbiorów Zofii Wujkiewicz.
W dziele ks. Jana Wiśniewskiego, Dekanat iłżecki napisanym w 1909 roku, a wydanym w 1911 roku zostało scharakteryzowanych 25 kościołów. Jest tam zarys historii i opis stanu i wyposażenie kościoła szpitalnego Św. Ducha. Sympatykom Iłży zapewne jest on znany, ale przytoczę tu jego fragment.
„… W południowej ścianie znajduje się dwa okna z sześciokątnymi szybami. Pod oknami w nawie znajduje się nisza, w której stoi rzeźbiony obraz, na tle kredowem, wyzłoconem, w kwiaty. Piękny ten zabytek średniowiecza, wyobraża zesłanie Ducha Św. W pośrodku, na tle rozesłanej szaty, w kształcie tronowej kotary, siedzi najświętsza Panna ze złożonemi rękami. Po obu stronach po sześciu Apostołów, nad którymi unosi się Duch Św. U dołu posadzka w kształcie szachownicy. Obraz ten był dawniej w wielkim ołtarzu. …”[1]
Trzy lat po ukazaniu się monografii wybucha wojna światowa, później nazwana Wielka Wojną. Niestety zawierucha jaka się rozpętała nie ominęła Iłży. Zniszczenia jakie spowodowała opisuje miesięcznik poświęcony sprawom religijnym, naukowym i społecznym, Kronika Dyecezyi Sandomierskiej z roku 1916. [2]
„… Iłża z okolicą, uważana była przez fachowe koła wojskowe rosyjskie za ważny punkt strategiczny: to też naokoło zrobiono kilka rzędów okopów, w następstwie bronili Rosyanie przez dłuższy czas miasta z okolicą i wskutek tego parafia bardzo dużo ucierpiała. Wojsko rosyjskie nie tylko popaliło doszczętnie całe wioski, ale jeszcze wszystkie drzewa przydrożne we wszystkich wioskach wycięło, wszystkie drzewa owocowe w ogrodach wyrąbało, nawet kominy, sterczące po spalonych domach, poobalano, bo jakoby miały przeszkadzać w strzelaniu. Ofiarą tej niszczycielskiej strategii rosyjskiej padło miasteczko Iłża, w kórem pozostał tylko mały kwadrat w środku miasta z kościołem parafialnym, plebanią i 17 domami. Kościół Św. Ducha murowany uległ zupełnemu zniszczeniu. … Nie darowały wojska rosyjskie i plonom ziemnym, stojąc przez dwa miesiące, bo od połowy maja do połowy lipca, w obrębie parafii, tak zniszczyły zboża. że ludność po ich odejściu zaledwo ¼ zasiewów zebrać mogła. Dla ratowania biednych od głodowej śmierci zorganizowany został Komitet gminny, ale ten nawet w połowie zaradzić ogólnej nędzy nie może. …”
Tadeusz Szydłowski w opracowaniu Ruiny Polski z maja 1919 pisze, że chciał „…przedstawić obraz szkód i strat wielorakich, jakie wywołała wojna w dziedzinie zabytków sztuki i historycznych pomników naszej przeszłości.”[3]
W swojej pracy podkreśla, że obejmuje ona ziemie „… w których życie sztuki doszło w dawnych wiekach do szczególnie bujnego i pięknego rozkwitu. Ta właśnie część Polski, bogata w cenne i ważne zabytki, uległa największemu zniszczeniu i straty, jakie tu powstały, będą zapewne najpoważniejsze i najdotkliwsze … .”[4]
Szydłowski wspomina między innymi zamek biskupa krakowskiego, Jana Grota w Iłży, który poszedł w rozsypkę i został ruiną, a wojna przyspieszyła oczywiście ten proces. Zauważa również, że „ z roku narok pogarsza się stan tych ruin, szczupleją ich resztki, rozsypują się w okruchy, a ludność miejscowa rozbiera mury, unosząc kamienie i cegłę dla swych budynków”.[5]
Stan miasteczek przed wojną był daleki od dobrobytu, a „wypadki wojenne sprowadziły pożary na szereg miasteczek …, np. na Iłżę, Sienno, Klwów, w których nie było już jednak poza kościołami cenniejszych budowli zabytkowych, ani murów i baszt, ani ratuszów lub domów więcej okazałych”.[6] Działania wojenne doprowadziły je do nędzy.
W 1918 r. w Galicji Wschodniej po wygaśnięciu działań wojennych, podjęto kroki mające na celu zbadanie stanu zabytków w dawnych powiatach: brodzkim, tarnopolskim i trembowolskim. Prac konserwacyjnych nawet przy cennych kościołach, mimo wysiłków, nie można było zrealizować wskutek zupełnego zastoju, jaki sprowadziła wojna. W Królestwie akcja rządowej odbudowy nie miała miejsca, a troskę o zabytki pozostawiono inicjatywie prywatnej. „Większość parafii przeprowadziła przy swych kościołach przynajmniej najważniejsze roboty konserwacyjne, jedynie bardzo zniszczone zostawiono na łaskę losu. Tak np. nieochronione były w 1919 roku mury cennego kościoła średniowiecznego w Siennie, a także kościołów w Klwowie i Fałkowie. Podobnie w Iłży podlegają działaniu wilgoci mury i sklepienie prezbiterium kościółka Św. Ducha, który jako filjalny uważany jest za ciężar przez ludność miejscową.”[7]
Po zniszczeniach wielkiej wojny Iłża z ogromnym trudem podnosi się z ruin. W okresie międzywojennym w mieście nie było żadnego przemysłu z wyjątkiem wapienników.[8] Iłża, w tym czasie, miała charakter rolniczo-usługowy, z wielką liczbą rzemieślników zatrudnionych w produkcji chałupniczej. Powiat iłżecki należał do najbardziej zacofanych powiatów województwa kieleckiego. Potwierdzają to wyniki spisów z 1921 r. i 1931 r.[9]
Kościół Św. Ducha odbudowany został dopiero w 1922 roku według projektu krakowskiego architekta Stefana Wąsa.[10]
Co stało się z płaskorzeźbą Zesłanie Ducha Św. na apostołów z murów gotyckiego poszpitalnego kościoła Św. Ducha? Najprawdopodobniej uległa zniszczeniu w czasie działań wojennych, tudzież poważnie uszkodzona pozostawała w niezabezpieczonym kościele i dalej niszczała, a następnie jako bez wartości usunięta podczas odbudowy kościoła w 1922 roku. Przekonał się o tym Michał Walicki, który w 1933 r. poszukiwał w Iłży płaskorzeźby przedstawiającej scenę zesłania Ducha Świętego, znajdującą się niegdyś w retabulum ołtarza głównego.[11] Zaliczył ją do rzadkich przykładów dzieł szkoły „staroniemieckiej”. Wzmiankę o niej zamieścił ks. Jan Wiśniewski w swojej monografii. Walicki zamierzał pozyskać więcej informacji o płaskorzeźbie, nie zdołał jednak przeprowadzić badań z autopsji, z powodu zaginięcia artefaktu. Wyposażenie kościoła Św. Ducha uległo zniszczeniu, a właściwie spaleniu podczas ofensywy majowej w 1915 r. Prawdopodobnie ten los spotkał i cenną płaskorzeźbę. Walicki, więc nie miał dostępu do autentycznej płaskorzeźby, ale dzięki zachowanej fotografii ze zbiorów Towarzystwa Opieki nad Zabytkami Przeszłości mógł przeprowadzić jej analizę i porównać z innymi dziełami.[12] Wyniki swoich obserwacji i przemyśleń zawarł w opracowaniu Zaginione dokumenty włoskich wpływów na polską rzeźbę drewnianą XVI wieku. Ponieważ jeszcze w 1965 rok nie znane są żadne świadectwa zniszczenia płaskorzeźby Zesłanie Ducha Św. na apostołów, przyjmuje się, że jest zaginiona.[13]
Do iłżeckiego zesłania nawiązał wybitny historyk sztuki Stanisław Szymański opisujący okres gotyku w swoich pracach. [14] W 1950 roku w dzwonnicy przy kościele parafialnym pw. Św. Barbary w Radziłowie odkryto kilka rzeźb, które przez długie lata pozostawały w zapomnieniu.
Wśród nich znajdowała się rzeźba przedstawiająca scenę zaśnięcia NP Marii (ryc.4.) Według Szymańskiego jest to fragment szafy ołtarzowej. Ikonograficznie scena przedstawia dość często powtarzany w malarstwie i rzeźbie średniowiecznej temat zaśnięcia NP Marii w kompozycyjnym ujęciu przypominającym liczne zesłania Ducha Św., wniebowzięcia lub koronacje.
Widzi on, że kluczem do właściwego odczytania i należytej interpretacji rzeźb radziłowskich może być jedynie artystyczna twórczość mazowiecka, przy czym wskazuje tu między innymi najbardziej na północ wysunięty ośrodek gospodarczy diecezji krakowskiej (Iłżę), a szczególnie na zaginione dziś Zesłanie Ducha Św. (ryc. 5.). Zauważa również, że Zesłanie Ducha Św. z Iłży — zasługuje na podkreślenie, zwłaszcza, że bliskim mu odpowiednikiem prócz drzeworytu F. Vavassore (ryc. 6.) wydaje się być i ołtarz główny katedry w Rewlu [od 1219 do 1918, a obecnie Tallin] (ryc. 7.), dzieło Bernta Notke z roku 1483.[15]
Wróćmy do fotografii iłżeckiej płaskorzeźby (ryc. 5.), którą Walicki i Szymański zamieścili w swoich opracowaniach. Zdjęcie nie posiada datacji i dlatego jego powstanie możemy określić tylko w przybliżeniu. Jak już wspomnieliśmy pochodzi ono z zasobu Towarzystwa Opieki nad Zabytkami Przeszłości[16], którego działaczem był między innymi wybitny iłżanin, sędzia pokoju Karol Gantner. Fotografie Iłży znajdujące się w tym zbiorze i posiadające datację (przeważnie przybliżoną), wykonane zostały w lat 1902 – 1918. Na pewno możemy określić terminus ante quem [zakończony przed czasem] wykonania fotografii płaskorzeźby, którym jest moment spalenia kościoła Św. Ducha, maj-lipiec 1915 r. Tak więc okres, w którym zdjęcia mogło zostać wykonane, rozciąga się od 1902 r. do 1915 r. Najprawdopodobniej zostało wykonane około 1911 roku.[17]
Przed wybuchem II wojny światowej (1939) bibliotekę TOnZP zdeponowano w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie.[18]
Aktualny zbiór negatywów TOnZP zrekonstruowano na podstawie znajdującego się w zbiorach Instytutu Sztuki PAN trzytomowego niemieckojęzycznego inwentarza. Zbiór rycin (kolekcja grafik, odbitki fotograficzne, wycinki prasowe, rysunki architektoniczne, szkice i albumy ilustrowane) odtworzony został na podstawie pierwszego (i zapewne jedynego) inwentarza tej kolekcji. Obecnie w zbiorach Instytutu Sztuki PAN znajdują się wizerunki wszystkich zachowanych obiektów zbioru negatywów, czyli 10270 wizerunków, co stanowi niemal 95% pierwotnego zasobu. Natomiast zbiór rycin zawiera około 3500 wizerunkami obiektów, co stanowi około 25% pierwotnego zasobu kolekcji, która liczyła przynajmniej 13372 numery inwentarzowe.[19]
Szczęśliwym trafem negatyw zdjęcia płaskorzeźby Zesłanie Ducha Św. nie uległ zniszczeniu. Przechowywany jest pod numerem inwentarzowym IS_PAN_B0000001860 (ryc. 8.). Jest to niewielka płytka żelatynowo-srebrowa na podłożu szklanym o wymiarach 17,8 cm x 12,9 cm.
Opis tej płaskorzeźby zamieszczony przez ks. Jana Wiśniewskiego i powtarzany w wielu opracowaniach, miedzy innymi przez wybitnego regionalistę Adama Bednarczyka, wydaje się niezmiernie ubogi w stosunku do szczegółowego i wspaniałego opisu jaki zamieścił w 1933 roku prof. Michał Walicki. Pozwolę przytoczyć sobie tu prawie kompletne opracowanie profesora.
„… Rzeźbiony obraz, o którym wspomina ks. Wiśniewski, ukazuje się w świetle tej fotografji (ryc. 8.) jako płaskorzeźba z XVI wieku wykonana w drzewie i przeznaczona do umieszczenia w wielkim ołtarzu. Dosyć szeroka tablica, spojona z trzech desek, zamknięta jest półkuliście u góry, ukazując kształt właściwy dla przedstawień ołtarzowych. Centralno-symetryczna kompozycja przedstawia Madonnę, siedzącą na rodzaju tronu (sedile), ustawionego przed sfałdowaną dośrodkowo kotarą (ryc. 9.), nad którą z kolei, zorientowana osiowo do postaci Matki Bożej, widnieje u góry Gołębica Ducha Św. w otoku z chmur i płomienistych języków. (ryc. 10.)
Madonna przedstawiona jest w postaci siedzącej, z rękoma złożonemi do modlitwy na wysokości piersi, — lekko rozchylone w kolanach nogi zdają się stykać stopami na podnóżku tronu; wzrok Madonny utkwiony w górę sugeruje wrażenie swoistego skupienia i oczekiwania. Po bokach centralnej postaci Marji ugrupowani są apostołowie w liczbie 12, po 6 z każdej strony (ryc. 11. i 12.). Dwaj pierwszoplanowi, ustawieni niemal w pełnym profilu, flankują niejako całość tej grupowej kompozycji, przyczem ta ich rola sui generis [jedyna w swoim rodzaju, szczególna] reżyserów ruchowej koncepcji, podkreślona została planowo przez gestykulację wysuniętych symetrycznie rąk. Pozostali apostołowie uszeregowani zostali w ten sposób, że linja ruchu ich ciał oraz ogólny volumen masy ulega pewnemu nasileniu w kierunku dalszego planu, dając w konsekwencji 2 grupy o kształcie trójkątów, zwróconych szczytami ku przodowi kompozycji. Swoistemi odpowiednikami dwóch pierwszoplanowych apostołów są postaci tylnego planu, odsunięte dość daleko od centrum i wytyczające jeden ze szczytów trójkąta.
Zachowana zasada perspektywiczna osceluje w sposób nie pozbawiony charakterystyczności, między formą perspektywy odwróconej i matematycznej, podwajając akcenty walki elementów gotyku i renesansu, tkwiących w całokształcie koncepcji. Jako tło płaskorzeźby służy ornament roślinny, ryty w gipsowym, złoconym gruncie (ryc. 13. i 14.). Akcent zasadniczy w całości tego przedstawienia tworzy poprawnie oddana perspektywa posadzki, na której flizach klęczą i stoją apostołowie. Perspektywiczne zamknięcie zbiegu jej linij stanowi sedile Marji. (ryc. 15.) Naogół płaskorzeźbę cechuje niski poziom formalny, ujawniający się m.i. w sumarycznem traktowaniu modelunku (zwłaszcza twarzy), porozbijanego prymitywnie na zwyczajowe komponenty plastyczne, oraz w surowo wyczutych zespołach brył i płaszczyzn.Zaciekawia swoista interpretacja oczu, wykazująca nieco naiwną tendencję do wyolbrzymiania orbity, — oraz traktowanie zarostu, mówiące o powstaniu rzeźby prawdopodobnie już na początku drugiej połowy XVI stulecia.
Nie zastanawialibyśmy się dłużej nad tym małowartościowym formalnie zabytkiem polskiej niewątpliwie plastyki z doby renesansu, gdyby nie specyficzna struktura perspektywiczna jego układu, koordynująca dość szczęśliwie wewnętrzną arytmję poszczególnych grup, — nie napotykana zaś, o ile mi wiadomo, przynajmniej w tak drastycznej formie, w żadnym z innych zabytków rzeźby polskiej tego okresu, a może nawet i w prowincjonalnej rzeźbie środkowoeuropejskiego obszaru. Organizacja całej tej bryły rzeźbiarskiej zdaje się stwierdzać sympliczne [prostackie, pojedyncze] przejmowanie — à la lettre [ściśle, w dosłownym znaczeniu] — włoskich prądów renesansowych, zmodyfikowanych zresztą w duchu północnej plastyki, co przy ogólnym niskim artystycznym poziomie wykonawcy wylało się w dzieło o pogrubionym i nie pozbawionym naiwności charakterystyki plastycznym wyrazie. Poziom ten, narówni z wprowadzeniem złotego, wyciskanego tła, zarzuconego już oddawna w sztuce zachodnio-europejskiej, świadczy dobitnie o lokalnej genezie utworu. Czemu jednak może zawdzięczać on owe reminiscencje italskie, tak natrętnie przychodzące na myśl, pomimo całego zbarbaryzowania formy, w jakie zamknęła je nieco prymitywna jeszcze psychika twórcy?
Jak wiadomo, kwestja oddziaływania sztuki włoskiej w XV i XVI wieku w Polsce pozostaje dotąd otwartą. Sporadycznie dotknął tego zagadnienia prof. ks. Szczęsny Dettloff, omawiając gotyckie mauzoleum Św. Wojciecha w Gnieźnie, dzieło Hansa Brandta z lat 1476-1480, i ustalając fascynujący związek kompozycyjny sceny „Chrztu Św. Stefana” z koncepcją Brunelleschiego, a mianowicie z grupą Ofiary Abrahama z florenckiego baptysterium. Z pośród szczupłej ilości opublikowanych dotąd polskich drewnianych rzeźb renesansowych figuralnych nie przypominam natomiast żadnej, któraby mogła służyć z kolei za ilustrację podobnego wpływu — w dobie bądź co bądź supremacji wpływów włoskich na plastykę kamienną. W poszukiwaniu dróg tej stylistycznej infiltracji przychodzi na myśl grafika książkowa, której oddziaływanie na rzeźbę i malarstwo niejednokrotnie zostało już stwierdzonej Jednym z hipotetycznych wprawdzie na to dowodów, może posłużyć rycina „Zesłania Ducha Św.”, wykonana przez Floria Vavassore, członka znanej rodziny artystów weneckich, do dzieła „Decachordon Mardi Vigerii”, wydanego w oficynie Hieronima Soncinusa w Fano w r. 1507 (ryc. 6.). O ile przypuszczenie nasze, składające na karb zapożyczeń z grafiki obecność włoskich reminiscencyj w omówionym zabytku jest słuszne — tłumaczyłaby się tem samem w znacznym stopniu surowa i globalna forma plastyczna rzeźby iłżeckiej, uwarunkowana techniką transpozycji odmiennych środków ekspresji. Oczywiste dla każdego różnice tych dzieł — pomijam tu niemniej widoczne zbieżności — uzależnione są od konsekwentnej mimo wszystko perspektywicznej konstrukcji włoskiego drzeworytu i walczącej z połowicznym konserwatyzmem redakcji naszej rzeźby.
Zachodzi jednak pytanie, jakiemi drogami mogła się dokonywać w środowisku polskiem XVI w. penetracja tego rodzaju procesów reprodukcji artystycznej? Otrzymujemy na to pytanie dwie odpowiedzi, nie bezpośrednie jednak. Wiadomym jest dzięki pracy Dr. B. Betterówny fakt kopjowania drzeworytów weneckich Piotra Liechtensteina przez drukarnię krakowską Hallera — poucza o tem zestawienie ryciny „Ukrzyżowania” z druku Hallerowskiego z 1515 — 1516 roku, z analogicznym drzeworytem Mszału Salcburskiego, wyszłym z oficyny weneckiej Liechtensteina w r. 1515. Popularność weneckiej grafiki książkowej oraz jej rozwinięty eksport utorowały drogi tej stylistycznej osmozie w wysokim stopniu. Sam fakt natomiast stosowania zapożyczeń z grafiki książkowej i ulotnej — w pierwszym rzędzie niemieckiej, przez polskie malarstwo cechowe końca średniowiecza nie wymaga obszerniejszego motywowania, zwłaszcza że miałem to już sposobność zaznaczyć na innem miejscu. Z zakresu węższej stosunkowo dziedziny samej rzeźby również dadzą się odnaleźć analogje, jak np. niepodniesiony dotąd fakt naśladownictwa ryciny Schongauera w gotyckim reljefie ołtarzowym „Hołdu trzech króli” z Brześcia Kujawskiego lub zaobserwowany przez dr. H. Brosiga częściowy wpływ grafiki H. Dürera w reljefie gołuchowskim. Co ważniejsza wszakże, posiadamy źródłową wiadomość o sprawie, jaką miał w r. 1544 przed sądem biskupim w Krakowie Jan snycerz, inkwizowany z powodu przechowywania u siebie egzemplarza biblji luterskiej z rycinami Dürera, które służyły mu za wzór do prac rzeźbiarskich.
Stwierdziliśmy fakt zapożyczeń z grafiki wogóle, a niemieckiej w szczególności przez malarzy i rzeźbiarzy polskich XV i XVI w. oraz fakt kopjowania drzeworytów weneckich w oficynach krakowskich na pocz. XVI stulecia. W tych warunkach przypuszczenie o zależności płaskorzeźby iłżeckiej od nieznanego nam bliżej włoskiego graficznego pierwowzoru (przykładowo wymieniona rycina F. Vavassore) nabiera cech prawdopodobieństwa, zwłaszcza w oparciu o analizę stylistyczną i fakturalną rzeźby. W konsekwencji zyskujemy interesujące świadectwo nowych dróg artystycznej włoskiej ekspansji, tym razem w dziedzinie drewnianej rzeźby prowincjonalnej, co ze względu na źródła inspiracji tych wpływów i domenę samej ekspansji zdaje się być wartościowym przyczynkiem o szerszem kulturalnem znaczeniu.”[21]
Czyż nie wspaniałą rzeczą byłoby aby replika płaskorzeźby Zesłanie Ducha Św. zaistniała w murach kościółka Św. Ducha?
Autor: Grzegorz Tyrała KIWI
[i] Walicki Michał, Zaginione dokumenty …, s. 133-137.
[1] Ks. Jan Wiśniewski, Dekanat iłżecki, J.K. Trzebiński, Radom 1911, s. 87.
[2]Kronika Dyecezyi Sandomierskiej, miesięcznik poświęcony sprawom religijnym, naukowym i społecznym, Rok IX (1916) nr 1 styczeń, s. 10.
[3]Tadeusz Szydłowski (ur. 9 czerwca 1883, Jarosław, zm. 25 październik 1942, Kraków) – historyk sztuki, konserwator; 1909–14 pracował w Muzeum Narodowym w Krakowie; 1914–28 konserwator zabytków w Galicji Zachodniej; od 1928 profesor uniwersytetu w Wilnie, od 1929 — Uniwersytetu Jagiellońskiego; był jednym z pierwszych inwentaryzatorów zabytków sztuki pol. (na terenie Małopolski); autor licznych opracowań, głównie dotyczących sztuki średniowiecznej: Wit Stwosz w świetle naukowych i pseudonaukowych badań (1913), Ruiny Polski (1919), Pomniki architektury epoki piast. w województwach krakowskim i kieleckim (1928), Spór o Giotta, problem autorstwa fresków w Asyżu… (1929); Stanisław Wyspiański (1930). [https://encyklopedia.pwn.pl/haslo/Szydlowski-Tadeusz;3983741.html; ; dostęp 07.12.2023]
[4] Szydłowski Tadeusz, Ruiny Polski, opis szkód wyrządzonych przez wojnę w dziedzinie zabytków sztuki na ziemiach Małopolski i Rusi Czerwonej, Drukarnia Narodowa, Kraków 1919, s. VII.
[10] https://www.radom24.pl/wiadomosci-region/wakacyjne-wedrowki-za-miasto-kosciol-sw-ducha-w-ilzy-7274; oraz https://chwalilza.home.blog/2016/02/01/stefan-was-i-tadeusz-telatycki-projektanci-budynkow-szkoly-rolniczej-w-chwalowicach/; dostęp 10.11.2023
[11]Michał Marian Walicki (ur. 8 sierpnia 1904 w Petersburgu, zm. 22 sierpnia 1966 w Warszawie) – polski historyk sztuki, profesor na Politechnice Warszawskiej i w Szkole Sztuk Pięknych. W 1929 ukończył studia na Wydziale Historii Uniwersytetu Warszawskiego, a następnie rozpoczął pracę na Politechnice Warszawskiej (1929–1936) i w Szkole Sztuk Pięknych (1932–1939, 1945–1949). W 1934 został docentem, adiunktem, a w 1937 uzyskał tytuł profesora. Należał do grona pracowników Muzeum Narodowego, gdzie był kuratorem Galerii Malarstwa Obcego. Poza pracą wykładowcy kierował Instytutem Historii Sztuki Uniwersytetu Warszawskiego. Michał Walicki był wytrawnym znawcą malarstwa holenderskiego XVII i polskiego malarstwa gotyckiego, był autorem, współautorem i inicjatorem wielu wydawnictw poświęconych malarstwu polskiemu i obcemu. W czasie okupacji niemieckiej uczestniczył w ruchu oporu. W 1949 został aresztowany na podstawie fałszywych oskarżeń i po sfingowanym procesie więziony przez cztery lata. Od 1953 był związany z Instytutem Sztuki Polskiej Akademii Nauk. [https://pl.wikipedia.org/wiki/Micha%C5%82_Walicki; dostęp 12.11.2023]
[12] Walicki Michał, Zaginione dokumenty włoskich wpływów na polską rzeźbę drewnianą XVI wieku, w: Biuletyn Historii Sztuki I Kultury, kwartalnik wydawany przez Zakład Architektury Polskiej i Historii Sztuki Politechniki Warszawskiej, R II, nr 2, grudzień 1933, Zakłady Drukarskie S. Jabłoński, Warszawa 1933, s. 133.
[13] Walicki Michał, Inspiracje graficzne polskiego malarstwa na przełomie XV i XVI wieku, w: Złoty widnokrąg, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1965, s. 97.
[14] Stanisław Szymański (1911–2000) – historyk sztuki, muzeolog, pionier społecznej opieki nad zabytkami, działacz PTTK. W 1933 roku rozpoczął pracę zawodową jako nauczyciel w Częstochowie. Po złożeniu egzaminu nauczycielskiego zaczął studia zaoczne w Wolnej Wszechnicy Polskiej w Warszawie. W 1939 roku jako oficer wziął udział w wojnie obronnej. Od 10 kwietnia 1940 r. do 5 maja 1945 r. więzień obozu koncentracyjnego w Dachau i Mauthausen-Gusen (Austria). Ukończył studia na Uniwersytecie w Innsbrucku. W 1947 roku uzyskał dyplom doktora filozofii w dziedzinie sztuka. Do kraju wrócił w 1948 roku i podjął pracę w Naczelnej Dyrekcji Muzeów i Ochrony Zabytków. Pracował również jako wykładowca w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Jako pracownik Ministerstwa Kultury i Sztuki zajmował się problematyką muzeów, zabytków ruchomych, współpracował ze społecznym ruchem ochrony zabytków. Jeszcze w latach trzydziestych aktywnie działał w Towarzystwie Opieki nad Zabytkami Przeszłości, a następnie w Polskim Towarzystwie Krajoznawczym (PTK). Od 1950 roku w Polskim Towarzystwie Turystyczno-Krajoznawcze (PTTK), był najpierw sekretarzem, a później przewodniczącym Komisji Opieki nad Zabytkami. 1 stycznia 1963 roku rozpoczął pracę jako kustosz w Państwowym Muzeum Etnograficznym. W dniu 1 sierpnia 1976 roku zakończył pracę zawodową jako jeden z wybitnych znawców malarstwa i sztuki ludowej w Polsce. [https://pttk.pl/opieka-nad-zabytkami/opieka-nad-zabytkami-publikacje/331-stanislaw-szymanski-1911-2000-historyk-sztuki-muzeolog-organizator-spolecznej-opieki-nad-zabytkami-w-polsce.html; dostęp 12.11.2023]
[15] Szymański Stanisław, Rzeźby mazowieckie w Radziłowie; w: Ochrona Zabytków 1951, t. 4, nr 1-2 (12-13), Narodowy Instytut Dziedzictwa 1951, s. 59-64.
[16] Towarzystwo Opieki nad Zabytkami Przeszłości (TOnZP) działało w latach 1906–1944. Zostało założone 26 czerwca 1906 w Warszawie. Stowarzyszenie stawiało sobie za cel ochronę zabytków i polskiego dziedzictwa kultury. Towarzystwo prowadziło szeroką działalność popularyzatorską oraz podejmowało liczne inicjatywy ochrony zabytków kultury narodowej. Między innymi katalogowało i dokumentowało obiekty zabytkowe.
[17] Informacja o zdjęciu ze zgodą IS PAN z dnia 14.11.2023: IŁŻA, kościół par., wnętrze, fragment ołtarza: retabulum – płaskorzeźba, fot. N.n., ok. 1911, neg. IS PAN nr 1860 B. (skan IS_PAN_B0000001860)
[18] https://pl.wikipedia.org/wiki/Towarzystwo_Opieki_nad_Zabytkami_Przesz%C5%82o%C5%9Bci: dostęp 12.11.2023
[19] http://tonzp.dziedzictwowizualne.pl/wprowadzenie: dostęp 12.11.2023
[20]Zgoda IS PAN z dnia 14.11.2023 na jednorazowe nieodpłatne wykorzystanie skanu IS_PAN_B0000001860 na stronie https://www.ilzahistoria.pl
[21] Walicki Michał, Zaginione dokumenty …, s. 133-137.
Trudne początki parafii pw. Najświętszej Maryi Panny Matki Kościoła w Pasztowej Woli.
Budowę kościoła w Pasztowej Woli (w aktach SB mowa jest o Płusach) planowano już przed wybuchem II wojny światowej. Po zakończeniu działań wojennych powrócono do tego zamiaru, ale był on blokowany przez komunistów. W 1967 r. proboszcz i dziekan iłżecki ks. Józef Dziadowicz zgłosił do kurii w Sandomierzu potrzebę budowy kościoła w Płusach, ponieważ mieszkańcy takich wsi jak Michałów, Ciecierówka, Pasztowa Wola, Podkońce i Płusy mieli do parafialnej świątyni w Iłży ponad 10 km. Od tego czasu kuria co rok występowała do władz wojewódzkich o zgodę na budowę kościoła lecz bez rezultatu.
Zapoczątkowane na początku lat 70 odprężenie na linii Kościół państwo postanowił wykorzystać ks. Dziadowicz do sfinalizowania planów wzniesienia kaplicy w Płusach.
W sierpniu 1973 roku do sołtysa Pasztowej Woli Eugeniusza Drożdża zgłosił się młody ks. Jan Blicharz przedstawiający się jako kuzyn Jana Kraka organisty z Końskich. W jego imieniu chciał zakupić działkę położoną w Płusach, należącą do Tadeusza Derlatki. Wraz sołtysem udał się do Derlatki, gdzie doszło do transakcji. Na działce Jan Krak rzekomo miał założyć sad i wybudować niewielki dom, w którym planował zamieszkać na emeryturze. Z notatki służbowej sporządzonej przez funkcjonariusza SB wynika, że Jan Krak o całej transakcji kupna dowiedział się od księdza Dziadowicza dopiero w grudniu 1973 roku. Kościół oficjalnie nie mógł wystąpić o zakup ziemi gdyż ujawnić by musiał swój zamiar. W ten sposób pierwszy etap drogi do powstania kaplicy został zrealizowany, pozyskano plac. Teraz inicjatorzy przedsięwzięcia stanęli przed trudniejszym zadaniem, uzyskania zgody na budowę. Wtajemniczeni mieszkańcy wsi wraz z księżmi zdawali sobie sprawę, że legalne pozwolenie jest niemożliwe do uzyskania. Postanowiono, że jedynie skutecznym rozwiązaniem będzie postawienie władz przed faktem dokonanym. Zdecydowano się na zakup drewnianego domu, który można by rozłożyć, przewieźć i złożyć w ciągu kilku dni. W tym celu rozpoczęto w okolicy poszukiwania takiego obiektu. Już w listopadzie 1973 r. mieszkanka Małomierzyc p. Natalia Wziątek zaoferowała sprzedaż swojego niepotrzebnego domu (dawnej leśniczówki) znajdującego się w Jasieńcu Iłżeckim. Jak później zeznała (akta SB) w listopadzie 1973 przybyło do niej dwóch osobników, z których jeden przedstawił się jako Jan Krak i zaproponował kupno drewnianego domu. Po negocjacjach ustalono cenę na 60 000 zł i dokonano transakcji. W tym samym miesiącu na działce Kraka zaczęto gromadzić materiały budowlane, a murarze z Kowalkowa wykonali podmurówkę pod przyszłą kaplicę. Po tych przygotowaniach drewniany dom w Jasieńcu został rozebrany i przewieziony do Płus. W ciągu dwóch nocy 20 i 21 listopada 1973 roku mieszkańcy wsi złożyli dawną leśniczówkę, która stała się kaplicą. Tak szybkie działanie uniemożliwiło organom nadzoru wykrycie samowoli i wstrzymanie nielegalnej budowy. Wzniesiony budynek posiadał wymiary 10.7 x 8.2 m. Składał się z jednego pomieszczenia pozwalającego pomieścić około 100 osób. Budynek nie miał stropu i był nakryty eternitem. Wyposażenie kaplicy stanowiły ławki postawione wzdłuż ścian. Do budynku doprowadzono energię elektryczną od p. Bolesława Czubaka, a instalację wewnętrzną wykonał właściciel zakładu elektrycznego p. Henryk Matacz z Iłży. Ponieważ budynek został wzniesiony bez pozwolenia, funkcjonariusze SB postanowili odciąć od niego zasilanie elektryczne. Rejon Energetyczny w Starachowicach odmówił jednak wykonania odcięcia gdyż instalacja elektryczna została poprawnie wykonana i nie stwarzała żadnego zagrożenia.
W godzinach rannych 24.11.1973 r. ks. Blicharz oraz dwie siostry zakonne z Iłży przywieźli do nowo powstałej kaplicy krzyż oraz niezbędne sprzęty liturgiczne. Tego dnia o godzinie 17 została odprawiona pierwsza msza św. Już o godzinie 13 funkcjonariusze SB wiedzieli o przygotowywanym nabożeństwie i przekazali tę informację do miejscowych władz partyjnych i administracyjnych.
Podczas pierwszej mszy w kaplicy ksiądz Blicharz apelował do zebranych aby dbali o nowo wybudowany obiekt oraz zapowiedział że w każdą niedzielę i święta będą tu odprawiane dwa nabożeństwa, o godzinie 9 dla młodzieży, a o 11 dla dorosłych. Według informacji uzyskanych przez SB w pierwszej mszy uczestniczyło około 300 osób.
Przewidywano, że z kaplicy będzie korzystało ok. 2000 wiernych, przede wszystkim mieszkańców wsi: Płusy (244 mieszkańców), Podkońce (407 mieszkańców), Prędocin (637 mieszkańców), Ciecierówka (234 mieszkańców) Michałów (124 mieszkańców) i Pasztowa Wola (332 mieszkańców). Większość z nich to rolnicy posiadający niewielkie gospodarstwa rolne od 3 do 6 ha. 112 osób zatrudnionych było dodatkowo w pobliskich zakładach, najwięcej w Zakładach Części Samochodowych w Iłży – 52 osoby oraz w Zakładach Górniczo Metalowych w Zębcu – 47 osób. Do PZPR z tego terenu należało 13 mieszkańców Prędocina, 11 Pasztowej Woli oraz 6 z Michałowa. Do koła ZSL należało 31 osób w Prędocinie, 23 osoby z Pasztowej Woli po 12 osób w Płusach i Podkońcach[1]
Prace wykończeniowe w kaplicy kontynuowano, 18.12.1973 r. kilkunastu mieszkańców wsi Płusy i okolic wraz z ks. Blicharzem przystąpiło do szalowania kaplicy od zewnątrz. Na miejsce prowadzonych prac przybył pracownik z Urzędu Miasta i Powiatu w Starachowicach i wezwał do zaprzestania dalszych robót. Rzeczywiście przerwano pracę lecz po odjeździe urzędnika przystąpiono ponownie do działań i przez noc zakończono szalowanie.
26.12.1973 r. do Płus przybył biskup Piotr Gołębiowski i dokonał konsekracji kaplicy. Podczas uroczystości podziękował księżom Dziadowiczowi i Blicharzowi oraz mieszkańcom za wkład w budowę obiektu.
7 stycznia 1974 r. rozpoczęło się oficjalne dochodzenie w sprawie nielegalnego postawienia kaplicy. Podstawę wszczęcia postępowania przygotowawczego stanowiły materiały nadesłane do Komendy Wojewódzkie Milicji Obywatelskiej w Kielcach przez Prokuraturę Powiatową w Starachowicach. Według architekta powiatowego wspomniany budynek nie odpowiada warunkom technicznym przewidywanym dla obiektów budownictwa powszechnego. Ponadto popełnione zostało przestępstwo określane w art. 80 ust. 1 i 2 Prawa Budowlanego, który mówi, że kto przystępuje do budowy obiektu budowlanego bez wymaganego przepisami pozwolenia … podlega karze pozbawienia wolności do 1 roku lub karze grzywny do 25 000 zł.
W dniu 15 stycznia 1974 roku Naczelnik Gminy w Rzeczniowie wydał decyzję o rozbiórce kaplicy, do której jednak nie doszło gdyż obawiano się gwałtownej reakcji ludności, a szczególnie kobiet. Mieszkańcy zresztą byli przygotowani na taką ewentualność. W razie pojawienia się ekipy rozbiórkowej miały zostać włączone syreny w remizach strażackich w celu zwołania ludzi do obrony kaplicy. W porze nocnej, według wiedzy funkcjonariuszy, kaplicy pilnował stróż, który na wypadek zagrożenia miał wszcząć alarm. Wśród wiernych rozeszła się informacja. że zburzenia kaplicy mają dokonać członkowie Ochotniczego Hufca Pracy z Zębca.
Funkcjonariusze z KWMO w Kielcach por. Jerzy Karpacz i kpt. Roman Ziółko rozpoczęli przesłuchiwania osób, które podejrzewano o posiadanie wiedzy o sprawie. Przesłuchano m.in. Jana Kraka, Tadeusza Derlatkę, Mariana Senderowskiego, Zygmunta Pucułka i innych. Podczas przesłuchania ks. Jana Blicharza nie przyznał się on do zarzuconego mu czynu, wyjaśniając, że o istnieniu kaplicy dowiedział się dopiero po jej wybudowaniu od mieszkańców Pasztowej Woli, którzy prosili go o odprawienie w niej nabożeństwa. Jedocześnie zaprzeczył by wykonywał jakiekolwiek prace związane z jej budową. Inne osoby przesłuchiwane również nie przyznały się, że brały udział w budowie kaplicy. Przesłuchiwany był także proboszcz iłżeckiej parafii ks. J. Dziadowicz, który powiedział funkcjonariuszowi „że jeśli szuka winnego, chętnie przyjmie odpowiedzialność jednoosobowo, chociaż on wie, że obiekt wznieśli samorzutnie mieszkańcy Płus, że o to zabiegali bezskutecznie od wielu lat”[2]
W lutym przedstawiono zarzut Marianowi Senderowskiemu polegający na udzieleniu pomocy w budowie kaplicy. Pan Marian nie przyznał się do zarzuconego mu czynu, i wyjaśnił że po raz pierwszy dowiedział się o wybudowaniu owego domu od żony, która poinformowała go, że mają się w nim odbywać nabożeństwa. 5 marca 1974 KWMO w Kielcach złożyła do Prokuratury Powiatowej w Starachowicach wniosek o przedłużenie dochodzenia do 7 kwietnia 1974 roku ze względu na brak możliwości przesłuchania Józefa Dziadowicza, który przebywa czasowo poza miejscem zamieszkania[3]
W marcu mimo prowadzenia śledztwa i nakazu rozbiórki mieszkańcy dalej prowadzili prace wykończeniowe polegające na szalowaniu ścian przy kaplicy o czym wiemy z notatki sporządzonej przez milicjanta z posterunku MO w Rzeczniowie[4]
20 marca 1974 roku, por. Jerzy Karpacz z KWMO w Kielcach postanowił zamknąć dochodzenie w sprawie budowy kaplicy. W jego trakcie przesłuchano 33 świadków i dokonano jedne oględziny. W efekcie sformułowano oskarżenie dla księży Dziadowicza i Blicharza oraz Mariana Senderowskiego i Bolesława Czubaka[5]. Ostatecznie sprawa nie została skierowana do sądu. Taką decyzję podjęto 7 maja 1974 roku na posiedzeniu Komitetu Wojewódzkiego PZPR, uznając, że sprawę należy warunkowo umorzyć[6]. Ppłk. Stanisław Nowak obecny na posiedzeniu, zaproponował by wszyscy oskarżeni otrzymali kary pieniężne w górnych granicach.
Działała także strona kościelna, która dążyła do utrwalenia faktu wzniesienia kaplicy. Ogłosiła, że dzień 3 czerwca ustanowiony został dniem odpustów przy kaplicy i pierwszy z nich odbył się 3 czerwca 1974 r. [7] Wieńce na tę uroczystość wykonali mieszkańcy Podkońc 115. Na odpuście według funkcjonariuszy było ponad 1000 osób. Msze odprawił ksiądz z Sienna a kazanie wygłosił ksiądz ze Skaryszewa. Obiad dla księży zorganizowany został w Płusach u rolnika Mariana Jaroszka. W czasie odpustu ks. Dziadowicz, ks. Blicharz oraz Marian Senderowski i Bolesław Czubak opowiadali o karach pieniężnych jakie na nich nałożono.
Prokuratura Wojewódzka w Kielcach w dniu 31 sierpnia 1974 roku umorzyła dochodzenie w sprawie przeciwko ks. Janowi Blicharzowi, Marianowi Senderowskiemu, ks. Józefowi Dziadowiczowi i Bolesławowi Czubakowi z art. 80 ust. 1 Prawa Budowlanego.
Niezależne śledztwo prowadziły struktury SB. Funkcjonariusze ze Starachowic. Sprawie nadano kryptonim „Zryw”. Dlaczego zryw? Prawdopodobnie chodziło o poruszenie społeczne, które towarzyszyło zarówno budowie jak i obronie kaplicy.
Z notatki sporządzonej przez por. E. Siwca z dnia 27 listopada 1974 r., na podstawie informacji przekazanych przez kontakt operacyjny D.A., ks. Blicharz dalej rozbudowuje kaplicę pod „ nadzorem Antoniego Krajewskiego z Pasztowej Woli /stolarz/ oraz przy pomocy Bolesława Czubaka, Antoniego Wróbla, Henryka Dziury i innych od strony wschodniej kaplicy dobudowano przybudówkę, w której obecnie mieści się główny ołtarz kaplicy[8]. Ponadto planuje się dobudowanie przybudówek od strony północnej i południowej w których umieszczone będą dwa boczne ołtarze[9]”. Ponadto funkcjonariusze wiedzieli, że obowiązki organisty pełnił Walerian Płucisz z Rzeczniowa, a kościelnym miał być Bolesław Czubak, mieszkający w sąsiedztwie kaplicy.
Na początku 1975 roku wierni przystąpili do budowy plebani, którą wykończono już w maju. Mieszkanie dla księdza było bardzo ważną sprawą gdyż ks. Blicharz nadal mieszkał w Iłży i dojeżdżał do Pasztowej Woli swoim samochodem. W kwietniu dokonano częściowego ogrodzenia działki, na której znajdowała się kaplica oraz wydzielono teren na cmentarz. W lipcu dobudowano do kaplicy kruchtę oraz wieżyczkę sygnaturkową.
W marcu 1976 wybudowano (bez zezwolenia) dzwonnicę. Na odpust w dniu 07.06.1976 r. przybył biskup sandomierski, który poświęcił m.in. sztandar OSP z Michałowa. Wobec braku pozwolenia od władz administracyjnych procesja Bożego Ciała odbyła się przy kaplicy.
Od stycznia 1977 biskup sandomierski uznał placówkę za samodzielną jednostkę na prawach parafii. Ksiądz prowadził wszystkie księgi parafialne oraz wykonuje wszystkie posługi religijne przewidziane dla normalnie funkcjonującej parafii, za wyjątkiem grzebania zmarłych, które odbywają się jak dotychczas na cmentarzu w Iłży.[10]
30 maja 1977 roku miała miejsce uroczystość poświęcenia 2 dzwonów przez biskupa Walentego Wójcika oraz pierwsze bierzmowanie. Dzwony zostały odlane przez firmę Kruszewskiego z Węgrowa.
W kolejnych latach wierni rozbudowywali kościół i plebanię. 28 maja 1979 r. funkcjonariusz MO z Rzeczniowa zarejestrował, że do istniejącej plebani dobudowano pomieszczenie z drewna o wymiarach 6 x 6 metra, w którym będzie się mieścić sala katechetyczna.[11]
19 grudnia 1979 roku sprawa o kryptonimie „Zryw” nr rejestracyjnym 667 została zamknięta, a dokumentacja złożona do archiwum. Funkcjonariusz SB w podsumowaniu sprawy stwierdził, że mimo różnych przeciwdziałań ks. Jan Blicharz wraz z mieszkańcami doprowadził do zrealizowania postanowionego przez siebie celu tj. do wystawienia w miejscowości Płusy kaplicy i plebani. Obiekt w tej chwili spełnia funkcje jakie przed nimi stawiano w momencie przystępowania do ich realizacji[12]
Jakie konsekwencje ponieśli inicjatorzy wzniesienia kaplicy. Determinacja i solidarność księży i mieszkańców wsi doprowadziły do powstania kaplicy, a później parafii. W ramach działań represyjnych został odwołany sołtys Pasztowej Woli Antoni Krajewski oraz sołtys Michałowa Stefan Pawelec. W Płusach 10 osób zostało upomnianych za nieprzestrzeganie przepisów porządkowych i przeciwpożarowych, a kilkanaście gospodarstw ukarano mandatami wysokości od 100 zł do 200 zł. Do 2 osób skierowano wniosek do Kolegium za wykroczenia drogowe.[13]Należy podkreślić, że wierni wznoszący kaplicę wykazali się odwagą, dobrą organizacją i uporem w dążeniu do celu. Nie przestraszyli się prawdopodobnych szykan i kar lecz konsekwentnie i solidarnie realizowali wyznaczone zadania, za co należy się im uznanie i zachowanie w pamięci.
Jarosław Ładak
Artykuł napisany na podstawie akt zachowanych w Delegaturach IPN w Kielcach i Radomiu.
IPN Ki 012/179 Akta kontrolne dochodzenia w sprawie nielegalnej budowy domu w Płusach, prowadzonego przeciwko: Jan Blicharz, imię ojca: Szczepan, ur. 21-09-1937 r. i innym, tj. podejrzanym o popełnienie przestępstwa z art. 80 ust. 1 i 2 Ustawy z dnia 31-01-1961 r. o prawie budowlanym.
IPN Ra 08/352 Sprawa obiektowa kryptonim „Zryw”. Materiały dot. budowy kaplicy w Płósach
Akta Paszportowe IPN Ra PF35/22987 Akta paszportowe o sygnaturze EARA: Blicharz Jan, imię ojca: Szczepan, data urodzenia: 21-09-1937
IPN Ra PF35/3748 Akta paszportowe o sygnaturze EARA: Dziadowicz Józef, imię ojca: Roman, data urodzenia: 14-03-1917
Historia relacji miedzy iłżeckimi chrześcijanami – Polakami , a wyznawcami religii mojżeszowej – Żydami, znana jest pobieżnie i właściwie pomija istotę zagadnienia. Kilka istniejących opracowań na ten temat ukazuje raczej zewnętrzne przejawy wzajemnego współżycia, obchodząc kwestie trudne, rozciągające się z jednej strony od antysemityzmu, a z drugiej, opierające się o antypolonizm i chrystofobię. Niechęć do poruszania problemów w relacjach polsko-żydowskich wiąże się głównie z obawą o oskarżenie o antysemityzm. Szczere przedstawienie tematu musi ujawnić, że niechęć do nacji żydowskiej miała swoje uzasadnienie, o którym nie chce się dzisiaj pamiętać, a wręcz ukrywa się je.
Antysemityzm po II wojnie światowej zyskał znaczeniowo bardzo szeroki zakres i często traktowany jest przez zainteresowanych instrumentalnie. Organizacja Międzynarodowy Sojusz na Rzecz Pamięci o Holokauście (IHRA) opracowała roboczą definicję pojęcia antysemityzmu. Według niej antysemityzm to określone postrzeganie Żydów, które może się wyrażać jako nienawiść do nich. Antysemityzm przejawia się zarówno w słowach, jak i czynach skierowanych przeciwko Żydom lub osobom, które nie są Żydami, oraz ich własności, a także przeciw instytucjom i obiektom religijnym społeczności żydowskiej. Antysemityzmem będzie też (wg IHRA):formułowaniu kłamliwych, odmawiających człowieczeństwa, demonizujących lub stereotypowych opinii o Żydach lub ich zbiorowej władzy, zwłaszcza, choć nie tylko, w postaci mitu o międzynarodowym spisku żydowskim lub o kontrolowaniu przez Żydów mediów, gospodarki, rządu lub innych społecznych instytucji;wykorzystywaniu symboli i obrazów kojarzonych z klasycznym antysemityzmem (np. spowodowanie śmierci Jezusa, używanie krwi chrześcijańskich dzieci do rytuału religijnego) w charakterystyce Izraela lub Izraelczyków; porównywaniu współczesnej polityki Izraela z polityką nazistów. Inna definicja antysemityzmu brzmi, że jest nim to wszystko co nie podoba się Żydom. Niewątpliwie tak rozumiany antysemityzmu staje się przyczyną jego autogeneracji, a samo zjawisko jest wykorzystywane jako czynnik integrujący i tożsamościowy Żydów.
Od zarania swojej historii Iłża była uposażeniem biskupstwa krakowskiego. W bliżej nieokreślonym czasie otrzymała przywilej de non tolerandis iudaeis, który nie pozwalał na osiadanie w mieście Żydów. Mogli jednak przybywać do niej w celach handlowych. Zachował się przekaz dotyczący mansjonarza kościoła parafialnego w Iłży Piotra Podlodowicza, który będąc osobą niezrównoważoną i nadużywającą alkoholu, napadał i bił Żydów handlujących w miasteczku. Były to czyny chuligański, który wraz z innymi licznymi występkami obciążył ks. Podlodowicza na sądzie biskupim (1738).
Od końca XVIII w. Żydzi mieszkali w niektórych wioskach parafii iłżeckiej.[1] Pierwsza informacja o wielkości populacji żydowskiej w Iłży pochodzi z 1820 r. i mówi o 198 mieszkańcach wyznania mojżeszowego. Choć Iłża nie należała już do majątku kościelnego nadal obowiązywał przywilej de non tolerandis iudaeis. W 1823 r. Żyd angielski Lewi Selig Sunderland podpisał kontrakt z Główną Dyrekcją Górniczą na uruchomienie w miasteczku fabryki fajansu. Zatrudnił w niej kilku sprowadzonych z Anglii ceramików i ok. 50 starozakonnych. W związku z tym przy wytwórni powstał dom modlitwy. W 1824 r. Iłżę zamieszkiwało już 225 Żydów, ale żaden z nich nie był właścicielem posesji.[2] Mimo trudności społeczność żydowska Iłży z czasem stawała się coraz liczniejsza. W Królestwie Kongresowym ukazem cara Aleksandra I z 1821 r. zlikwidowane zostały kahały, a ustanowiono gminy o mniejszej autonomii, kierowane przez dozór bożniczy. W 1830 r. gminy stają się okręgami bożniczymi. Starozakonni z Iłży należeli do okręgu bożniczego Sienno. Tam musieli załatwiać wszelkie sprawy administracyjno-urzędowe (rejestracja pogrzebów, ślubów i narodzin). Sienno było też miejscem pochówku iłżeckich Żydów. Uciążliwe było transportowanie ciał, szczególnie podczas epidemii. Dlatego w 1837 r., podczas epidemii cholery, otrzymali pozwolenie na grzebanie swoich zmarłych na cmentarzu cholerycznym w północno wschodniej części Iłży. Wkrótce rozpoczęli starania by cmentarz ten stał się oficjalnie kierkutem. Komisja Rządowa zgodziła się na to 26.02.1840 r. Następnym krokiem jaki społeczność żydowska uczyniła dla umocnienia swojego statusu w Iłży, było rozpoczęcie starań o odłącznie się od Sienna i utworzenie własnego okręgu bożniczego. W 1845 r. w miasteczku mieszkało już 135 rodzin żydowskich. Dysponowały one domem modlitwy, łaźnią i cmentarzem. Mimo to władze nie zgodziły się na powołanie nowego okręgu, ponieważ nadal obowiązywał przywilej de non tolerandis iudaeis. Zapewniały jednak, że niebawem, sytuacja ulegnie zmianie gdyż przygotowywane są nowe przepisy dotyczące urządzania mieszkań dla Żydów po miastach. Oczekiwanie trwało pięć lat. Decyzja o powołaniu do życia iłżeckiego okręgu bożniczego wydana została 02.05.1850 r. Od 01.01.1867 r. do iłżeckiego okręgu należały następujące miejscowości: Iłża, Wąchock, Wierzbnik, Starachowice, Lubienia, Skarżysko Kościelne, Wielka Wieś, Mirzec, Błaziny, Krzyżanowice i Rzeczniów. W 1870 r. do okręgu dołączono miejscowości z okręgu ostrowieckiego, które znalazły się w granicach administracyjnych powiatu iłżeckiego. W 1907 r. z iłżeckiej gminy wyodrębnił się okręg wierzbnicki, a ok. 1928 r. wąchocki.
Tabela 1. Mieszkańcy Iłży pochodzenia żydowskiego w poszczególnych latach
lata
1820
1824
1827
1846
1857
1861
1865
1870
1897
1921
1939
ogółem mieszk.
1435
1689
1711
2011
1978
2111
2360
?
4230
4554
5312
Żydów
198
225
376
?
521
542
712
836
2069
1545
1714
% Żydów
13,8
13,3
22,0
?
26,3
25,7
30,2
?
48,0
33,9
32,3
Okręg Iłżecki w 1870 r. liczył 1873 członków, z tego 836 (200 rodzin) mieszkało w Iłży. W tym samym roku w mieście wybudowano niewielką synagogę. Wzniesiono ją na placu należącym do Sunderlandów, na którym niegdyś miała stanąć fabryka fajansu.
Środki na swoje utrzymanie gmina wyznaniowa czerpała z następujących działań i zbiórek: opłaty z uboju rytualnego, składki bożnicze, z pokładnego, z pomników, z czytania rodałów, z łaźni i mykwy, z macy, ze sprzedaży miejsc przed Torą, z rajskich jabłek i za zgłaszanie cieląt do rzezi. Największe dochód przynosiły dwie pierwsze czynności. Ubój rytualny wynikał z przepisów religijnych. Każde zwierzę przeznaczone do spożycia przez Żydów musiało być zabite w określony sposób. Taksa za ubój uzależniona była od wielkości zwierzęcia i ustalana była przez czynniki państwowe. W 1926 r. obowiązywały następujące opłaty, za zabicie wołu lub krowy 6 zł, 2,50 zł za ubój cielęcia, kozy lub owcy, 0,60 zł za gęś i 0,30 zł za kurę lub kaczkę. We wspomnianym roku przyniosło to gminie 9752,50 zł przychodu. Drugie źródło utrzymania gminy – składki bożnicze, uzależnione było od statusu majątkowego płatników. Ludność żydowska podzielona została na 5 klas. Najubożsi, należący do V klasy, zostali zwolnieni z opłat. W Iłży w 1859 r. do kl. I należało 9,3% starozakonnych, tyle samo do klasy II, do III i IV po 40,7%. Trzy lata później (1862) do klasy I należało 1,2% do II 10,7%, do III 39,3% i do IV 48,8%, oznacza to, że w tym krótkim okresie, nastąpiła pauperyzacja społeczności żydowskiej. Najważniejsze dla dochodów gminy były osoby należące do I i II klasy, one płaciły najwyższe składki, i tylko spośród nich wybierano dozór bożniczy. Ściągalność składek była istotnym problemem dla zarządu gminy. Deficyt w przychodzie powodował niewypłacalność pensji dla pracowników gminy. W takich sytuacjach do akcji wkraczały władze samorządowe, które dyscyplinowały i wymuszały na zarządzie gminy działania naprawcze.
Różne były przyczyny zalegania ze składkami. Zarząd doskonale orientował się w możliwościach finansowych swoich parafian i starał się, aby ci najbogatsi wypełniali swoje płatnicze obowiązki. Przykładem tego jest sprawa Lewiego Selig Sunderlanda. Należał on do I klasy zamożności. Prawdopodobnie z powodu wysokiej taksy jaką mu wyznaczono, próbował uchylić się od tej powinności. Skierował kilka pism do Komisji Rządowej Spraw Wewnętrznych i Duchownych z prośbą o rozstrzygnięcie jego sporu z dozorem. Sunderland uważał, że zobowiązany jest jedynie do podatków wynikających z kontraktu podpisanego przy zakładaniu fabryki fajansu. Poza tym należał do Żydów postępowych, obawiał się jednak, że brak legalnej podstawy do zwolnienia ze składki bożniczej spowoduje szykany ze strony obskurantów, którzy mają to sobie za przyjemność, gnębić tych, którzysię obyczajem, językiem i ubiorem od nich różnią.[3] Niestety, rozstrzygnięcie nie było po myśli Sunderlanda. Ponieważ sam był członkiem dozoru bożniczego w Iłży (co próbował zataić), zdecydowano, że powinien płacić składki na rzecz gminy.
Jak kształtowały się relacje między iłżanami a mieszkańcami Drildz, tak Iłżę nazwali Żydzi. Choć wszyscy żyli w tej samej osadzie ich rzeczywistość była tak różna jak nazwy jakimi określali swoje miasto. Żydzi stanowili społeczność hermetyczną co utrudniało asymilację z otoczeniem, ale ułatwiało życie według własnych zasad, wynikających z religii i kultury. Odcięcie wspólnoty od świata zewnętrznego było na tyle skuteczne, że wielu Żydów mieszkając całe życie wśród Polaków nie znało języka polskiego. Bliższe relacje między iłżanami a drildzanami nawiązywano głównie w kwestiach handlowych. Wspólną sprawą była także szkoła elementarna, na którą łożyły dwie społeczności. W 1851 r. na utrzymanie szkoły płaciło 60 kontrybuentów żydowskich i 246 chrześcijańskich. Wysokość składki szkolnej dla Żydów wyznaczał dozór bożniczy, i jak w przypadku składki bożniczej zależała ona od zamożność. Tutaj także zachowano podział na klasy. Kontrybuenci należący do I klasy płacili po 60 i 45 kopiejek na rok, do II klasy – 30 kopiejek, do III – 15 kopiejek i do IV – 10 kopiejek. Dopiero w 1910 r, społeczność żydowska założyła własną Żydowską Społeczną Szkolę Ludową przewidzianą na 40 uczniów.
Drildzanie i iłżanie obarczeni byli wzajemnymi uprzedzeniami. Chrześcijanie widzieli w Żydach przede wszystkim morderców Chrystusa, którzy krzyczeli podczas sądu Jezusa przed Piłatem „Krew jego na nas i na dzieci nasze”. Podążała za nimi zła sława morderców rytualnych zabijających chrześcijańskie dzieci w celach kultowych. Natomiast Żydzi patrzyli na chrześcijan przez pryzmat Talmudu, który traktował wyznawców Chrystusa jako bałwochwalców i wrogów. Społeczności różniły się jednak pod względem możliwości oceny własnych poczynań. Chrześcijanie dzięki zasadom swojej wiary mieli szansę przyznać się do grzeszności, mieli szansę rozeznać swoje słabości i mimo uprzedzeń do Żydów mogli ich traktować jak bliźnich. Inaczej przedstawiała się ta zdolność u Żydów, którzy utwierdzani byli przez Talmud w swoim wybraństwie i wyjątkowości. Dla niech bliźnim był tylko wyznawca ich wiary, a goje to zwierzęta o ludzkiej postaci, którzy winni im służyć.
„Żyd jest zawsze dobry, bez względu na jakiekolwiek grzechy, które go skalać nie mogą, jak błoto nie plami jądra orzecha. lecz tylko jego łupinę. Jedynie Izraelita jest człowiekiem, jego jest świat cały i jemu wszystko powinno służyć, szczególnie zaś zwierzęta mające postać ludzką”.[4]
Czym jest Talmud? Dla wielu Żydów to najważniejsza religijna księga, która stanowi kilkunastotomowy, bardzo obszerny zbiór komentarzy i wykładni Tory. Wyjaśnia i naucza jak religijny Żydzi ma postępować w codziennym życiu. Z tego powodu każdy z poszczególnych przepisów Zakonu rozwinęli [uczeni talmudyści]kazuistycznym sposobem do nieskończoności . Wytworzyli z tego całą sieć praw nowych surowo obowiązujących. Opasali nimi człowieka od stóp do głów, od najpierwszej młodości, aż do końca jego życia, we wszystkich najdrobniejszych szczegółach jego życia. [5]
Talmud oprócz rozstrzygnięcia istotnych dylematów moralnych, roztrząsa całą masę pozornych problemów, przed którymi może stanąć pobożny Żyd. Odpowiada m.in. na takie pytania: Jakie mają być właściwości rozmaitych rodzajów świerzbu, żeby potrzebny był ten lub ów rodzaj oczyszczenia? Czy wolno zabić w sabat wesz lub pchłę (wolno wesz, ale co do pchły, grzech śmiertelny). Czy pewna sztuka bydła ma być ubita od szyi, czy od ogona? Czy arcykapłan ma wdziewać wpierw koszulę, a potem spodnie, czy też odwrotnie. [6]
W Talmudzie znajdziemy liczne wskazówki jak Żyd powinien postępować względem chrześcijanina. Były to reguły wrogie, wyszydzające i znieważające wyznawców wiary w Chrystusa. Żydzi ściśle przestrzegający Talmud powinni wszystko co wiąże się z chrześcijaństwem deprecjonować i zohydzać, nie przejawiać najmniejszego szacunku dla jego świętości.[7] Autorzy Talmudu przedstawiali Matkę Boską jako nierządnicę a Jezusa jako bękarta i rozpustnika. Nie czynili tego jednak w sposób otwarty i jednoznaczny, obawiając się gniewu i potępienia ze strony chrześcijan. Było to także przyczyną zakazu studiowania przez „gojów” Talmudu, aby te niegodziwości nie ujrzały światła dziennego (Rabbi Jochanan mówi: Goj studiujący prawo winien jest śmierci).[8] W celu ukrycia przed gojami właściwego przekazu, twórcy Talmudu stosowali często symboliczne porównania lub paronimy m.in.: Jezusa nazywali obelżywie JESZU – co znaczy, niech zginie imię jego i pamięć o nim; mówili też, że Jezus jest EL LO JOSZIA – czyli bóg nie mogący zbawić; święci, po hebrajsku KEDOSZIM, w tekstach Talmudu stają się KEDESZIM – nierządnikami; Wielkanoc – PESACH, określana jest jako KECACH – obcięcie lub KESACH – szubienica; kościół (dom modlitwy) – BET HA-TEFILLA, w Talmudzie kościół jest domem głupoty i szaleństwa – BET HA-TIFLA; nabożeństwo chrześcijańskie nazywają gnojeniem, a biorącego w nim udział gnojącym – MEZABBELIN, zamiast składający ofiarę – MEZABBECHIM.[9]
Gdy te skandaliczne treści ujawniali chrześcijańscy tłumacze, Żydzi bagatelizowali zarzuty, przekonując, że przekłady nie są dokładne gdyż pozbawione zostały kontekstu, albo tłumacz nie posiadał odpowiednich kompetencji. Z biegiem czasu z kolejnych wydań Talmudu usunięto najbardziej drażliwe dla chrześcijan określenia, Zastąpiono je łagodniejszymi pojęciami lub znakami, które stały się nośnikami nieformalnego przekaz.
Talmudyczna podbudowa i związana z nią swoista izolacja społeczności żydowskiej nie mogły być fundamentem dobrych relacji z katolikami. Później w Polsce na współżyciu zaciążył stosunek Żydów do sprawy niepodległości i do komunizmu.
Wraz z pojawieniem się w Iłży starozakonnych, zaczęły się dla rdzennych iłżan różne problemy. Uruchomienie fabryki fajansu z pewnością poczytywane było przez miejscowych garncarzy za konkurencję. Rozpoczęły się problemy z pozyskiwaniem gliny z lasów iłżeckich, co przez kilkaset lat istnienia cechu garncarskiego nie miało miejsca. Urząd Leśny Iłżecki podniósł znacznie opłaty za wydobycie gliny i zakazał garncarzom kopać w miejscach, w których znajdowały się lepsze gatunkowo złoża. W pewnym okresie musieli płacić dawny podatek i kupować glinę od dzierżawcy żydowskiego. Pod koniec XIX w. garncarze byli wprost uzależnieni od Żydów. Korespondent „Zorzy” M. Malinowski tak przedstawił sytuację rzemieślników: Garncarzy zostało kilku, wyroby zaś ich żydzi trzymają w swoich rękach. Żyd taki pożyczy ubogiemu garncarzowi na drzewo, na ołów, a potem garnki za bezcen bierze i dorabia się gdy garncarze mizerne prowadzą życie z dnia na dzień.[10]Zadłużenie było też przyczyną upadku rzemiosła. Garncarze zmuszeni do sprzedaży swoich wyrobów pośrednikom żydowskim za bezcen, nie dbali o ich jakość. Sytuacja poprawiła się nieco po powstaniu Towarzystwa Pożyczkowo-Oszczędnościowego, które w znacznej mierze uwalniało garncarzy od żydowskiego „pośrednictwa”.[11]
Pod koniec XIX w. w Iłży zdarzały się przestępcze ekscesy z udziałem Żydów. „… podpalenia, trucia, kradzieże dobytku, oblewanie kwasem siarczanym przez żydów miały miejsce w Iłży i innych miejscowościach. Smutny ten objaw, aż nadto przekonywa nas, że żydzi – chałaciarze wyrugowali z talmudu przepisy o miłości bliźniego, a zastąpili je jednym wyrazem „gescheft”. Warto ażeby władza gubernialna lekarska częściej polecała dokonywania rewizji kramów żydowskich, w których można znaleźć nie tylko leki – ale wszystkiego rodzaju trucizny gwałtowne.”[12] Żydzi zachowaniem wzbudzali niechęć do swojej nacji. Była to naturalna reakcja na zło i krzywdy jakich od nich doznawano. Kojarzono z nimi przede wszystkim lichwę, przyczynę nieszczęść wielu polskich chłopów i rzemieślników, oszustwa, oszczerstwa, łapówkarstwo, bezwzględne wykorzystywanie ludzi w potrzebie itd. Stereotyp Żyda znalazł swój wyraz w wielu przysłowiach ludowych: Żydowi nigdy nie wierz; Żydowska rzecz: obiecać, a nie dać; Na Żyda tak rachować można jak na zły zegarek; Co Żyd, to lichwiarz; Dlatego Żyd bogaty, że żyje z cudzej biedy i straty; Gdzie chłop traci, tam się Żyd bogaci; Gdzie są Żydzi, tam człek grosza nie widzi; Jak Żyd ciebie w oczy wychwala, uciekaj, bo to lala; Kto wierzy w Żydy, nie ujdzie bidy; Nie znaj karczmy ni Żyda, nie dokuczy ci bieda; Żyd czarcie nasienie, dybie na chłopa zniszczenie; Żyd nie byłby Żydem, gdyby nie oszukał;Wojuje żydowską szablą, (tzn. przekupstwem)[13]
Oczywiście, byli również uczciwi Żydzi, których sprawiedliwość i mądrość ginęła w morzu szalbierstw współbraci. W Iłży w 2 poł. XIX w. mieszkał i pracował rejent Jan Nowakowski, człowiek niezwykle prawy i mądry. Przyjeżdżali do niego ludzie z całego powiatu aby uzyskać poradę prawną lub życiową. Jego relacje z Żydami scharakteryzowała córka Janina: Żydzi, lichwiarze, gdy im ofiary ze szpon swoimi radami wyrywał, trochę ironicznie nazywali go chłopskim nauczycielem, ale ich uczciwi współwyznawcy szanowali go głęboko i radzie ślepo wierzyli. Rabin gdy nie mógł jakieś sprawy zagodzić i rozstrzygnąć odsyłał do rejenta, na którego sąd zawsze zdawały się obie strony i pogodzone wychodziły.[14]
W 1901 r, Iłżę zamieszkiwało 500 rodzin żydowskich, należących do biednej i nieumiejętnie zarządzanej gminy wyznaniowej. Korespondent prasowy P. Muszkatblüth po odwiedzinach miasteczka swoje wrażenia przedstawił w jednym z numerów „Izraelity”: Rozumie się, że zakłady naukowe i dobroczynne tak prymitywnie prowadzone i znajdują się w takim nieładzie i zaniedbaniu, na jakie tylko gnuśność, zacofanie i nędza zdobyć się mogą. Tak istnieje tu bractwo „Talmud-Tora”, które wszakże specjalnego zakładu naukowego nie posiada, ale pewną ilość osieroconych biednych dzieci rozmieszcza po chederach, których jest mnóstwo, pozostających w najbardziej opłakanych warunkach sanitarnych. Dalej lichą wloką egzystencję inne bractwa, jak Bikur-Cholim, Hachnosas-Orchim i inne, nawet kółko opiekunek nad biednymi położnicami, ale jak już zaznaczyłem, są to raczej parodie stowarzyszeń.[15]W złym stanie była iłżecka synagoga i dom rabina. Gmina nie miała funduszy na naprawy. Zarządzanie finansami przez dozór bożniczy było nietransparentne. Iłżeccy Żydzi zajmowali się handlem i rzemiosłem. Najwięcej było wśród nich krawców, szewców i czapników. Posiadali także kilka garbarni, 5 wapienników i 3 wytwórnie wód gazowanych. Swoje wyroby sprzedawali głównie dla okolicznej ludności wiejskiej oraz dla robotników zakładów w Starachowicach, Wierzbniku, Wąchocku i Bzinie. Członkowie gminy nie przejawiali potrzeb intelektualnych. Prenumerowany był jedynie jeden egzemplarz tygodnika „Hacefira”.
W 1927 r. Gmina Wyznaniowa Żydowska w Iłży zmagała się z problemami finansowymi. Tworzyło ją 508 rodzin (2340 osób). Składki opłacało 279 rodzin, 229 rodzin zostało zwolnionych z opłat z powodu ubóstwa. Wysokość składek rozciągała się od 150 zł do 0,50 zł. Składki powyżej 100 zł płaciło jedynie dwie osoby, od 10 do 15 zł uiszczało 14 osób, najliczniejszą grupę 65 osobową stanowili opłacający składkę w wysokości 2 zł, 40 osób opłacało po 1 zł. Niedostateczny był poziom ściągalności składek: w 1924 r. nie wpłynęło do gminy 272,21 zł, w 1925 r. 500,50 zł. Załamanie wpływów ze składek nastąpiło w 1926 r., członkowie gminy nie wpłacili 1133,99 zł. Jaka była tego przyczyna? Dochód ten przeznaczany był na pensje dla rabina i pracowników gminy (śpiewacy, dozorcy). W tym czasie rabinem był Chaim Majer Chil Unger. To głównie on był poszkodowany z powodu deficytu składkowego. W 1925 r. rabin powinien otrzymać 3600 zł pensji, a zarząd gminy wypłacił mu jedynie 2330 zł. Nie wystarczyło także na pełne pensje dla śpiewaka Wajnberga i stróża Bertmonowicza. Rabin szukał ratunku u władz wojewódzkich, pisząc telegramy o swojej trudnej sytuacji – .. cierpię głód i niedostatek… W innym podsuwał sposób przymuszenia zarządu gminy do wypłaty zaległości przez –… wstrzymanie budowy rzeźni. Sprawą rabina iłżeckiego zajmowały się władze wojewódzkie, powiatowe i gminne. Postanowiono decyzją administracyjną, że braki zostaną zrekompensowane dochodami z uboju rytualnego. Uderzyło to z kolei w rzezaków i spowodowało sprzeciw zarządu gminy. Ostatecznie zarząd został pozwany i przegrał sprawy sądowe. Z kolei zarząd pozwał rabina o zatajanie pobrania pewnych kwot bez pokwitowania. Ok. 1928 r. od iłżeckiej gminy wyznaniowej odłączył się Wąchock. Nowy podział ograniczył dochody gminie iłżeckiej. Jeszcze w 1928 r. zarząd podniósł samowolnie opłaty za ubój rytualny, za co został pozwany przez starostę. Sąd skazał przewodniczącego zarządu gminy Mordkę Grosfelada na grzywnę wysokości 20 zł. Trwał cały czas spór zarządu z rabinem o wysokość pensji. Unger zabiegał usilnie o wypłatę zaległych kwot i o podwyższenie swojego wynagrodzenia. Słał pisma do wojewody, a gdy te pozostawały bez odpowiedzi, do samego Ministra Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. Ten przychylnie ustosunkował się do jego prośby i wydało odpowiednie zarządzenia, ale na podniesienie pensji nie zgodził się zarząd gminy: jednogłośnie uchwalono by nie podwyższać.[16] Długotrwały konflikt między rabinem Ungerem a przewodniczącym gminy Grosfeldem doprowadził do rezygnacji z funkcji tego drugiego (1931 r.) Rada jednak nie ugięła się wobec nacisków urzędu wojewódzkiego i nie zmieniła swojej decyzji. W 1932 r. tak pisała do ministerstwa: „W czasach niesłychanej nędzy i wobec faktu, że nawet urzędnikom państwowym pobory i emerytury się redukuje, wydaję się rzeczą wręcz niezrozumiałą dlaczego Urząd Wojewódzki zmusza małą i biedną gminę żydowską w Iłży do płacenia rabinowi pensji 350 zamiast złp 300 miesięcznie. Żydzi w Iłży w stosunku do 1931 r. zubożeli, handel i sklepy oraz rzemiosła są zadłużone, a kryzys dotyka ludność coraz bardziej. Zarząd nie zgodził się również na tworzenie nowych etatów w gminie.
3 października 1938 r. zmarł rabin Chaim Unger. Posługiwał w Iłży 25 lat i 6 miesięcy. Przyjęcie nowego rabina wywołało kolejny ferment w środowisku żydowskim. Jeszcze w listopadzie powołano tymczasowo na tę funkcję rabina z Sienna Moszka Szmula Różanego. W lutym Zarząd Iłżeckiej Żydowskiej Gminy Wyznaniowej wybrał na rabina Jehudę Leibisza Ausübla. Wybór został jednak zakwestionowany przez Jankiela Ungera (syna zmarłego rabina) i kilku jego zwolenników. Jankiel mimo braku predyspozycji próbował objąć schedę po ojcu. Miał jednak wśród drildzan więcej przeciwników niż zwolenników. Natomiast posiadał wpływy w Związku Rabinów Rzeczypospolitej Polskiej i pozwał w lipcu 1939 r. Jehudę Ausübla przed Sąd Rabinacki. Sprawa prawdopodobnie nie została rozstrzygnięta z powodu wybuchu wojny.
W 1939 r. Iłża liczyła 5312 mieszkańców, z tego 3591 (67,6%) katolików, 1714 ( 32,3%) wyznania mojżeszowego i 7 osób (0,1%) innego wyznania. Najwięcej Żydów zamieszkiwało centrum miasta. Trzy ulice – Warszawska, Grabowskiego i Garbarska były w 100% żydowskie. 85,1 % Żydów mieszkało na ul. Nowej (dziś Partyzantów), 77,8% na Rynku, 73,8 % na ul. Mostowej, 76,7% na Podzamczu. Polacy natomiast liczniej zamieszkiwali peryferia. Całkowicie Polskie były ulice: Seredzki Trakt, Spadek, Zamłynie, Zawady, Zuchowiec, Chwałowicki Trakt, Wolski Trakt (dziś Kampanii Wrześniowej), Przy Malenie, Wójtowski Młyn oraz wioski wliczane do obszaru miasta Piłatka i Kotlarka. Ponad 90% Polaków mieszkało przy ulicach Szosa Radomska i Św. Franciszka, a ponad 80% przy ul. Panny Maryi (dziś Staromiejska) i Peowiaków (dziś Błazińska). [17]
W poniższej tabeli zamieszczono szczegółowe dane dotyczące ilości mieszkańców i ich procentowy udział w zamieszkaniu poszczególnych ulicach i przestrzeni miasta. W nawiasach wpisano współczesne nazwy ulic.
Przestrzeń miasta
ilość mieszk. Ogółem
Polaków
Żydów
Innych
% Polaków
% Żydów
% Innych
ul. Radomska
231
58
170
3
25,1
73,6
1,3
ul. Kaleta
110
86
24
0
78,2
21,8
0
ul. Kilińskiego (zach. Część ul. Przy Murach)
69
25
44
0
36,2
63,8
0
ul. Przy Murach
190
91
99
0
47,9
52,1
0
Seredzki Trakt
28
28
0
0
100
0
0
ul. Spadek (M. Jakubowskiego)
61
61
0
0
100
0
0
ul. Zamłynie
38
38
0
0
100
0
0
ul. Zapłocie (Jakuba Starszego)
32
24
8
0
75
25
0
ul. Zawady
44
44
0
0
100
0
0
ul. Żwirki i Wigury (Bodzentyńska)
363
322
37
4
88,7
10,2
1,1
ul. Zuchowiec
110
110
0
0
100
0
0
Szosa Radomska (Inki)
94
88
6
0
93,6
6,4
0
ul. 11 Listopada (ul. Kochanowskiego i Plac 11 Listopada)
148
114
34
0
77
23
0
Rynek
248
55
193
0
22,2
77,8
0
ul. Grabowskiego (Powstania Listopadowego)
27
0
27
0
0
100
0
ul. Warszawska
54
0
54
0
0
100
0
ul. Kowalska
156
47
109
0
30,1
69,9
0
ul. Poprzeczna (Ratuszowa)
28
10
18
0
35,7
64,3
0
ul. Tylna
108
50
58
0
46,3
53,7
0
ul. Nowa (Partyzantów)
168
25
143
0
14,9
85,1
0
Międzyrzecze
2
1
1
0
50
50
0
ul. Mostowa
107
28
79
0
26,2
73,8
0
ul. Na Probostwo
16
5
11
0
31,2
68,8
0
ul. Przeskok (Płk. W. Muzyki)
50
9
41
0
18
82
0
ul. Podzamcze
301
70
231
0
23,3
76,7
0
ul. Piłsudskiego (Wójtowska)
718
572
146
0
79,7
20,3
0
ul. Peowiaków (Błazińska)
477
402
75
0
84,3
15,7
0
Pankowszczyzna
35
35
0
0
100
0
0
Kotlarka
523
523
0
0
100
0
0
ul. Św. Franciszka
76
68
8
0
89,5
10,5
0
ul. Garbarska (Garbarska + Garncarska)
72
0
72
0
0
100
0
Przy Malenie
35
35
0
0
100
0
0
ul. Panny Maryi (Staromiejska)
171
145
26
0
84,8
15,2
0
Chwałowski Trakt (Staromiejska za ul. Wołyniaków)
65
65
0
0
100
0
0
Wolski Trakt (Kampanii Wrześniowej)
78
78
0
0
100
0
0
Piłatka
248
248
0
0
100
0
0
Wójtowski Młyn
31
31
0
0
100
0
0
RAZEM
5312
3591
1714
7
67,6
32,3
0,1
Członkowie iłżeckiej gminy żydowskiej nie byli zamożni lecz przez upór w dążeniu do celu i solidarność narodowo-wyznaniową stopniowo opanowywali miejscowy handel i rzemiosło. W 1921 r. w Iłży było 200 rzemieślników z tego 62 było Żydami (31%). W 1930 r. w rzemiośle pracowało 358 osób w tym 146 Żydów (40,8%). Profesjami zdominowanymi przez starozakonnych były: krawiectwo, garbarstwo i rymarstwo. Zajmowali się także wypałem wapna. Ekspansyjny charakter ich działalności rodził niechęć wśród chrześcijańskich sąsiadów. Oto dwie opinie zaczerpnięte ze wspomnień dwóch młodych dziewczyn. „Do rzemiosła nie można się było wprząc, bo to było opanowane przez Żydów, do handlu też nie ma mowy, bo też tylko Żydzi.”[18]
Pogodzić się z tym nie mogę, że w naszej Iłży każda dziedzina handlu spoczywa w rękach Żydów. Jest zaledwie cztery sklepy spożywcze polskie, z chwilą gdy żydowskich cała masa. A przecież jest wiele osób o usposobieniu antysemickim, którzy na pewno by popierali sklepy galanteryjne polskie, łokciowe m.in.”[19]Dominacja gospodarcza Żydów byłą tylko jedną z przyczyn wzrastania postaw antysemickich. Uchwała podjęta podczas wyborów radnych i wójta gminy Iłża w dniu 4 stycznia 1919 r. ukazuje inne powody niechęci do Żydów: Ponieważ Żydzi wrogo odnoszą się do katolików, ich zebrań i wszystkich stowarzyszeń, przeto wyborcy katoliccy postanowili jednogłośnie usunąć wyborców mojżeszowego wyznaniaz głosowania na wójta gminy i radnych gminy Iłża.” [20] Wykluczenie ludności żydowskiej było przyczyną unieważnienia wyborów. Podczas kolejnych wyborów władz gminnych (5 grudnia 1919 r.) wśród kandydatów do Rady Gminy pojawiło się kilku przedstawicieli społeczności żydowskiej: Hersz Zeberman, Lejbuś Rutman i Lejbuś Izerman. Żaden z nich nie został jednak wybrany. Kilka lat później reprezentanci Żydów byli już wybierani do Rady Miejskiej. W 1927 r. radnymi byli Mordka Grosfeld, Szmul Celikman i Wigdor Troppe; w 1932 r. społeczność żydowska miała w radzie aż 5 przedstawicieli: Szyja Grynberg, Szmul Celikman, Mordka Grosfeld, Chaim Frankl, Szmul Szafir; w 1939 r. wybranych zostało 3: Szmul Zelikman, Josek Rozencwajg, Chil Zberman.
Z biegiem czasu zauważalne stało się zaangażowanie niektórych Żydów w sprawy społeczne i gospodarcze, przyczyniające się do szeroko rozumianego rozwoju miasta oraz podnoszenia życia mieszkańców na wyższy poziom cywilizacyjny. Jest oczywiste, że Żydzi mieli zdecydowany wpływ na rozkwit handlu. Dentystami którzy pracowali w Iłży byli Żydzi. Z pieniędzy żydowskich powstała elektrownia J. Sztajnberga i J. Gryncwajga. W latach 30 spółka transportowa w Iłży liczyła 20 osób z tego 17 było Żydami, posiadała 20 autobusów. Niezwykłą postacią był Wigdor Troppe, oprócz pełnienia funkcji radnego prowadził skład soli i księgarnię, w której sprzedawał m.in. wydawane przez siebie karty pocztowe z wizerunkami Iłży. W sprawy społeczne angażował się Mordka Grosfeld, który stał na czele gminy wyznaniowej i jednocześnie był w Zarządzie Rady Miejskiej. Między innym jeździł do Warszawy aby przekonywać władze centralne o potrzebie powrotu do Iłży siedziby powiatu.
Można zauważyć, że relacje między społecznościami pod koniec lat dwudziestych i w latach trzydziestych układały się w miarę poprawnie. Świadczą o tym następujące fakty. Nie odnotowano poważnych incydentów antysemickich. Nie prowadzono bojkotu sklepów żydowskich. Do Bundu, czyli żydowskiej partii robotniczej należeli również iłżanie. W 1926 r. przyjęto do iłżeckiego cechu szewskiego kilku Żydów, co było ewenementem.
Z drugiej strony, na pewno wśród wielu iłżan istniała postawa niechęci i pogardy do Żydów, która wyrażała się przede wszystkim w sposób werbalny. Były też osoby świadome tych niewłaściwych relacji i próbujące je zmienić. Nauczycielka szkoły elementarnej F. Dudzińska w swoich wspomnieniach zarejestrowała: Widzę też szczere miłe buzie ciekawych wszystkiego dzieci. Było wśród nich kilkoro dzieci żydowskich. W pierwszych dniach nauki usadowiły się osobno w ostatnich ławkach. Postanowiłam je pomieszać. Walczyłam o to z rodzicami dzieci katolickich (żydki śmierdzą cebulą i czosnkiem) i samymi uczniami. W jakiejś mierze udało mi się. Żydzi darzyli mnie za to szacunkiem i dziękowali z serca.[21]
Sprawa niepodległości
Podczas Powstania Listopadowego Iłża prawie doszczętnie spłonęła. Straty ponieśli wszyscy mieszkańcy miasta. Klęska dotknęła także rodzinę Sundrlandów, którym w 1831 roku pożar po raz drugi zniszczyły fabrykę. Podczas następnego zrywu niepodległościowego Powstania Styczniowego, iłżanie i drildzanie płacili podatek narodowy, zbierany przez Organizację Cywilną. Po upadku powstania niektórzy z Żydów chcieli zwrotu wpłat. Młynarz Wajsman zadenuncjował władzom rosyjskim członka organizacji, podleśnego Franciszka Nizińskiego. Powodem była rewanż za to, że Niziński jeszcze podczas „buntu” powiadomił powstańców o jakimś przewinieniu Wajsmana. Młynarz musiał zapłacić 100 rubli kary. Prawdopodobnie podczas dochodzenia Wajsman powiedział o podatku jaki ściągano z mieszkańców na potrzeby powstania. Było to przyczyną ciągu aresztowań wśród byłych członków Organizacji Cywilnej. Donos innego Żyda Chaskiela Frydmana vel Grinspana przyczynił się do aresztowania burmistrza Iłży Franciszka Ochyńskiego. Chaskiel wiedział, że Ochyński miał udział w likwidacji ekspedytora pocztowego Józefa Przybysławskiego, podejrzewanego o szpiegostwo dla Rosjan. Według żony Ochyńskiego, Chaskiel w zmian za milczenie zażądał zapłaty. Ponieważ szantaż nie poskutkował złożył donos. Efektem dochodzenia było oskarżenie i skazanie 16 mieszkańców Iłży i okolic. P. Derengowski i F. Ochyński skazani zostali na 8 lat katorgi w kopalniach syberyjskich, T. Grajewski i W. Stocharski na 6 lat katorgi w fabrykach syberyjskich, K. Krakowiński i J. Kielak na 8 lat katorgi w twierdzach syberyjskich, ks. Bartosik , S. Derengowski i J. Kot na zesłanie w mniej oddalone miejscowości Syberii, I i S Myszkowie, A. Głód, A. Pisarek na osiedlenie na Syberii, K. Barszczyński, F. Niziński, K. Hunter otrzymali jedynie dozór policyjny w miejscu zamieszkania.
Nie wiadomo jakie były losy denuncjatorów, ale możemy być pewni, że wydanie, a przede wszystkim skazanie 16 obywateli z Iłży i okolic nie wpłynęło korzystnie na relacje między społecznością iłżecką a drildzowską.
Trzeba jednak wspomnieć, że z Iłżą związany jest też pozytywny przykład żydowskiego zaangażowania w sprawę powstania. Seweryn Sunderland (synu Lewiego) przyłączył się do partii powstańczej. Walczył podobno pod rozkazami Langiewicza, a później więziony był w Radomiu i Warszawie.
Żydzi ujawnili swoje wrogie intencje wobec sprawy odrodzenia Polski od chwil gdy taka możliwość pojawiła się na horyzoncie politycznym. Już w 1905 r. snuli nadzieje na zwiększenie swojej autonomii, a nawet powstanie państwa Judeopolonii. Dynamiczny rozwój demograficzny i emancypacja umocniły pozycję Żydów i ośmielały do wysuwania coraz radykalniejszych żądań wobec Polaków. W 1911 r. A. Lange w rozprawie O sprzecznościach sprawy żydowskiej, postuluje aby asymilacja nie dotyczyła tylko Żydów, ale także Polaków. Wraz z wybuchem I wojny światowej środowiska żydowskie rozpoczęły zabiegi mające na celu utworzenie na ziemiach polskich państwa żydowskiego. W swoich kalkulacjach oparli się na sojuszu z Niemcami. W 1914 r. w Berlinie powołali Komitet Oswobodzenia Żydów Wschodnich. W prasie zachodnioeuropejskiej i amerykańskiej rozpowszechniali fałszywe informacje dyskredytujące Polaków, m.in. przypisując im sprawczość pogromów Żydów, m.in. w Kiszyniowie.[22] Pomoc propagandowa Żydów amerykańskich poparta była wsparciem finansowym dla rozwoju handlu swoich ziomków i wykupu przez nich ziemi od Polaków.
Pruskie władze okupacyjne w Kongresówce faworyzowały Żydów w urzędach administracyjnych. Przygotowywały korzystne dla nich prawo ustrojowe, mające obowiązywać w przyszłej Judeopolonii. Wskutek przegranej wojny Prusy nie zrealizowały planu wzmocnienia żywiołu żydowskiego kosztem odradzającego się państwa polskiego. Wobec klęski swojego partnera wpływowe koła żydowskie próbowały na wszelkie sposoby osłabić inicjatywy polskie. Efektem tych działań była m.in. utworzenie wolnego miasta Gdańska, w rzeczywistości enklawy niemieckiej na polskim wybrzeżu.
Także wszystkie żydowskie partie polityczne w swoich programach postulowały uzyskanie szerokiej autonomii i powstania państwa żydowskiego, w którym językiem urzędowym będzie tzw. żargon. Oczywiście państwo to miało powstać na ziemiach polskich. Idee te nie mogły znaleźć uznania wśród Polaków, którzy dopiero co odzyskali suwerenność kosztem wielkich ofiar.
W okresie ustalania granic, nowo odrodzona Polska, ścierała się z żydowskimi koncepcjami ładu powojennego. Polacy musieli dać odpór projektom wysuwanym przez żydowskie ośrodki decyzyjne z Europy Zachodniej. Były one akceptowane i popierane przez wielu obywateli polskich pochodzenia żydowskiego. Również bolszewicy z Rosji Radzieckiej, których kierownicze gremia w znacznym stopniu stanowili Żydzi mieli swój pomysł na Polskę. Zamierzali zainstalować w niej swój rząd (Polrewkom), składający się z komunistów pochodzenia żydowskiego i polskiego. Ta niezwykle wroga polskości mieszanka nazwana została żydokomuną. Liczna reprezentacja Żydów w szeregach armii czerwonej oraz sympatia, a nawet udział zbrojny polskiej ludności żydowskiej po stronie najeźdźców, obudziły nieufność władz.[23] Rada Obrony Państwa w sierpniu 1920 r. poleciła zorganizować obóz zborny w Jabłonnie dla żydowskich żołnierzy Wojska Polskiego z formacji tyłowych i dezerterów. Okres odzyskiwania niepodległości i ustalania granic pokazał Żydów jako grupę zabiegającą przede wszystkim o własne interesy, które często były przeciwne zabiegom polskim. Wpłynęło to na pogorszenie relacji między społecznościami i utwierdziła w przekonaniu, że Żydom nie można ufać.
koniec części I
Paweł Nowakowski
[1] W 1787 r. w parafii iłżeckiej mieszkało 48 Żydów.
[2] Archiwum Państwowe w Kielcach, Akta Miasta Iłża sygn. 1 k. 3.
[3] Frag. listu L.S. Sunderlanda do Rządowej Komisji Spraw Wewnętrznych i Duchownych z 13.10.1842 r. w sprawie uwolnienia go od składki bożniczej, AGAD, Centralne Władze Wyznaniowe Król. Pols., sygn. 1517, k. 20.
[4] J.B. Pranajtis, Chrześcijanin w Talmudzie żydowskim czyli tajemnice nauki rabinów o chrześcijanach, Petersburg 1892, s. 132.
[5] S. Trzeciak, Literatura i religia u Żydów za czasów Chrystusa Pana: w dwóch częściach, cz. 2, s. 240.
[19] Wspomnienia Stanisławy Cichosz, kopie rękopisów w posiadaniu autora.
[20] Archiwum Państwowe w Kielcach, Księga Uchwał. K. 12.
[21] F. Dudzińska-Rezer, Szkoły mojego życia wspomnienia nauczycielki, s. 54.
[22] Pojęcie pogrom potocznie rozumiane jest jako wielka klęska, gwałtowne masowe morderstwa i towarzyszące temu gwałty i zniszczenia. Pojęcie to w wielu przypadkach jest nadużywane, powodując zniekształcenie przekazu i mylne wyobrażenie odbiorcy informacji o rzeczywistym charakterze zajścia. W istocie wiele wydarzeń, które powinno się określić jako zamieszki, konflikt, rozruchy, starcie, bójki itp. nazwano pogromami.
[23] Liczne przykłady współpracy Żydów z bolszewikami można odnaleźć w ówczesnej prasie: Ludność żydowska stanowiąca w Płocku 30 procent, zachowała się wobec naszych żołnierzy wrogo i otwarcie sympatyzowała z bolszewikami. Stwierdzono, że żydzi oblewali naszych żołnierzy gorącą wodą. Złapano szereg żydów na gorącym uczynku porozumiewania się z bolszewikami za pomocą podziemnego telefonu [Gazeta Kielecka, 1920, R.51, nr 199, s. 2.] Za współpracę z bolszewikami rozstrzelany został rabin płocki Chaim Szpiro; Stanowisko ludności żydowskiej, bardzo licznej w tem mieście [Siedlcach],było wyraźnie wrogie Polsce, a przychylne bolszewikom. Młodzi żydzi, uchylający się od służby wojskowej stali się przewodnikami bolszewików i denuncjatorami polskich patriotów. [Gazeta Kielecka, 1920, R.51, nr 202, s.2]