Iłżanie i drildzanie, relacje polsko-żydowskie w Iłży

Iłżanie i drildzanie, relacje polsko-żydowskie w Iłży

Historia relacji miedzy iłżeckimi chrześcijanami – Polakami , a wyznawcami religii mojżeszowej – Żydami,  znana jest pobieżnie i właściwie pomija istotę zagadnienia. Kilka istniejących opracowań na ten temat ukazuje raczej zewnętrzne przejawy wzajemnego współżycia,  obchodząc kwestie trudne, rozciągające się z jednej strony  od antysemityzmu, a z drugiej, opierające się o antypolonizm i chrystofobię.  Niechęć do poruszania problemów w relacjach polsko-żydowskich wiąże się głównie z obawą o oskarżenie o antysemityzm. Szczere przedstawienie tematu musi ujawnić, że niechęć do nacji żydowskiej miała swoje uzasadnienie, o którym nie chce się dzisiaj pamiętać, a wręcz ukrywa się je.

Antysemityzm po II wojnie światowej zyskał znaczeniowo bardzo szeroki zakres i często traktowany jest przez zainteresowanych instrumentalnie. Organizacja  Międzynarodowy Sojusz na Rzecz Pamięci o Holokauście (IHRA) opracowała roboczą definicję pojęcia antysemityzmu.  Według niej  antysemityzm to określone postrzeganie Żydów, które może się wyrażać jako nienawiść do nich. Antysemityzm przejawia się zarówno w słowach, jak i czynach skierowanych przeciwko Żydom lub osobom, które nie są Żydami, oraz ich własności, a także przeciw instytucjom i obiektom religijnym społeczności żydowskiej. Antysemityzmem będzie też (wg IHRA): formułowaniu kłamliwych, odmawiających człowieczeństwa, demonizujących lub stereotypowych opinii o Żydach lub ich zbiorowej władzy, zwłaszcza, choć nie tylko, w postaci mitu o międzynarodowym spisku żydowskim lub o kontrolowaniu przez Żydów mediów, gospodarki, rządu lub innych społecznych instytucji; wykorzystywaniu symboli i obrazów kojarzonych z klasycznym antysemityzmem (np. spowodowanie śmierci Jezusa, używanie krwi chrześcijańskich dzieci do rytuału religijnego) w charakterystyce Izraela lub Izraelczyków; porównywaniu współczesnej polityki Izraela z polityką nazistów. Inna definicja antysemityzmu brzmi, że jest nim to wszystko co nie podoba się Żydom. Niewątpliwie tak rozumiany antysemityzmu staje się przyczyną jego autogeneracji, a samo zjawisko jest wykorzystywane jako czynnik integrujący i tożsamościowy Żydów.

Od zarania swojej historii Iłża była uposażeniem biskupstwa krakowskiego. W bliżej nieokreślonym czasie otrzymała przywilej de non tolerandis iudaeis, który nie pozwalał na osiadanie w mieście Żydów. Mogli jednak przybywać do niej w celach handlowych. Zachował się przekaz dotyczący mansjonarza  kościoła parafialnego w Iłży Piotra Podlodowicza, który będąc osobą niezrównoważoną i nadużywającą alkoholu, napadał i bił Żydów handlujących w miasteczku. Były to czyny chuligański, który wraz z innymi licznymi występkami obciążył ks. Podlodowicza na sądzie biskupim (1738). 

Pieczęć ZGWŻ w Iłży na dokumencie z zasobów Archiwum Państwowego w Kielcach

Od końca XVIII w. Żydzi mieszkali w niektórych wioskach parafii iłżeckiej.[1] Pierwsza informacja o wielkości populacji żydowskiej w Iłży pochodzi z 1820 r. i mówi o 198 mieszkańcach wyznania mojżeszowego.  Choć Iłża nie należała już do majątku kościelnego nadal obowiązywał przywilej de non tolerandis iudaeis. W 1823 r. Żyd angielski Lewi Selig Sunderland podpisał kontrakt z Główną Dyrekcją Górniczą na uruchomienie w miasteczku fabryki fajansu. Zatrudnił w niej kilku sprowadzonych z Anglii ceramików i ok. 50 starozakonnych. W związku z tym przy wytwórni powstał dom modlitwy.  W 1824 r. Iłżę zamieszkiwało już 225 Żydów, ale żaden z nich nie był właścicielem posesji.[2] Mimo trudności społeczność żydowska Iłży z czasem stawała się coraz liczniejsza. W Królestwie Kongresowym ukazem cara Aleksandra I z 1821 r. zlikwidowane zostały kahały, a ustanowiono gminy o mniejszej autonomii, kierowane przez dozór bożniczy. W 1830 r. gminy stają się okręgami bożniczymi. Starozakonni z Iłży należeli do okręgu bożniczego Sienno. Tam musieli załatwiać wszelkie sprawy administracyjno-urzędowe (rejestracja pogrzebów, ślubów i narodzin). Sienno było też miejscem pochówku iłżeckich Żydów.  Uciążliwe było transportowanie ciał, szczególnie podczas epidemii. Dlatego w 1837 r., podczas epidemii cholery, otrzymali  pozwolenie na grzebanie  swoich zmarłych na cmentarzu cholerycznym w północno wschodniej części Iłży.  Wkrótce rozpoczęli starania by cmentarz ten stał się oficjalnie kierkutem. Komisja Rządowa zgodziła się na to 26.02.1840 r.  Następnym krokiem jaki społeczność żydowska uczyniła dla umocnienia swojego statusu w Iłży, było rozpoczęcie starań o odłącznie się od Sienna i utworzenie własnego  okręgu bożniczego. W 1845 r. w miasteczku mieszkało już 135 rodzin żydowskich. Dysponowały one domem modlitwy, łaźnią i cmentarzem.  Mimo to władze nie  zgodziły się na powołanie nowego okręgu, ponieważ nadal obowiązywał przywilej de non tolerandis iudaeis. Zapewniały jednak, że niebawem, sytuacja ulegnie zmianie gdyż przygotowywane są nowe przepisy dotyczące urządzania mieszkań dla Żydów po miastach. Oczekiwanie trwało pięć lat. Decyzja o powołaniu do życia iłżeckiego okręgu bożniczego wydana została 02.05.1850 r. Od 01.01.1867 r. do iłżeckiego okręgu należały następujące miejscowości: Iłża, Wąchock, Wierzbnik, Starachowice, Lubienia, Skarżysko Kościelne, Wielka Wieś, Mirzec, Błaziny, Krzyżanowice i Rzeczniów. W 1870 r. do okręgu dołączono miejscowości z okręgu ostrowieckiego, które znalazły się w granicach administracyjnych powiatu iłżeckiego.  W 1907 r. z iłżeckiej  gminy wyodrębnił się okręg wierzbnicki, a ok. 1928 r. wąchocki.  

Rysunek jednego z wyrobów Fabryki fajansu w Iłży [zbiory Muzeum Narodowego w Warszawie]
Sygnatura Fabryki Fajansu w Iłży [fot. Muzeum Narodowe w Kielcach]

Tabela 1. Mieszkańcy Iłży pochodzenia żydowskiego w poszczególnych latach

 lata18201824182718461857186118651870189719211939
ogółem mieszk.1435168917112011197821112360  ?423045545312
Żydów198225376  ?521542712836206915451714
% Żydów13,813,322,0  ?26,325,730,2  ?48,033,932,3

Okręg Iłżecki w 1870 r. liczył 1873 członków, z tego 836 (200 rodzin) mieszkało  w Iłży. W tym samym roku w mieście wybudowano niewielką synagogę. Wzniesiono ją na placu należącym do Sunderlandów, na którym niegdyś miała stanąć fabryka fajansu. 

Środki na swoje utrzymanie gmina wyznaniowa czerpała z następujących działań i zbiórek: opłaty z uboju rytualnego, składki bożnicze, z pokładnego, z pomników, z czytania rodałów, z łaźni i mykwy, z macy, ze sprzedaży miejsc przed Torą, z rajskich jabłek i za zgłaszanie cieląt do rzezi. Największe dochód przynosiły dwie pierwsze czynności. Ubój rytualny wynikał z przepisów religijnych. Każde zwierzę przeznaczone do spożycia przez Żydów musiało być zabite w określony sposób. Taksa za ubój uzależniona była od wielkości zwierzęcia i ustalana była przez czynniki państwowe. W 1926 r. obowiązywały następujące opłaty, za zabicie wołu lub krowy 6 zł, 2,50 zł za ubój cielęcia, kozy lub owcy, 0,60 zł za gęś i 0,30 zł za kurę lub kaczkę. We wspomnianym roku przyniosło to gminie 9752,50 zł przychodu.  Drugie źródło utrzymania gminy –  składki bożnicze, uzależnione było od statusu majątkowego płatników. Ludność żydowska podzielona została na 5 klas. Najubożsi, należący do V klasy, zostali zwolnieni z opłat. W Iłży w 1859 r. do kl. I należało 9,3% starozakonnych, tyle samo do klasy II, do III i IV po 40,7%. Trzy lata później (1862) do klasy I należało 1,2% do II 10,7%, do III 39,3% i do IV 48,8%, oznacza to, że w tym krótkim okresie, nastąpiła pauperyzacja społeczności  żydowskiej. Najważniejsze dla dochodów gminy były osoby należące do I i II klasy, one płaciły najwyższe składki, i tylko spośród nich wybierano dozór bożniczy.  Ściągalność  składek była  istotnym problemem dla zarządu gminy. Deficyt w przychodzie powodował niewypłacalność pensji dla pracowników gminy. W takich sytuacjach do akcji wkraczały władze samorządowe, które dyscyplinowały i wymuszały na zarządzie gminy działania naprawcze.  

Iłżecka synagoga (pierwszy budynek po lewej stronie) [fot. ze zbiorów A. Bednarczyka]

Różne były przyczyny zalegania ze składkami. Zarząd doskonale orientował się w możliwościach finansowych swoich parafian i starał się, aby ci najbogatsi wypełniali swoje płatnicze obowiązki. Przykładem tego jest sprawa Lewiego Selig Sunderlanda. Należał on do I klasy zamożności. Prawdopodobnie z powodu wysokiej taksy jaką mu wyznaczono,  próbował uchylić się od tej powinności. Skierował kilka pism do Komisji Rządowej Spraw Wewnętrznych i Duchownych z prośbą o rozstrzygnięcie jego sporu z dozorem. Sunderland uważał, że zobowiązany jest jedynie do podatków wynikających z kontraktu podpisanego przy zakładaniu fabryki fajansu. Poza tym należał do Żydów postępowych, obawiał się jednak, że brak legalnej podstawy do zwolnienia ze składki bożniczej spowoduje szykany ze strony obskurantów, którzy mają to sobie za przyjemność, gnębić tych, którzy się obyczajem, językiem i ubiorem od nich różnią.[3]  Niestety, rozstrzygnięcie nie było po myśli Sunderlanda. Ponieważ sam był członkiem dozoru bożniczego w Iłży (co próbował zataić), zdecydowano, że powinien płacić składki na rzecz gminy.   

Jak kształtowały się relacje między iłżanami a mieszkańcami Drildz, tak Iłżę nazwali Żydzi. Choć wszyscy żyli w tej samej osadzie ich rzeczywistość była tak różna jak nazwy jakimi określali swoje miasto. Żydzi stanowili społeczność hermetyczną co utrudniało asymilację z otoczeniem, ale ułatwiało życie według własnych zasad, wynikających z religii i kultury. Odcięcie wspólnoty od świata zewnętrznego było na tyle skuteczne, że wielu Żydów mieszkając całe życie wśród Polaków nie znało języka polskiego. Bliższe relacje między iłżanami a drildzanami nawiązywano głównie w kwestiach handlowych.  Wspólną sprawą była także szkoła elementarna, na którą łożyły dwie społeczności. W 1851 r. na utrzymanie szkoły płaciło 60 kontrybuentów żydowskich i 246 chrześcijańskich. Wysokość składki szkolnej dla Żydów wyznaczał dozór bożniczy, i jak w przypadku składki bożniczej  zależała ona od zamożność. Tutaj także zachowano podział na klasy. Kontrybuenci należący do I klasy płacili po 60 i 45 kopiejek  na rok, do II klasy – 30 kopiejek, do III – 15 kopiejek i  do IV – 10 kopiejek. Dopiero w 1910 r, społeczność żydowska założyła własną Żydowską Społeczną Szkolę Ludową przewidzianą na 40 uczniów.

Drildzanie i iłżanie obarczeni byli wzajemnymi uprzedzeniami. Chrześcijanie widzieli w Żydach przede wszystkim morderców Chrystusa, którzy krzyczeli podczas sądu Jezusa przed Piłatem „Krew jego na nas i na dzieci nasze”. Podążała za nimi zła sława morderców rytualnych zabijających chrześcijańskie dzieci w celach kultowych. Natomiast  Żydzi patrzyli na chrześcijan przez pryzmat Talmudu, który traktował wyznawców Chrystusa jako bałwochwalców i wrogów. Społeczności różniły się jednak pod względem możliwości oceny własnych poczynań. Chrześcijanie dzięki zasadom swojej wiary mieli szansę przyznać się do grzeszności, mieli szansę rozeznać swoje słabości i mimo uprzedzeń do Żydów mogli ich traktować jak bliźnich.  Inaczej przedstawiała się ta zdolność u Żydów, którzy utwierdzani byli przez Talmud w swoim wybraństwie i wyjątkowości. Dla niech bliźnim był tylko wyznawca ich wiary, a goje to zwierzęta o ludzkiej postaci, którzy winni im służyć.

„Żyd jest zawsze dobry, bez względu na jakiekolwiek grzechy, które go skalać nie mogą, jak błoto nie plami jądra orzecha. lecz tylko jego łupinę. Jedynie Izraelita jest człowiekiem, jego jest świat cały i jemu wszystko powinno służyć, szczególnie zaś zwierzęta mające postać ludzką”.[4]

Czym jest Talmud? Dla wielu Żydów to najważniejsza religijna księga, która stanowi kilkunastotomowy, bardzo obszerny zbiór komentarzy i wykładni Tory. Wyjaśnia i naucza jak religijny Żydzi ma postępować w codziennym życiu. Z tego powodu każdy z poszczególnych przepisów Zakonu rozwinęli [uczeni talmudyści] kazuistycznym sposobem do nieskończoności . Wytworzyli z tego całą sieć praw nowych surowo obowiązujących. Opasali nimi człowieka od stóp do głów, od najpierwszej młodości, aż do końca jego życia, we wszystkich najdrobniejszych szczegółach jego życia. [5]

Talmud oprócz rozstrzygnięcia istotnych dylematów moralnych, roztrząsa całą masę pozornych problemów, przed którymi  może stanąć pobożny Żyd. Odpowiada m.in. na takie pytania: Jakie mają być właściwości rozmaitych rodzajów świerzbu, żeby potrzebny był ten lub ów rodzaj oczyszczenia? Czy wolno zabić w sabat wesz lub pchłę (wolno wesz, ale co do pchły, grzech śmiertelny). Czy pewna sztuka bydła ma być ubita od szyi, czy od ogona? Czy arcykapłan ma wdziewać wpierw koszulę, a potem spodnie, czy też odwrotnie. [6]

W Talmudzie znajdziemy liczne wskazówki jak Żyd powinien postępować względem chrześcijanina. Były to reguły wrogie, wyszydzające i znieważające wyznawców wiary w Chrystusa. Żydzi ściśle przestrzegający Talmud powinni wszystko co wiąże się z chrześcijaństwem deprecjonować i zohydzać, nie przejawiać najmniejszego szacunku dla jego świętości.[7] Autorzy Talmudu przedstawiali Matkę Boską jako nierządnicę a Jezusa jako bękarta i rozpustnika. Nie czynili tego jednak w sposób otwarty i jednoznaczny, obawiając się gniewu i potępienia ze strony chrześcijan. Było to także przyczyną zakazu studiowania przez „gojów” Talmudu, aby te niegodziwości nie ujrzały światła dziennego (Rabbi Jochanan mówi: Goj studiujący prawo winien jest śmierci).[8] W celu ukrycia przed gojami właściwego przekazu, twórcy Talmudu stosowali często symboliczne porównania lub paronimy m.in.: Jezusa nazywali obelżywie JESZU – co znaczy, niech zginie imię jego i pamięć o nim; mówili też, że Jezus jest EL LO JOSZIA – czyli  bóg nie mogący zbawić; święci, po hebrajsku KEDOSZIM, w tekstach Talmudu stają się KEDESZIM – nierządnikami; Wielkanoc – PESACH, określana jest jako KECACH – obcięcie lub KESACH – szubienica; kościół (dom modlitwy) – BET HA-TEFILLA, w Talmudzie kościół jest domem głupoty i szaleństwa – BET HA-TIFLA; nabożeństwo chrześcijańskie nazywają gnojeniem, a biorącego w nim udział gnojącym – MEZABBELIN, zamiast składający ofiarę – MEZABBECHIM.[9]

Gdy te skandaliczne treści ujawniali chrześcijańscy tłumacze, Żydzi bagatelizowali zarzuty, przekonując, że przekłady nie są dokładne gdyż pozbawione zostały kontekstu, albo  tłumacz nie posiadał odpowiednich kompetencji. Z biegiem czasu z kolejnych wydań Talmudu usunięto najbardziej drażliwe dla chrześcijan określenia, Zastąpiono je łagodniejszymi pojęciami lub znakami, które stały się nośnikami nieformalnego przekaz.

Talmudyczna podbudowa i związana z nią swoista izolacja społeczności żydowskiej  nie mogły być fundamentem dobrych relacji z katolikami. Później w Polsce na współżyciu zaciążył stosunek Żydów do sprawy niepodległości i do komunizmu.

Wraz z pojawieniem się w Iłży starozakonnych, zaczęły się dla rdzennych iłżan różne problemy. Uruchomienie fabryki fajansu z pewnością poczytywane było przez miejscowych garncarzy za konkurencję. Rozpoczęły się problemy z pozyskiwaniem gliny z lasów iłżeckich, co przez kilkaset lat istnienia cechu garncarskiego nie miało miejsca. Urząd Leśny Iłżecki podniósł znacznie opłaty za wydobycie gliny i zakazał garncarzom kopać w miejscach, w których znajdowały się lepsze gatunkowo złoża.  W pewnym okresie musieli płacić dawny podatek              i kupować glinę od dzierżawcy żydowskiego. Pod koniec XIX w. garncarze  byli wprost uzależnieni od Żydów. Korespondent „Zorzy” M. Malinowski tak przedstawił sytuację rzemieślników: Garncarzy zostało kilku, wyroby zaś ich żydzi trzymają w swoich rękach. Żyd taki pożyczy ubogiemu garncarzowi na drzewo, na ołów, a potem garnki za bezcen bierze i dorabia się gdy garncarze mizerne prowadzą życie z dnia na dzień.[10]Zadłużenie było też przyczyną upadku rzemiosła. Garncarze zmuszeni do sprzedaży swoich wyrobów pośrednikom żydowskim za bezcen,  nie dbali o ich jakość. Sytuacja  poprawiła się nieco  po powstaniu Towarzystwa Pożyczkowo-Oszczędnościowego, które w znacznej mierze uwalniało garncarzy od żydowskiego „pośrednictwa”.[11]

Pod koniec XIX w. w Iłży zdarzały się przestępcze ekscesy z udziałem Żydów.  „… podpalenia, trucia, kradzieże dobytku, oblewanie kwasem siarczanym przez żydów miały miejsce w Iłży i innych miejscowościach. Smutny ten objaw, aż nadto przekonywa nas, że żydzi  – chałaciarze wyrugowali z talmudu przepisy o miłości bliźniego, a zastąpili je jednym wyrazem „gescheft”. Warto ażeby władza gubernialna lekarska częściej polecała dokonywania rewizji kramów żydowskich, w których można znaleźć nie tylko leki – ale wszystkiego rodzaju trucizny gwałtowne.”[12] Żydzi zachowaniem wzbudzali niechęć do swojej nacji. Była to naturalna reakcja na zło i krzywdy jakich od nich doznawano. Kojarzono z nimi przede wszystkim lichwę, przyczynę nieszczęść wielu polskich chłopów i rzemieślników, oszustwa, oszczerstwa, łapówkarstwo, bezwzględne wykorzystywanie ludzi w potrzebie itd. Stereotyp Żyda znalazł swój wyraz w wielu przysłowiach ludowych: Żydowi nigdy nie wierz; Żydowska rzecz: obiecać, a nie dać; Na Żyda tak rachować można jak na zły zegarek; Co Żyd, to lichwiarz; Dlatego Żyd bogaty, że żyje z cudzej biedy i straty; Gdzie chłop traci, tam się Żyd bogaci; Gdzie są Żydzi, tam człek grosza nie widzi; Jak Żyd ciebie w oczy wychwala, uciekaj, bo to lala; Kto wierzy w Żydy, nie ujdzie bidy; Nie znaj karczmy ni Żyda, nie dokuczy ci bieda; Żyd czarcie nasienie, dybie na chłopa zniszczenie; Żyd nie byłby Żydem, gdyby nie oszukał; Wojuje żydowską szablą, (tzn. przekupstwem)[13]

Rejent Jan Nowakowski [fot. ze zbiorów J. Sejdzińskiej]

Oczywiście, byli również uczciwi Żydzi, których sprawiedliwość i mądrość ginęła w morzu szalbierstw współbraci. W Iłży w 2 poł. XIX w. mieszkał i pracował rejent Jan Nowakowski, człowiek niezwykle prawy i mądry. Przyjeżdżali do niego ludzie z całego powiatu aby uzyskać poradę prawną lub życiową. Jego relacje z Żydami scharakteryzowała córka Janina: Żydzi, lichwiarze, gdy im ofiary ze szpon swoimi radami wyrywał, trochę ironicznie nazywali go chłopskim nauczycielem, ale ich uczciwi współwyznawcy szanowali go głęboko i radzie ślepo wierzyli. Rabin gdy nie mógł jakieś sprawy zagodzić i rozstrzygnąć odsyłał do rejenta, na którego sąd zawsze zdawały się obie strony i pogodzone wychodziły.[14]  

W 1901 r, Iłżę zamieszkiwało 500 rodzin żydowskich, należących do biednej i nieumiejętnie zarządzanej gminy wyznaniowej. Korespondent prasowy  P. Muszkatblüth po odwiedzinach miasteczka swoje wrażenia przedstawił w jednym z numerów „Izraelity”: Rozumie się, że zakłady naukowe i dobroczynne tak prymitywnie prowadzone i znajdują się w takim nieładzie i zaniedbaniu, na jakie tylko gnuśność, zacofanie i nędza zdobyć się mogą. Tak istnieje tu bractwo „Talmud-Tora”, które wszakże specjalnego zakładu naukowego nie posiada, ale pewną ilość osieroconych biednych dzieci rozmieszcza po chederach, których jest mnóstwo, pozostających w najbardziej opłakanych warunkach sanitarnych. Dalej lichą wloką egzystencję inne bractwa, jak Bikur-Cholim, Hachnosas-Orchim i inne, nawet kółko opiekunek nad biednymi położnicami, ale jak już zaznaczyłem, są to raczej parodie stowarzyszeń.[15]W złym stanie była iłżecka synagoga i dom rabina. Gmina nie miała funduszy na naprawy. Zarządzanie finansami przez dozór bożniczy było nietransparentne.  Iłżeccy Żydzi zajmowali się handlem i rzemiosłem. Najwięcej było wśród nich krawców, szewców i czapników. Posiadali także kilka garbarni, 5 wapienników i 3 wytwórnie wód gazowanych. Swoje wyroby sprzedawali głównie dla okolicznej ludności wiejskiej oraz dla robotników zakładów w Starachowicach, Wierzbniku, Wąchocku i Bzinie. Członkowie gminy nie przejawiali potrzeb intelektualnych. Prenumerowany był jedynie jeden egzemplarz tygodnika  „Hacefira”.

W 1927 r. Gmina Wyznaniowa Żydowska w Iłży zmagała się z problemami finansowymi. Tworzyło ją 508 rodzin (2340 osób). Składki opłacało 279 rodzin, 229 rodzin zostało zwolnionych z opłat z powodu ubóstwa. Wysokość składek rozciągała się od 150 zł do 0,50 zł. Składki powyżej 100 zł płaciło jedynie dwie osoby, od 10 do 15 zł uiszczało 14 osób, najliczniejszą grupę 65 osobową stanowili opłacający składkę w wysokości 2 zł, 40 osób opłacało  po 1 zł.  Niedostateczny był poziom ściągalności składek: w 1924 r. nie wpłynęło do gminy 272,21 zł, w 1925 r. 500,50 zł. Załamanie wpływów ze składek nastąpiło w 1926 r., członkowie gminy nie wpłacili 1133,99 zł. Jaka była tego przyczyna? Dochód ten przeznaczany był na pensje dla rabina i pracowników gminy (śpiewacy, dozorcy). W tym czasie rabinem  był Chaim Majer Chil Unger. To głównie on był poszkodowany z powodu  deficytu składkowego.  W 1925 r. rabin powinien otrzymać 3600 zł pensji, a zarząd gminy wypłacił mu jedynie 2330 zł. Nie wystarczyło także na pełne pensje dla śpiewaka Wajnberga i stróża Bertmonowicza. Rabin szukał ratunku u władz wojewódzkich, pisząc telegramy o swojej trudnej sytuacji – .. cierpię głód i niedostatek…  W innym podsuwał sposób przymuszenia zarządu gminy do wypłaty zaległości  przez –… wstrzymanie budowy rzeźni. Sprawą  rabina iłżeckiego zajmowały się władze wojewódzkie, powiatowe i gminne. Postanowiono decyzją administracyjną, że braki zostaną zrekompensowane dochodami z uboju rytualnego. Uderzyło to z kolei w rzezaków i spowodowało sprzeciw zarządu gminy. Ostatecznie zarząd został pozwany i przegrał sprawy sądowe.  Z kolei zarząd pozwał rabina o zatajanie pobrania pewnych kwot bez pokwitowania. Ok. 1928 r. od iłżeckiej gminy wyznaniowej odłączył się Wąchock. Nowy podział ograniczył dochody gminie iłżeckiej. Jeszcze w 1928 r. zarząd podniósł samowolnie opłaty za ubój rytualny, za co został pozwany przez starostę. Sąd skazał przewodniczącego zarządu gminy Mordkę  Grosfelada na grzywnę wysokości 20 zł. Trwał cały czas spór zarządu z rabinem o wysokość pensji. Unger zabiegał usilnie o wypłatę zaległych kwot i o podwyższenie swojego wynagrodzenia. Słał pisma do wojewody, a gdy te pozostawały bez odpowiedzi, do samego Ministra Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. Ten przychylnie ustosunkował się do jego prośby i wydało odpowiednie zarządzenia, ale na podniesienie pensji nie zgodził się zarząd gminy: jednogłośnie uchwalono by nie podwyższać.[16] Długotrwały konflikt między rabinem Ungerem a przewodniczącym gminy Grosfeldem doprowadził do rezygnacji z funkcji tego drugiego (1931 r.) Rada jednak nie ugięła się wobec nacisków urzędu wojewódzkiego i nie zmieniła swojej decyzji. W 1932 r. tak pisała do ministerstwa: „W czasach niesłychanej nędzy i wobec faktu, że nawet urzędnikom państwowym pobory i emerytury się redukuje, wydaję się rzeczą wręcz niezrozumiałą dlaczego Urząd Wojewódzki zmusza małą i biedną gminę żydowską w Iłży do płacenia rabinowi pensji 350 zamiast złp 300 miesięcznie. Żydzi w Iłży w stosunku do 1931 r. zubożeli, handel i sklepy oraz rzemiosła są zadłużone, a kryzys dotyka ludność coraz bardziej. Zarząd nie zgodził się również na tworzenie nowych etatów w gminie.

Pieczęć i podpis rabina Ungera, który niekiedy podpisywał się jako Ungier [fot. dokumentu ze zbiorów AP w Kielcach]

3 października 1938 r. zmarł rabin Chaim  Unger. Posługiwał w Iłży 25 lat i 6 miesięcy. Przyjęcie nowego rabina wywołało kolejny ferment w środowisku żydowskim. Jeszcze  w listopadzie powołano tymczasowo na tę funkcję rabina z Sienna Moszka Szmula Różanego. W lutym Zarząd Iłżeckiej Żydowskiej Gminy Wyznaniowej wybrał na rabina Jehudę Leibisza Ausübla. Wybór został jednak zakwestionowany przez Jankiela Ungera (syna zmarłego rabina) i kilku jego zwolenników. Jankiel mimo braku predyspozycji próbował objąć schedę po ojcu. Miał jednak wśród drildzan więcej przeciwników niż zwolenników. Natomiast posiadał wpływy w Związku Rabinów Rzeczypospolitej Polskiej i pozwał w lipcu 1939 r. Jehudę Ausübla przed Sąd Rabinacki. Sprawa prawdopodobnie nie została  rozstrzygnięta z powodu wybuchu wojny.

W 1939 r. Iłża liczyła 5312 mieszkańców,  z tego 3591 (67,6%) katolików, 1714 ( 32,3%) wyznania mojżeszowego i 7 osób (0,1%) innego wyznania. Najwięcej Żydów zamieszkiwało centrum miasta. Trzy ulice – Warszawska, Grabowskiego i Garbarska były w 100% żydowskie.  85,1 % Żydów mieszkało na ul. Nowej (dziś Partyzantów), 77,8% na Rynku, 73,8 % na ul. Mostowej, 76,7% na Podzamczu.  Polacy natomiast liczniej zamieszkiwali peryferia. Całkowicie Polskie  były ulice: Seredzki Trakt, Spadek, Zamłynie, Zawady, Zuchowiec, Chwałowicki Trakt, Wolski Trakt (dziś Kampanii Wrześniowej), Przy Malenie, Wójtowski Młyn oraz wioski wliczane do obszaru miasta Piłatka i Kotlarka. Ponad 90% Polaków mieszkało przy ulicach Szosa Radomska i Św. Franciszka, a ponad 80% przy ul. Panny Maryi (dziś Staromiejska) i Peowiaków (dziś Błazińska). [17]

W poniższej tabeli zamieszczono szczegółowe dane dotyczące ilości mieszkańców  i ich procentowy udział w zamieszkaniu poszczególnych ulicach i przestrzeni miasta. W nawiasach wpisano współczesne nazwy ulic.

Przestrzeń miastailość mieszk. OgółemPolakówŻydówInnych% Polaków% Żydów% Innych
ul. Radomska23158170325,173,61,3
ul. Kaleta 1108624078,221,80
ul. Kilińskiego (zach. Część ul. Przy Murach)692544036,263,80
ul. Przy Murach1909199047,952,10
Seredzki Trakt28280010000
ul. Spadek (M. Jakubowskiego)61610010000
ul. Zamłynie38380010000
ul. Zapłocie (Jakuba Starszego)32248075250
ul. Zawady44440010000
ul. Żwirki i Wigury (Bodzentyńska)36332237488,710,21,1
ul. Zuchowiec1101100010000
Szosa Radomska (Inki)94886093,66,40
ul. 11 Listopada (ul. Kochanowskiego i Plac 11 Listopada)14811434077230
Rynek24855193022,277,80
ul. Grabowskiego (Powstania Listopadowego)27027001000
ul. Warszawska54054001000
ul. Kowalska15647109030,169,90
ul. Poprzeczna (Ratuszowa)281018035,764,30
ul. Tylna1085058046,353,70
ul. Nowa (Partyzantów)16825143014,985,10
Międzyrzecze211050500
ul. Mostowa1072879026,273,80
ul. Na Probostwo16511031,268,80
ul. Przeskok (Płk. W. Muzyki)50941018820
ul. Podzamcze30170231023,376,70
ul. Piłsudskiego (Wójtowska)718572146079,720,30
ul. Peowiaków (Błazińska)47740275084,315,70
Pankowszczyzna35350010000
Kotlarka5235230010000
ul. Św. Franciszka76688089,510,50
ul. Garbarska (Garbarska + Garncarska)72072001000
Przy Malenie35350010000
ul. Panny Maryi (Staromiejska)17114526084,815,20
Chwałowski Trakt (Staromiejska za ul. Wołyniaków)65650010000
Wolski Trakt (Kampanii Wrześniowej)78780010000
Piłatka2482480010000
Wójtowski Młyn31310010000
RAZEM531235911714767,632,30,1

Członkowie iłżeckiej gminy żydowskiej nie byli zamożni lecz przez upór w dążeniu do celu i solidarność narodowo-wyznaniową  stopniowo  opanowywali miejscowy handel i rzemiosło.  W 1921 r. w Iłży było 200 rzemieślników z tego 62 było Żydami (31%). W 1930 r. w rzemiośle pracowało 358 osób w tym 146 Żydów (40,8%). Profesjami zdominowanymi przez starozakonnych były: krawiectwo, garbarstwo i rymarstwo. Zajmowali się także wypałem wapna. Ekspansyjny charakter ich działalności rodził niechęć wśród chrześcijańskich sąsiadów. Oto dwie opinie zaczerpnięte ze wspomnień dwóch młodych dziewczyn. „Do rzemiosła nie można się było wprząc, bo to było opanowane przez Żydów, do handlu też nie ma mowy, bo też tylko Żydzi.”[18]

Pogodzić się z tym nie mogę, że w naszej Iłży każda dziedzina handlu spoczywa w rękach Żydów. Jest zaledwie cztery sklepy spożywcze polskie, z chwilą gdy żydowskich cała masa. A przecież jest wiele osób o usposobieniu antysemickim, którzy na pewno by popierali sklepy galanteryjne polskie, łokciowe m.in.”[19] Dominacja gospodarcza Żydów byłą tylko jedną z przyczyn wzrastania postaw antysemickich. Uchwała podjęta podczas wyborów radnych i wójta gminy Iłża w dniu 4 stycznia 1919 r. ukazuje inne powody niechęci do Żydów: Ponieważ Żydzi wrogo odnoszą się do katolików, ich zebrań i wszystkich stowarzyszeń, przeto wyborcy katoliccy postanowili jednogłośnie usunąć wyborców mojżeszowego wyznania z głosowania na wójta gminy i radnych gminy Iłża.” [20] Wykluczenie ludności żydowskiej było przyczyną unieważnienia wyborów. Podczas kolejnych wyborów władz gminnych (5 grudnia 1919 r.) wśród kandydatów do Rady Gminy pojawiło się kilku przedstawicieli społeczności żydowskiej: Hersz Zeberman, Lejbuś Rutman i Lejbuś Izerman. Żaden z nich nie został jednak wybrany. Kilka lat później reprezentanci Żydów byli już wybierani do Rady Miejskiej. W 1927 r. radnymi byli Mordka Grosfeld, Szmul Celikman i Wigdor Troppe; w 1932 r. społeczność żydowska miała w radzie aż 5 przedstawicieli: Szyja Grynberg, Szmul Celikman, Mordka Grosfeld, Chaim Frankl, Szmul Szafir; w 1939 r. wybranych zostało 3: Szmul Zelikman, Josek Rozencwajg, Chil Zberman. 

Z biegiem czasu zauważalne stało się  zaangażowanie niektórych Żydów w sprawy społeczne i gospodarcze,  przyczyniające się do szeroko rozumianego rozwoju miasta oraz podnoszenia życia mieszkańców na wyższy poziom cywilizacyjny.  Jest oczywiste,  że Żydzi mieli zdecydowany wpływ na rozkwit handlu. Dentystami którzy pracowali w Iłży byli Żydzi. Z pieniędzy żydowskich powstała elek­trownia J. Sztajnberga i J. Gryncwajga. W latach 30 spółka transportowa w Iłży liczyła 20 osób z tego 17 było Żydami, posiadała 20 autobusów. Niezwykłą postacią był Wigdor Troppe, oprócz pełnienia funkcji radnego prowadził skład soli i księgarnię, w której sprzedawał m.in. wydawane przez siebie  karty pocztowe z wizerunkami Iłży. W sprawy społeczne angażował się Mordka Grosfeld, który stał na czele gminy wyznaniowej i jednocześnie był w Zarządzie Rady Miejskiej. Między innym jeździł do Warszawy aby przekonywać władze centralne o potrzebie powrotu do Iłży siedziby powiatu.

Można zauważyć, że relacje między społecznościami pod koniec lat dwudziestych i w latach trzydziestych układały się w miarę poprawnie. Świadczą o tym następujące fakty. Nie odnotowano poważnych incydentów antysemickich. Nie prowadzono bojkotu sklepów żydowskich. Do Bundu, czyli żydowskiej partii robotniczej należeli również iłżanie. W 1926 r. przyjęto do iłżeckiego cechu szewskiego kilku Żydów, co było ewenementem.

Z drugiej strony, na pewno wśród wielu iłżan istniała postawa niechęci i pogardy do Żydów, która wyrażała się przede wszystkim w sposób werbalny. Były też osoby świadome tych niewłaściwych relacji i próbujące je zmienić. Nauczycielka szkoły elementarnej F. Dudzińska w swoich wspomnieniach zarejestrowała: Widzę też szczere miłe buzie ciekawych wszystkiego dzieci. Było wśród nich kilkoro dzieci żydowskich. W pierwszych dniach nauki usadowiły się osobno w ostatnich ławkach. Postanowiłam je pomieszać. Walczyłam o to z rodzicami dzieci katolickich (żydki śmierdzą cebulą i czosnkiem) i samymi uczniami. W jakiejś mierze udało mi się. Żydzi darzyli mnie za to szacunkiem i dziękowali z serca.[21]  

 Sprawa niepodległości

Podczas Powstania Listopadowego Iłża prawie doszczętnie spłonęła. Straty ponieśli wszyscy mieszkańcy miasta. Klęska dotknęła także rodzinę Sundrlandów, którym w 1831 roku pożar po raz drugi zniszczyły fabrykę.  Podczas następnego zrywu niepodległościowego Powstania Styczniowego, iłżanie i drildzanie płacili podatek narodowy, zbierany przez Organizację Cywilną. Po upadku powstania niektórzy z Żydów chcieli zwrotu wpłat.  Młynarz Wajsman zadenuncjował władzom rosyjskim członka organizacji, podleśnego Franciszka Nizińskiego. Powodem była rewanż za to, że Niziński jeszcze podczas „buntu” powiadomił powstańców o jakimś przewinieniu  Wajsmana. Młynarz musiał zapłacić 100 rubli kary. Prawdopodobnie podczas dochodzenia Wajsman powiedział o podatku jaki ściągano z mieszkańców na potrzeby powstania. Było to przyczyną ciągu aresztowań wśród byłych członków Organizacji Cywilnej.  Donos innego Żyda Chaskiela Frydmana vel Grinspana przyczynił się do aresztowania burmistrza Iłży Franciszka Ochyńskiego. Chaskiel wiedział, że Ochyński miał udział w likwidacji ekspedytora pocztowego  Józefa Przybysławskiego, podejrzewanego o szpiegostwo dla Rosjan. Według żony Ochyńskiego, Chaskiel w zmian za milczenie zażądał zapłaty. Ponieważ szantaż nie poskutkował złożył donos. Efektem dochodzenia było oskarżenie i skazanie 16 mieszkańców Iłży i okolic. P. Derengowski i F. Ochyński skazani zostali na 8 lat katorgi w kopalniach syberyjskich, T. Grajewski i W. Stocharski na 6 lat katorgi w fabrykach syberyjskich, K. Krakowiński i J. Kielak  na 8 lat katorgi w twierdzach syberyjskich, ks. Bartosik , S. Derengowski  i J. Kot  na zesłanie w mniej oddalone miejscowości Syberii, I i S Myszkowie, A. Głód, A. Pisarek na osiedlenie na Syberii, K. Barszczyński, F. Niziński, K. Hunter otrzymali jedynie dozór policyjny w miejscu zamieszkania.

Nie wiadomo jakie były losy denuncjatorów, ale możemy być pewni, że wydanie, a przede wszystkim skazanie  16 obywateli z Iłży i okolic nie wpłynęło korzystnie na relacje między społecznością iłżecką a drildzowską.

Trzeba jednak wspomnieć, że z Iłżą związany jest też pozytywny przykład żydowskiego zaangażowania w sprawę powstania. Seweryn Sunderland (synu Lewiego) przyłączył się do partii powstańczej. Walczył podobno pod rozkazami Langiewicza, a później więziony był w Radomiu i Warszawie.

Żydzi ujawnili swoje wrogie intencje wobec sprawy odrodzenia Polski  od chwil gdy taka możliwość pojawiła się na horyzoncie politycznym. Już w 1905 r. snuli nadzieje na zwiększenie swojej autonomii, a nawet powstanie państwa Judeopolonii. Dynamiczny rozwój demograficzny i emancypacja umocniły pozycję Żydów i ośmielały do wysuwania coraz radykalniejszych żądań wobec Polaków. W 1911 r. A. Lange w rozprawie O sprzecznościach sprawy żydowskiej, postuluje aby asymilacja nie dotyczyła tylko Żydów, ale także Polaków.  Wraz z wybuchem I wojny światowej środowiska żydowskie rozpoczęły zabiegi mające na celu utworzenie na ziemiach polskich państwa żydowskiego. W swoich kalkulacjach oparli się na sojuszu z Niemcami. W 1914 r. w Berlinie powołali Komitet Oswobodzenia Żydów Wschodnich. W prasie zachodnioeuropejskiej i amerykańskiej rozpowszechniali fałszywe informacje dyskredytujące Polaków, m.in. przypisując im sprawczość pogromów Żydów, m.in. w Kiszyniowie.[22] Pomoc propagandowa  Żydów amerykańskich poparta była wsparciem finansowym dla rozwoju handlu swoich ziomków i wykupu przez nich ziemi od Polaków.

Pruskie władze okupacyjne w Kongresówce faworyzowały Żydów w urzędach administracyjnych. Przygotowywały korzystne dla nich prawo ustrojowe, mające obowiązywać w przyszłej Judeopolonii. Wskutek przegranej wojny Prusy nie zrealizowały planu wzmocnienia żywiołu żydowskiego kosztem odradzającego się państwa polskiego. Wobec klęski swojego partnera wpływowe koła żydowskie próbowały na wszelkie sposoby osłabić inicjatywy polskie. Efektem tych działań była m.in. utworzenie wolnego miasta Gdańska, w rzeczywistości enklawy niemieckiej na polskim wybrzeżu.

Także wszystkie żydowskie partie polityczne w swoich programach postulowały uzyskanie szerokiej autonomii i powstania państwa żydowskiego, w którym językiem urzędowym będzie tzw. żargon.  Oczywiście państwo to miało powstać na ziemiach polskich. Idee te nie mogły znaleźć uznania wśród Polaków, którzy dopiero co odzyskali suwerenność kosztem wielkich ofiar.    

W okresie ustalania granic, nowo odrodzona Polska, ścierała się z żydowskimi koncepcjami ładu powojennego. Polacy musieli dać odpór projektom wysuwanym przez żydowskie ośrodki  decyzyjne z Europy Zachodniej. Były one akceptowane i popierane przez wielu obywateli polskich pochodzenia żydowskiego. Również bolszewicy z Rosji Radzieckiej, których kierownicze gremia w znacznym stopniu stanowili Żydzi mieli swój pomysł na Polskę. Zamierzali zainstalować w niej swój rząd (Polrewkom),  składający się z komunistów pochodzenia żydowskiego i polskiego. Ta niezwykle wroga polskości mieszanka nazwana została żydokomuną.  Liczna reprezentacja  Żydów w szeregach armii czerwonej oraz  sympatia, a nawet udział zbrojny polskiej ludności żydowskiej po stronie najeźdźców, obudziły nieufność władz.[23] Rada Obrony Państwa w sierpniu 1920 r. poleciła zorganizować obóz zborny w Jabłonnie dla żydowskich żołnierzy Wojska Polskiego z formacji tyłowych i dezerterów.  Okres odzyskiwania niepodległości i ustalania granic pokazał Żydów jako grupę zabiegającą przede wszystkim o własne interesy, które często były przeciwne zabiegom polskim. Wpłynęło to na pogorszenie relacji między społecznościami i utwierdziła w przekonaniu, że Żydom nie można ufać.

koniec części I

Paweł Nowakowski   


[1] W 1787 r. w parafii iłżeckiej mieszkało 48 Żydów.

[2] Archiwum Państwowe w Kielcach, Akta Miasta Iłża sygn. 1 k. 3.

[3] Frag. listu L.S. Sunderlanda do Rządowej Komisji Spraw Wewnętrznych i Duchownych z 13.10.1842 r. w sprawie uwolnienia go od składki bożniczej, AGAD, Centralne Władze Wyznaniowe Król. Pols., sygn. 1517, k. 20.

[4] J.B. Pranajtis, Chrześcijanin w Talmudzie żydowskim czyli tajemnice nauki rabinów o chrześcijanach, Petersburg 1892, s. 132.

[5] S. Trzeciak, Literatura i religia u Żydów za czasów Chrystusa Pana: w dwóch częściach, cz. 2, s. 240.

[6] F. Koneczny, Cywilizacja żydowska, s. 314.

[7] Papież Innocenty IV bulą Impia iudaeorum perfidia (Bezbożna nienawiść Żydów) z 9 maja 1242 r. rozkazał spalenie Talmudu.

[8] Talmud, traktat Sanhedrin 59a; zob. J.B. Pranajtis, Chrześcijanin w Talmudzie żydowskim .., s. 154.

[9] j.w. s. 143-145.

[10]  „Zorza” 12/24 maja 1894, nr 21, s. 327.

[11] Przewodnik Przemysłowy, 30 XI 1905, nr 21, s. 152.

[12] Gazeta Radomska, 8/20 maja 1890 r., nr 39, s. 2.

[13] S. Grodzka, Stereotyp Żyda i Cygana w przysłowiach polskich [w:] Prace Językoznawcze, z. III, UWM 2001, s. 42.

[14] A. Pinno, Rodzina, s. 112.

[15] Izraelita, 17/30.08.1901, nr 34, R. 36, s. 381-382.

[16] AP w Kielcach, UWK I, sygn. 1685, k. 239.

[17] AP w Kielcach, UWK I, sygn. 4125, poszyt Iłża, k. 34-42.

[18] W. Chodorowska, Zostało w pamięci, s. 33

[19] Wspomnienia Stanisławy Cichosz, kopie rękopisów w posiadaniu autora.

[20]  Archiwum Państwowe w Kielcach, Księga Uchwał. K. 12.

[21] F. Dudzińska-Rezer, Szkoły mojego życia wspomnienia nauczycielki, s. 54.

[22] Pojęcie pogrom potocznie rozumiane jest jako wielka klęska, gwałtowne  masowe morderstwa i  towarzyszące temu  gwałty i zniszczenia.  Pojęcie to w wielu przypadkach jest nadużywane, powodując zniekształcenie przekazu i mylne wyobrażenie odbiorcy informacji o rzeczywistym charakterze zajścia. W istocie wiele wydarzeń, które powinno się określić jako zamieszki, konflikt, rozruchy, starcie, bójki itp. nazwano pogromami.

[23] Liczne przykłady współpracy  Żydów z bolszewikami  można odnaleźć w ówczesnej prasie: Ludność żydowska stanowiąca w Płocku 30 procent, zachowała się wobec naszych żołnierzy wrogo i otwarcie sympatyzowała z bolszewikami. Stwierdzono, że żydzi oblewali naszych żołnierzy gorącą wodą. Złapano szereg żydów na gorącym uczynku porozumiewania się z bolszewikami za pomocą podziemnego telefonu [Gazeta Kielecka, 1920, R.51, nr 199, s. 2.] Za współpracę z bolszewikami rozstrzelany został rabin płocki Chaim Szpiro; Stanowisko  ludności żydowskiej, bardzo licznej w tem mieście [Siedlcach],było wyraźnie wrogie Polsce, a przychylne bolszewikom. Młodzi żydzi, uchylający się od służby wojskowej stali się przewodnikami bolszewików i denuncjatorami polskich patriotów. [Gazeta Kielecka, 1920, R.51, nr 202, s.2]

Pożary folwarku na iłżeckim zamku

Pożary folwarku na iłżeckim zamku

Zamek Iłża jako budowla obronna narażony był szczególnie na zniszczenia natury militarnej. Jednak w dziejach budowli to pożary były częstszą przyczyną jego destrukcji. Pierwszy z nich wyrządził szkody na przełomie XV i XVI  w., następny, o którym wiemy, wybuchł 6 maja 1588 r., kolejny w sierpniu 1656 r. Data ostatniego pożaru, który pogrążył obiekt w ruinie nie jest znana. Ogólnie możemy wskazać na przełom XVIII i XIX w. W historiografii zamku bardzo często powielany jest fałszywy przekaz, wyjaśniający przyczynę tej  pożogi. Mówi on, że po likwidacji austriackiego lazaretu w zamkowych pomieszczeniach iłżeccy mieszczanie urządzili miejsce do potańcówek. Po jednej z zabaw przypadkowo zaprószono ogień i budowla spłonęła.  Analiza inwentarza zamkowego z 1789 r. podważa to wyjaśnienie. Dokument  wskazuje, że w tym czasie zamek był już poważnie zdewastowany, pozbawiony  drzwi, okien, miał porozbijane piece, a dojście do niego prowadziło po kilku spróchniałych deskach. Trudno więc przyjąć by w takich warunkach urządzono miejsce dla

Fragment obrazu Pożar miasta K. Żwana [MNW]

publicznych potańcówek. Teorię o mimowolnym zaprószeniu ognia dodatkowo podważają  nowo poznane dokumenty z Archiwum Głównego Akt Dawnych w Warszawie. Dokument pt.  „Indagacja pogorzeli probostwa szpitalnego w Iłży jak i w zamku iłżeckim…”, opisuje  serię pożarów z których aż 5 dotknęło folwarku zamkowego, czyli zamku dolnego.  Miały one miejsce 6, 11, 15, 17 i 26 września 1790 r.  Pożary zniszczyły budynki gospodarcze: stodoły, obory, kurniki, stajnie i wozownie. Wraz z nimi spaliły się prawie wszystkie zbiory zbóż, siana i jarzyn w tym cała dziesięcina zebrana od iłżan oraz sprzęty i narzędzia gospodarcze. Pożogi były wywołane przez celowe podpalenia. Wzniecano je w częściach zewnętrznych budynków lub na poddaszach, tam gdzie niespostrzeżenie można było podłożyć ogień. Podczas jednego z pożarów odnaleziono  chusty, w które zawinięte były żarzące się węgle z wiórami, słomą i sianem. Autor indagacji administrator Dóbr Kieleckich Michał Gidlewski stwierdził, że po ostatnim pożarze z zabudowy na wzgórzu zamkowym pozostały jedynie zamek (górny), dom pisarza i stary budynek folwarku. W raporcie, który sporządził dla Komisji Rzeczypospolitej Skarbu Koronnego oprócz indagacji zamieścił jeszcze jedną informację o próbie podpaIenia zamku, Gidlewski pisał:   Po odjeździe nawet moim z Iłży do Suchedniowa, miałem doniesienie iż podłożono ogień pod dach zamkowy, który jednak bez szkody żadnej ugaszony. W dni potem kilka spalono mieszczaninowi iłżeckiemu stodołę i szopę przy niej osobno od miasta stojącą.” Wobec powyższego można być pewnym, że skuteczne podpalenie zamku górnego, które nastąpiło w niedalekiej  przyszłości  nie było dziełem przypadku, a świadomym i celowym działaniem. Zuchwałego i zawziętego podpalacza nie udało się jednak wykryć. Zastanawiające jest, że mimo tak wielu pożarów w niewielkim przedziale czasu nikt nigdy nie zauważył podejrzanej osoby, której obecność można by powiązać z podpaleniami.

Plan Iłży A. Auvray’a z 1790 r. z widoczną zabudową na wzgórzu zamkowym

Efektem podpaleń folwarku zamkowego były nie tylko straty materialne, ale także  zalecenie Komisji Rzeczypospolitej Skarbu Koronnego, które  nie było pomyślne dla zamku. Komisja zawyrokowała – „skoro zamek nie może być do niczego zdatnym to rozebrać każe i z rozebranego materiału murować potrzebne pobudynki zechce.” W 1793 r. rzeczywiście stały już nowe budynki folwarku zamkowego. Zachowane regestry wskazują jednak na użycie do ich wzniesienia całkowicie nowego budulca.

Poniżej zamieszczono odpis dokumentu „ Indagacja pogorzeli probostwa szpitalnego w Iłży jak i w zamku iłżeckim Rezydencji Ekonomicznej, stodół, spichlerza, obór, stajen po raz kilka wszczynającego ognia in A. 1790.”

1 mo 29 Augusti  [sierpnia] między 9-tą i 10-tą godziną w nocy zgorzały na probostwie szpitalnym w mieście Iłży stodoły z krescencją i sianem, spichlerz, obory z bydłem i inne zabudowania ze sprzętami gospodarskiemi. A dniem wprzód jednym mieszczańczyk z Iłży imieniem Kajetan Antoniewski kłócąc się z księdzem proboszczem szpitalnym i ludźmi jego, przybrał sobie drugiego mieszczańczyka nazwiskiem Trześniowski i w nocy poszedł pod dom księży i kamieniami ciskając okna mu powybijali. Nazajutrz wieczór między godziną dziewiątą a dziesiątą zapalone zostały wyżej wymienione stodoły i inne budynki od pola. Z tych powodów zostało porozumienie iż ciż mieszczańczykowie przez złość księże budowle podpalili. Gdy po tym niedługim przeciągu częsta pogorzel budynków przy zamku iłżeckim okazywała się ksiądz proboszcz szpitalny mniemał przez tych mieszczańczyków swawolę[?] czynioną, wzięto ich więc z Urzędu Miejskiego do aresztu, których dwa tygodnie trzymając czynili inkwizycje o pogorzel, że zaś nic więcej nad wybijanie przez nich okien księżych nie okazało się ukarana młodzież wypuszczon.

Kilka XIX wiecznych planów Iłży na wzgórzu zamkowym oprócz zamku zaznacza (na czerwono) jeszcze dwa budynki dawnego folwarku

2do, 6 7bris [września] około 10 wieczór zgorzała ekonomia. Pokazał się ogień najprzód spod dachu chlewów w tyle stojących i przytkniętych do rezydencji. Z jakiej by zaś przyczyny wszczął się pożar powziąć wiadomości nie można.

3tio, 11 7bris [września ]około godziny ósmej wieczór zgorzały stodoły, spichlerz z krescencyją całą, dziesięcina miejską z Iłży , ozimą i nieco jarzyny, siano. Pokazał się ogień z tyłu i rogu od pol. Postrzegł naprzód ten ogień przy stodołach będący stoż [stróż] Domin ze wsi Błaziny i karbowy przy nim będący, biorący z plewni zgoniny dla konia.

4ta, 15 7bris [września] założony był ogień pod dachem nad bramą w starych ciągnących się budynkach znaleziono przed samym południem, postrzegłszy ogień na dachu. Chustę w węglem, wiórami, słomą i sianem zawiniętą i podłożoną na płatwi pod dach. Najwprzód ten ogień postrzegł stoż stojący na dziedziencu i wytykacz possesora, a pobiegłszy spieszno po drabinie pod dach gonty poodbijali i pozrucali, które po tym ludzie zbiegający się pogasili, a podłożony ogień z chustą przynieśli do widzenia.

5to, 17 7bris [września] w południe zgorzały całkiem obory i w pół godziny potem kurniki za folwarkiem w tyle  będące opodal od obór, w oborach ze środka chlewów od pola pokazał się ogień na dach, a w kurnikach ze spodu i tyłu od rowu będącego.

6to, 26 7bris [września] o godzinie ósmej wieczór zgorzały stajnie pod jednym dachem ciągnące się i wozownie z resztą siana i krescencji folwarku iłżeckiego. Pokazał się ogień z tyłu w wozowni sianem pełno założonej. Postrzegł najwprzód fornal dworski idący z pisarskiej rezydencji i stroż.

Nie pozostaje już więcej budynków oprócz zamku jak tylko rezydencja pisarska, opodal stary folwark i zdezelowany a właśnie upadły dom przy bramie, w stodołach zaś cała krescencja folwarku iłżeckiego tak ozimego jak i jarego zboża zupełnie sprzątniona do stodół zgorzała oraz ozimina z dziesięciny miejskiej iłżeckiej, po części jęczmienia, owsa, nieco grochu i prosa, a reszta tej dziesięciny z jarego zboża, częścią w kopach częścią na garściach teraz z wytyczy zwożą do drugiego folwarku w Seredzicach będącego, z której dopiero omłot okaże wiele, którego ziarna korcy będzie. Z krescencji zaś przed pogorzelą tylko korcy trzy żyta wysian, a co było omłóconego do siewu żyta i pszenicy w spiklerzu to także z pożarem ognia zginęło.

 Ta indagacja pogorzelów czyniona z niżej wyrażonych ludzi i urzędu miejskiego

1. Jan Suliński  – dyspozytor folwarczny

2. Maciej Żądczyński  – karbowy

3. Jakób Nieskorał – fornal dworski

4. Piotr Hała [Stała?]– chłopiec dworski

5. Łukasz Siwiec z Błazin stroż

6. Damian od Koszele z Błazin stroż

7. Tomasz Czupala – stroż

8. Jacenty od Gąsiora – stroż

9. Józef Świstek – stroż

10. Seweryn Bogucki – stroż

11. Antoni Kruszczyński – stroż

12. Urząd Miejski z Iłży i z innych ludzi od nikogo jednak powziąć nie można wiadomości dokładnej o tych przypadkach.

                                                                                                         M. Gidlewski

frag. Indagacji [AGAD , Archiwum Skarbu Koronnego LXVI – Lustracje, rewizje i inwentarze dóbr królewskich, sygn. 80, k. 215.]

Paweł Nowakowski

Tragiczny dzień 3 maja 1945 r.

Tragiczny dzień 3 maja 1945 r.

Postument  na iłżeckim mauzoleum  posiada  dwie mosiężne tablice wyliczające  23 nazwiska  osób zamordowanych przez Niemców podczas II wojny światowej. Choć nazwiska zostały utrwalone, wiedza o tych, którzy je nosili jest bardzo nikła. Tylko w przypadku kilku wymienionych osób możemy powiedzieć nieco więcej o ich życiu i śmierci.  Tablica poświęcona ofiarom obozów koncentracyjnych upamiętnia m.in. Antoniego Nobisa (ur. 30.12.1903 r. w Krępie Kościelnej, syn Jana i Tekli z Kozłów). Przed wybuchem II wojny światowej był nauczycielem w Elementarnej  Szkole Powszechnej im. Marszałka Józefa Piłsudskiego w Iłży. Pracował tam wraz ze swoją żoną Leokadią. Podczas okupacji pierwszy raz został aresztowany 10.11.1939 r.  Niemcy zatrzymali wtedy grupę iłżeckich inteligentów w celu zapobieżenia ewentualnym obchodom Święta Niepodległości. Po pewnym czasie wrócił do domu. Ponownie został aresztowany 10.06.1940 r., prawdopodobnie  z powodu działalności  konspiracyjnej. Niemcy jednak nie dołączyli go do grupy 10 iłżan, zatrzymanych kilka dni wcześniej, których wkrótce rozstrzelano na Brzasku koło Skarżyska, lecz  wysłany został do obozu w Sachsenhausen-Oranienburg. Jeszcze w 1940 r. przekazany  został do drugiego obozu Hamburg-Neuengamme gdzie otrzymał nr 3249. Udało mu się przetrwać całą wojnę mimo tragicznych warunków bytowych, katorżniczej pracy i ciągłego zagrożenia życia. Kiedy do Hamburga zbliżyły się jednostki alianckie rozpoczęto ewakuację obozu. Od 18.04. więźniów z Neuengamme transportowano do Lubeki skąd przewożeni byli  na pokłady trzech  statków Cap Arcona, Thielbek i  Athen. W sumie na statkach znalazło się ok. 9.400 więźniów. Antoniego Nobisa przydzielono na największy z nich, dawny transatlantyk Cap Arcona.

Cap Arcona transatlantyk wybudowany w 1927 r., uważany za najpiękniejszy niemiecki statek pasażerski. W 1940 r. przejęty został przez Kriegsmarine w celach transportowych. W ostatnich tygodniach swojego istnienia był pływającym obozem koncentracyjnym. [fot. strona: https://www.warhistoryonline.com/]

02.05.1945 r. dowództwo alianckie wystosowało ultimatum do floty niemieckiej o treści – „Wzywamy wszystkie jednostki morskie pływające pod banderą III Rzeszy do natychmiastowego zawinięcia do portu. Wszystkie statki niemieckie spotkane na morzu po godz. 14.00 dnia 3 maja zostaną zbombardowane. Powtarzam….” Kapitanowie Cap Arcona i Thielbek choć zamierzali opuścić bandery i wejść do portu, pod presją dowództwa oddziałów wartowniczych, pozostali na wodach zatoki. Kapitan Athen nie uległ naciskom, opuścił banderę i wpłynął do portu ratując w ten sposób statek i więźniów. Zgodnie z zapowiedzią atak samolotów RAF-u rozpoczął się ok. 14:30. Cap Arcona i Thielbek zostały trafione przez kilkadziesiąt  rakiet, które wywołały zniszczenia i pożary. Atak lotniczy był jedynie pierwszym aktem w łańcuchu tragicznych zdarzeń. Część więźniów zdołała wydostać się na pokład z płonącej Cap Arcona. Tam zostali ostrzelani przez strażników próbujących opanować sytuację i chronić szalupy. Więźniowie skakali do lodowatej wody, niektórzy nie umiejąc pływać. Ten moment tragedii tak wspomina Zbigniew Foltyński:

Skoczyłem do wody. Musiałem najpierw walczyć w tej wodzie. Walczyć dlatego, że raz człowiek miał szczęście, jak nie wskoczył na innych będących w wodzie; i dwa – nie dać się innym utopić, bo każdy się ratował i chwytał się czego mógł. Więc jeszcze walczyłem w wodzie z innymi, żeby odpłynąć od okrętu i swobodnie płynąć do brzegu.

To nie koniec zagrożeń. Powróciły angielskie samoloty, które z broni pokładowej ostrzeliwały więźniów-rozbitków. Piloci posiadali informacje, że atakują transportowce wojskowe. Wkrótce na wodach zatoki pojawiły się niemieckie statki  ratownicze, ale wyławiały przede wszystkim ss-manów i członków załóg.  Ostatni akt tragedii  rozegrał się na plaży koło Neustadt. Wyziębieni, wycieńczeni i często poranieni rozbitkowie po dotarciu do brzegu byli ostrzeliwani przez  marynarzy, esesmanów oraz członków Hitlerjugend i Volkssturmu. W ten sposób zginęło ok. 700 więźniów. Resztkę rozbitków uratowali  żołnierz 5 brytyjskiego pułku rozpoznawczego, którzy  zlikwidowali oprawców.

Na dwóch zatopionych statkach zginęło ok. 7000 więźniów, ocalało ok. 500 w tym ok. 300 Polaków. Przez kilka następnych  tygodni morze ustawicznie wyrzucało na brzeg ciała ofiar tragedii.  Zostały one pochowane na kilkunastu cmentarzach rozsianych wzdłuż wybrzeża zatoki. Ofiary pochodziły z 24 krajów. Liczną grupę stanowili Polacy, wśród nich  uczestnicy pierwszego transportu do Auschwitz i więźniowie KL Stutthof.

Pomnik upamiętniający ofiary katastrofy z 3.05.1945 r., na cmentarzu w Neustadt in Holstein [fot.: wikipedia]

Niestety wśród ocalałych nie było Antoniego Nobisa. Nie wiemy, w którym momencie tragicznego ciągu wydarzeń stracił życie. Na procesie sądowym, który miał orzec o jego zgonie zeznawało  trzech świadków katastrofy Bronisław Abramczyk z Łodzi, Marian Przęda z Krakowa i Jan Karcz ze Skalbmierza. Żaden z nich nie znał osobiście Antoniego, choć nie wykluczali że mogli go kiedyś spotkać bo był on „starym więźniem”.  Jan Karcz jako jedyny podał pewne informacje związane bezpośrednio z Antonim Nobisem. Oto fragment jego zeznania złożonego  4 czerwca  1947 r. w Sądzie Grodzkim w Kazimierzu Dolnym.

Ocaleni Polacy zgrupowali się w porcie Neustadt, a po wkroczeniu wojsk kanadyjskich do tego portu – ocaleni Polacy utworzyli biuro rejestracyjne wszystkich uratowanych Polaków, oraz na podstawie różnych zeznań uratowanych sporządzono kartotekę zatopionych kolegów w morzu. Będąc na kuracji w Szwecji wraz z moim kolegą Stanisławem Osiką z Grybowa, który pełnił funkcję sekretarza biura rejestracyjnego w Neustadt, odpisałem od niego listę wszystkich uratowanych kolegów oraz wszystkich zaginionych, których nazwiska koledzy uratowani podali. Na liście zatopionych w morzu pod pozycją 173 figuruje Antoni Nobis, pochodzący z Iłży z zawodu nauczyciel, nr obozowy 3249, o czym ja zawiadomiłem rodzinę Nobisa w dniu 18 maja 1946 r. Na skutek napisania do mnie listu wnioskodawczyni [Leokadii, żony Antoniego] , która prawdopodobnie dowiedziała się o moim nazwisku z  prasy, która opisywała ważniejsze szczegóły o katastrofie na morzu. Ja osobiście Antoniego Nobisa nie znałem, choć możliwe jest, że go znałem, bo był starym więźniem , na co wskazuje jego numer. Ja z powodu dużej ilości więźniów i upływu długiego czasu, dzisiaj sobie tego nazwiska nie przypominam”.

Wrak Cap Arcona pocięty został na złom w 1949 r.

Śmierć sama w sobie jest tragicznym wydarzeniem. W przypadku Antoniego Nobisa i  innych, którzy 3 maja 1945 r. podzielili wspólny los, tragizm ten został spotęgowany  przez dwie okoliczności. Pierwsza z nich to czas wydarzenia, koniec wojny, a właściwe dzień wyzwolenia. Drugą okolicznością, która musiała goryczą napełniać serca bliskich ofiar, była rola jaką w tragedii odegrali angielscy piloci. Szwedzki Czerwony Krzyż przekazał wywiadowi brytyjskiemu informacje o „ładunku” statków w Zatoce Lubeckiej. Z nie wyjaśnionych przyczyn samoloty RAF-u nie zostały powstrzymane przed akcją. Dochodzenie prowadzone po wojnie, nie odpowiedziało na najważniejsze pytania, a dokumentacja dotycząca sprawy została utajniona do 2045 r.

Kadr z fabularnego filmu Człowiek z Cap Arcona z 1982 r. [fot.: https://eastgermancinema.com/]

Paweł Nowakowski

Jak Zenon Kiepas świętował Dzień Walki o Pokój

Jak Zenon Kiepas świętował Dzień Walki o Pokój

W okresie tworzenia zrębów PRL-u próbowano wykreować nowe święto państwowe – Międzynarodowy Dzień Walki o Pokój, które obchodzono 1 i 2 października.  Władze państwowe czyniły wiele starań by nadać mu rangę zbliżoną do 1 majowego Święta Pracy. Powoływano w tym celu Komitety Obrońców Pokoju na szczeblach administracji rządowej i samorządowej (ogólnopolski, wojewódzki, powiatowy, miejski i gminny).  Ówczesna prasa ukazuje rozmach przedsięwzięć w organizacji święta.

Będziemy nieugięcie walczyć o pokój, imponująca manifestacja społeczeństwa kieleckiego przed Domem Kultury i na ulicach miast. Sztafety i meldunki ze wszystkich powiatów. Gołąb pokoju nad 15 – tysięcznym tłumem Kielczan.

Ponad 15 – tysięczna rzesza społeczeństwa kieleckiego manifestowała wczoraj nieugiętą wolę polskich mas pracujących oddania wszystkich sił sprawie walki o Pokój. Na placu przed Domem Kultury Robotniczej ustawiono trybunę honorową. Dom Kultury bogato udekorowany  barwami narodowymi, czerwienią i portretami Marksa, Lenina, Stalina i Prezydenta Bieruta. Już od 16.00 ze wszystkich stron na plac wkraczają grupy i kolumny robotników, pracowników i młodzieży, niosących liczne transparenty i czerwone szturmówki. (…) Od strony stadionu wkracza barwna grupa sportowców.(…) Jako pierwsza przybiega pod trybunę witana burzą oklasków sztafeta Miejskiego Komitetu Obrońców Pokoju. Zobowiązania przyniesione przez nią przyrzekają wytężenie wszystkich sił dla polepszenia bytu kieleckich robotników …..

Zenon Kiepas, zdjęcie ze świadectwa dojrzałości -1949 r. [źródło: zbiory T. Pietrzykowskiego]

W 1949 r. w miastach powiatowych województwa kieleckiego odbywały się wielotysięczne pochody i wiece. W mniejszych ośrodkach ograniczono się do organizacji odczytów i akademii.  W Iłży 2 października  1949 r. obchody Dnia Walki o Pokój miały wyjątkowy i nieplanowany przebieg.  W remizie strażackiej o godzinie 10 rozpoczęła się uroczysta akademia, w której wzięło udział ok. 150 osób.  Odpowiedzialnym za uroczystość  był Feliks Kolbicz, przewodniczący Miejskiej Rady Narodowej. Po przywitaniu zebranych i wprowadzeniu w ideę obchodzonego święta,  Kolbicz  przekazał głos Janowi Kowalskiemu, który wygłosił referat na temat walki o pokój. Kolejna mówczyni, p. Maria Ciepielewska, przedstawicielka Ligii Kobiet, odczytała odezwę skierowaną do kobiet. Następnie głos zabrał obywatel Kurzępa Władysław, który rzeczowo i gruntownie naświetlił obecne położenie państwa polskiego w orbicie polityki świata, określając znaczenie i zmiany struktury gospodarczej odrodzonej Polski oraz znaczenie pokoju dla Polski. Wywody niniejsze publiczność przyjęła oklaskami. Po tym wystąpieniu przewodniczący Kolbicz odczytał rezolucję, która także została nagrodzona oklaskami, a nawet wywołała (kontrolowany) entuzjazm  zebranych, którzy zaczęli wznosić okrzyki  – Chcemy pokoju, niech żyje pokój, precz z wojną.  W następnej części spotkania do głosu dopuszczono osoby z sali. Piasek Stanisław przypomniał swoje przeżycia wojenne. Kolejny mówca Zenon Kiepas, 21 letni iłżanin, wprawił w niemałą konsternację organizatorów  uroczystości i zebranych w sali. Mówił głośnym i zdecydowanym głosem o prawdziwej sytuacji w kraju.  – Co tu wiele mówić na temat pokoju na arenie międzynarodowej, kiedy u nas w Polsce nie ma pokoju. Strzela brat do brata i znęca się nad nim. W Polsce buduje się więzienia i obozy, w których osadza się ludzi niewinnych, a wtedy jak bat nad głową wisi, to wtedy chce się pokoju. Walczyliśmy wszyscy o Polskę Ludową, ale nie o taką jak jest obecnie – tylko na papierku. Gdyby była rzeczywiście Polska Ludowa to każdy by miał prawo swego głosu i wypowiedzi. Natomiast w tej demokracji każdy obawia się swojej wypowiedzi, bo  za to zaraz go zamkną do więzienia. Mówcie ludzie to co was boli, nie bójcie się nikogo.

To zaskakująco odważne wystąpienie Zenona Kiepasa wywołało oklaski  części zebranych. Jak najszybciej chciał je stłumić przewodniczący Kolbicz, odnosząc się krytycznie do wypowiedzi młodego mówcy.

Jak można było przewidzieć , wystąpienie Zenona miało dla niego przykre konsekwencje. Jeszcze tego samego dnia komendant posterunku MO w Iłży sierżant Szczepanek złożył pisemny meldunek do Komendy Powiatowej w Starachowicach. Przedstawił w nim nie tylko przebieg wydarzenia, ale także nakreślił sytuację rodziną i materialną występnego młodzieńca. Nie omieszkał wspomnieć, że obwiniony jest bratem zastępcy „Szarego” i nazwał „Krzyka” bandytą, który po wyzwoleniu zaginął bez wieści. W meldunku komendant prosi swojego przełożonego by skontaktował się z szefem Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w celu wyciągnięcia konsekwencji wobec śmiałka. Ruszyła machina działająca według stalinowskiej zasady – dajcie mi człowieka a paragraf się znajdzie. Dwa dni później, tajny współpracownik „Leszcz” doniósł swoim przełożonym o wydarzeniu i otrzymał zadanie zbierania informacji o Zenonie  i echach jego  przemowy w środowisku robotniczym. Po paru dniach rozpoczęły się przesłuchania świadków. Przytaczali oni identyczny przebieg zdarzenia i podobną treść wypowiedzi Zenona. Byli  również skłaniani przez śledczych do oceny czynu i motywów winowajcy. Na pięciu świadków tylko jeden wyraźnie uniknął oceny mówcy oraz imputowania jego zamiarów. Pozostali świadkowie usłużnie spełnili intencje śledczych, a  jeden z nich oświadczył  –  Wypowiedzi te skierowane były przeciwko obecnemu ustrojowi w czym sposobem dwuznacznym Kiepas chciał oficjalnie wykazać, że Rząd nasz rządzi po dyktatorsku, że spycha niewinnych ludzi do więzień i obozów pracy, że obecna władza strzela do niewinnych osób, że Ameryka stanowi dla nas ten bat, którego się obawiamy. Mówiąc, że nie o taką demokrację walczyliśmy miał na myśli siebie i swych braci, którzy byli członkami AK i po wyzwoleniu jeszcze prowadzili wrogą robotę, za co zostali aresztowani i osadzeni. Sam on jest wrogiem obecnego ustroju, posiada orientację wrogą Polsce Ludowej i to skłoniło go do tych wypowiedzi . Chcę nadmienić, że pewna część osób przyjęła jego słowa za prawdziwe, co potwierdziło się w oddanych oklaskach po zakończeniu przezeń tych wypowiedzi. Tym sposobem Kiepas wykorzystując taką okazję, zebranych chciał wykorzystać to do swych niecnych planów. Zaszczepić spokojnej ludności jad nienawiści do Polski Ludowej i obniżyć powagę naczelnych organów i zmierzać do zmiany ustroju. Taki jest z mego punktu widzenia sens jego wypowiedzi.

Działania operacyjne polegały także na prześwietleniu rodziny  Zenona  – ojca  Stanisława, siostry Leokadii i trzech braci: Zygmunta, Kazimierza i Franciszka. Notatka wywiadowcza tak  charakteryzuje Kiepasów: Cała rodzina należała do AK. Franciszek należał do AK i AL.-u. Cała rodzina ustosunkowana do obecnego ustroju jest wrogo. Rzeczywiście wszystkie wymienione dzieci Stanisława,  włącznie z Zenonem „Małym” należały do AK.   

Po ponad roku od incydentu (21.10.1950 r.), Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Starachowicach wydał decyzję o tymczasowym zatrzymaniu podejrzanego Zenona Kiepasa oraz postanowienie o zarządzeniu rewizji  domowej i osobistej. O co był właściwie podejrzany Zenon ? Na pewno nie o to co powiedział bo było to faktem i pewnikiem, ale nie podlegającym sankcjom karnym. Postanowiono więc znaleźć odpowiedni paragraf. Zdecydowano się na zarzut nielegalnego posiadania broni.  Liczono być może na to, że w rodzinie partyzanckiej zawieruszył się gdzieś w obejściu  jakiś pistolet lub granat. Takie znalezisko  usprawiedliwiało by w pełni  działania UB. W dniu 22 października  1950 r., o  godz. 4:30 rano  do domu Kiepasów  weszli  towarzysze z grupy operacyjnej. Nie znaleziono jednak żadnej broni  i nie zatrzymano podejrzanego, który przebywał poza domem.   Zenon prawdopodobnie aresztowany został  jeszcze tego samego dnia  w miejscu pracy tj. w Górach Pińczowskich gdzie w Szkole Przysposobienia Rolniczego był nauczycielem zawodu. Według relacji rodziny przesiedział 3 miesiące, które odcisnęły na nim piętno. Była to dotkliwa kara. Władza ludowa dopięła swego, karząc za to, za co legalnie nie można było karać. Sprawę zamknięto dopiero w kwietniu 1955 r., kiedy  akta przesłano do archiwum.

Dokumenty Zenona Kiepasa: Patent nadania tytułu Weterana Walki o Wolność i Niepodległość Ojczyzny, Legitymacja Kombatancka, pośmiertne mianowanie na na stopień podporucznika [fot. ze zbiorów T. Pietrzykowskiego]

Pod koniec lat czterdziestych XX w. opór zbrojny grup niepodległościowych był już zdławiony. Komuniści tłumili także wszelkie przejawy oporu mentalnego. Krytykę swoich poczynań traktowali jako działalność wywrotową i reakcyjną. Bezwzględnie karcili tych, którzy łamali tę zasadę. Zenon Kiepas przekonał się osobiście co znaczy przeciwstawić się władzy ludowej. Na tle powszechnego tłamszenia i zakłamania, wyrażenie oczywistej prawdy wymagało odwagi, a niekiedy heroizmu. Jaka więc była przyczyna przełamanie strachu i odważnego wystąpienia młodego człowieka.  Można sądzić, że głównym powodem był sposób traktowania braci. Zygmunt „Krzyk” po ucieczce z obozu NKWD w Rembertowie musiał ukrywać się, podobny los dzielił Kazimierz „Oset” .  Kroplą, która przelała czarę goryczy było aresztowanie trzeciego z braci Franciszka. Wszyscy oni podczas wojny byli w konspiracji i walczyli z Niemcami. Zamiast należnego szacunku i wdzięczności stali się „bandytami”. Ta niesprawiedliwość zrodziła gorycz i gniew, które znalazły ujście w publicznym wystąpieniu.

Należy zauważyć, że pierwsze dni października były czasem przełomowym dla Zenona. Od 01.10.1949 r. rozpoczął pracę w Szkole Przysposobienia Rolniczego w Górach Pińczowskich, 02.10. wypowiedział się podczas Dnia Walki o Pokój, 03.10. odebrał  świadectwo dojrzałości w Liceum Gospodarstwa Wiejskiego w Wośnikach.  Okoliczności te pozwalały Zenonowi żywić nadzieję, że zmieniając miejsce zamieszkania, opuszczając Iłżę, sprawa jego wypowiedzi nie będzie miała poważniejszych reperkusji. Stało się jednak inaczej.

Świadectwo dojrzałości Zenona Kiepasa [żródło: zbiory T. Pietrzykowskiego]
Zenon odbiera świadectwo dojrzałości w Wośnikach, 03.10.1949 r. [fot. ze zbiorów T. Pietrzykowskiego]

                                                                                                            Paweł Nowakowski

W artykule wykorzystano materiały:

1. IPN, teczka o sygn. Ki 013/1807

2. Słowo Ludu, 2 października 1949 r.

3. dokumenty i zdjęci ze zbiorów Tomasza Pietrzykowskiego, któremu serdecznie dziękuję za udostępnienie.

Wspomnienia o moim ojcu Adamie Szymańskim

Wspomnienia o moim ojcu Adamie Szymańskim

Adam Szymański [zdjęcie ze zbiorów Sz. Szymańskiego]

Urodził się w Iłży dnia 2 stycznia 1898 roku, jako syn Marcelego i Marii z Trześniewskich. Od siódmego roku życia uczęszczał do Szkoły Powszechnej w Iłży, po ukończeniu której zaczął naukę w gimnazjum w Radomiu. Tam też rozpoczął pracę społeczną w harcerstwie jako sekcyjny. W 1916 roku ukończywszy 4 klasy, zaczyna szukać pracy. 1 kwietnia 1917 roku – mając 19 lat, wstępuje w Iłży w szeregi tajnej organizacji POW – Polska Organizacja Wojskowa, Został do niej wprowadzony przez księdza Prospera Malinowskiego – pierwszego komendanta Obwodu Iłżeckiego oraz instruktora Maksymiliana Jakubowskiego. Przed nimi także składał przysięgę. Otrzymał przydział – lokalka Iłża, obwód 8 A, okręg VIII – Radom. W miesiącach letnich tegoż roku dostaje nominację na sekcyjnego drugiej sekcji, z którą kilkakrotnie brał udział w ćwiczeniach tak nocnych jak i dziennych. W okresie działalności w POW przechowywał w domu swego ojca broń i amunicję. Brał udział w organizowaniu przedstawień i innych imprez na rzecz POW. W końcu października 1917 roku, na wyraźne życzenie ojca, wyjeżdża do Seminarium Duchowego w Sandomierzu. Komendant Obwodu POW ps. „HALKA”, udziela mu bezterminowego urlopu z tym, że pozostaje w ewidencji w Iłży.  Przyjeżdżając  na święta i ferie, bierze udział w zebraniach i ćwiczeniach. We wrześniu 1919 roku występuje z Seminarium i 25 września tego roku jako ochotnik wstępuje do 1 pułku Wojsk Łączności w Warszawie. Po zwolnieniu w dniu 2 stycznia 1922 roku z wojska, wraca do Iłży. Otwiera sklep bławatno-galanteryjny. W miarę upływu lat rozszerza asortyment towarów o części rowerowe, zabawki, amunicję myśliwską, radia, gazety itp. Jednocześnie bierze czynny udział w życiu społeczno-kulturalnym miasta: w Klubie Sportowym POLONIA – wiceprezes i bibliotekarz (wydawanie książek odbywało się w niedziele w godz. 10-11), w Towarzystwie Śpiewaczym LUTNIA – prezes, a następnie członek Komisji Rewizyjnej, w Stowarzyszeniu Robotników Chrześcijańskich – członek Zarządu, w Ochotniczej Straży Pożarnej jako Naczelnik, a następnie jako Naczelnik Rejonowy, w 1929 roku współorganizuje Koło Związku Peowiaków i zostaje jego prezesem a po reorganizacji komendantem, jako radny miasta Iłży, w Lidze Obrony Powietrznej Państwa – członek Komitetu, w Lidze Morskiej i Kolonialnej, w Związku byłych Ochotników Armii Polskiej – komendant. Bierze także udział w wystawieniu przedstawień amatorskich, organizowaniu zabaw i zbiórek pieniężnych np. na cele dobroczynne. W 1926 roku żeni się  z Marią Radzimowską, córką Stanisława – właściciela młyna wodnego w Jedlance (Wesołówce). 21 października 1927 roku przychodzę na świat ja.

Janusz Szymański, autor wspomnień [fot. ze zbiorów Sz. Szymańskiego]

Jak daleko sięgam pamięcią, poza pracą w sklepie, widzę ojca w mundurze strażackim bojowym na zbiórkach i ćwiczeniach, które odbywały się w niedziele o godzinie 6 rano (chodziłem na nie od najmłodszych lat), wyjeżdżającego do pożaru lub dowodzącego akcjami gaśniczymi. Bylem obecny przy kilku pożarach. Pamiętam olbrzymi pożar szeregu domów przy ulicy „Przy murach”,  w którego gaszeniu brało udział aż 17 jednostek straży z całej okolicy. Widzę go także w mundurze paradnym, w błyszczącym hełmie z grzebieniem i oficerskim toporkiem przy boku. Prowadzącego defilady z udziałem orkiestry – oczywiście strażackiej z okazji świąt państwowych lub innych uroczystości np. wizyty wojewody kieleckiego (dożynki 1938). Pamiętam jak z latami zmieniało się wyposażenie straży.  Pompę ręczną ssącą wodę ze zbiornika lub beczkowozu i tłoczącą wężami do prądownic, zastąpiła motopompa. Konie częściowo zastąpił samochód strażacki. Został utworzony kobiecy oddział SAMARYTANEK, którego komendantką była p. Ciepielewska. Nigdy nie zapomnę widoków, gdy na glos syreny, strażacy – ochotnicy, rzucali pracę w polu lub domu, zrywali się w nocy, biegli, bo każda minuta była droga, zapinając po drodze mundur. Ba, nawet konie (gdy miał je jeszcze dziadek), wystarczyło odwiązać od żłobu, nałożyć uprząż i otworzyć bramę, a one same już galopowały do remizy. Strażacy wracali niesamowicie zmęczeni, brudni często przemoczeni, czasami poparzeni lub pokaleczeni. By zdobyć fundusze na swoją  działalność, urządzali „cudowne” loterie fantowe, na których można było wygrać od jajek (5 sztuk), do prosiaka. Fanty zbierali wśród mieszkańców miasta, chodząc od domu do domu. Każdy dawał co mógł lub miał na zbyciu. Podobnie rozprowadzali „Kalendarze Strażackie”, za które otrzymywali dobrowolny datek. Rano, w Wigilię

Iłżeccy strażacy ze swoim naczelnikiem (siedzi w środku) Adamem Szymańskim [fot. ze zbiorów MR w Iłży]

Bożego Narodzenia budziła mnie orkiestra strażacka. Grała pod oknem na podwórku z okazji imienin  mojego ojca Adama, a swojego  naczelnika. Ojciec był już ubrany bo zaraz przychodziła delegacja straży z życzeniami i skromnym upominkiem np.: pięknie  wykonaną laurką (jedną z nich posiadam). Potem przychodziły następne delegacje, przyjaciele, koledzy i znajomi, których nigdy me brakowało, no i oczywiście rodzina. Po życzeniach, siadano do skromnie zastawionego stołu (post). Dominowały śledzie w różnej postaci. Pamiętam ojca często wychodzącego na zebrania i spotkania licznych organizacji do których należał. Włączał się także we wszelkiego rodzaju akcje społeczne. W uznaniu zasług został odznaczony: Krzyżem Zasługi, Medalem Niepodległości, Medalem za Wojnę 1918-1921, Krzyżem Waleczności Powstań Narodowych, Medalem za Zasługi dla Pożarnictwa, Medalem X-lecia Odrodzenia Polski. Posiadał Krzyż Legionowy, odznakę pułkową, odznaki strażackie itp. Otrzymał także wiele dyplomów i dowodów uznania, między innymi od biskupa Kubickiego (w moim posiadaniu).

Stosunkowo dużo czasu poświęcał mnie. Do listopada 1938 roku, byłem jedynakiem (siostra zmarła w wieku 2- ch lat). Pamiętam częste rozmowy w „cztery oczy” wieczorem lub rano w łóżku, między innymi dotyczące planów naszych wspólnych wypadów Chcąc być więcej ze mną, zabierał mnie na wyżej wspomniane zbiórki strażackie i różne imprezy organizowane w mieście. Towarzyszyłem mu kilkakrotnie w wyjazdach do Warszawy po towar do sklepu. Wygospodarowany czas poświęcaliśmy na zwiedzanie muzeów i miasta. Bylem także z delegacjami Peowiaków w Wilnie, gdy na cmentarzu na „Rossie” składano serce Józefa Piłsudskiego w groble jego matki oraz w Krakowie na Sowińcu w 1935 roku z urną zawierającą ziemię z pól bitewnych i grobów, na sypanie kopca J. Piłsudskiego. Niewiele miał czasu na własne przyjemności. Jego pasją były książki których miał pokaźny księgozbiór, pamiątki z I wojny światowej, numizmatyka. Zbiory te prawie całkowicie zaginęły (w tym część książek) w czasie rabunków naszego mieszkania w 1939  i 1945 roku. Grał na mandolinie, od czasu do czasu wędkował w Jedlance lub polował.

Delegacja iłżeckich Peowiaków na zjeździe w Wilnie w 1937 r.; od lewej: NN, Jerzy Boguszewski, Helena z Szymańskich Spytkowska, Franciszek Gołębiowski, Adam Szymański, chłopiec – Janusz Szymański [fot. ze zbiorów Muzeum Regionalnego w Iłży]

Z pierwszego chyba polowania z moim udziałem na dzikie kaczki w Jedlance, pamiętam takie zdarzenie. Ojciec z dubeltówki (2 naboje), wystrzelił  raz do kaczki, która spadła do sadzawki. Popłynął po nią pies. Ojciec postawił strzelbę opartą kolbą na bucie, z lufą odchyloną w bok. Czekaliśmy na aport psa. Podszedłem do dubeltówki i nacisnąłem spust. Śrut przeleciał ojcu obok ucha. Przez pewien czas źle na to ucho słyszał. Zmieszczenie tych wszystkich zajęć w ciągu dnia, było możliwe dzięki dobrej organizacji pracy tak zawodowej jak i społecznej, a przede wszystkim dzięki mojej mamie, która zajmowała się nie tylko dziećmi i domem ale także często zastępowała i pomagała ojcu w sklepie. Pracowała także społecznie. 1 września 1939 rok  wybucha II wojna światowa. Zgodnie z poleceniem władz, ojciec pakuje do skrzynek dubeltówkę, karabinek małokalibrowy (tzw.  flower, który był w zasadzie mój, a tylko na ojca pozwolenie) i amunicję by oddać na posterunek policji, ale już nie ma komu przekazać. Wojska niemieckie są już blisko. Ojciec zakopuje broń i bierze udział w pamiętnej  ucieczce „za Wisłę”(6 września?). Wraca po kilkunastu dniach, zmęczony, brudny i bez pieniędzy. W 1939 roku – prawdopodobnie w październiku – wstępuje do konspiracyjnej organizacji  wojskowej Związek Walki Zbrojnej – ZWZ. Ojciec był do lutego 1940 roku pierwszym komendantem podobwodu III  Iłża – kryptonim DOLINA (patrz W. Borzobohaty „JODŁA” wydanie PAX z 1984 r. str. 138). Ja w tym okresie kilka razy nosiłem tajne dokumenty do kpt. Kazimierza Starowicza, gdyż jako mały chłopak zwracałem mniejszą uwagę Niemców. Zgodnie z poleceniem władz niemieckich, ojciec oddaje odbiorniki radiowe, ale jeden ukrywa u adwokata i burmistrza miasta – Jan Grubskiego, mieszkającego wówczas w naszym domu. U niego słuchają wiadomości z „zachodu”. Prawdopodobnie od niego w końcu maja lub na początku czerwca 1940 r. dowiaduje się o mających się odbyć aresztowaniach. 3 czerwca przeprowadza ze mną dłuższą rozmowę. Mówi, że może lada dzień być aresztowany. Nie będzie się ukrywał, gdyż boi się represji w stosunku do rodziny, że zamiast niego mogą zabrać moją matkę. Spokojnie przekazuje mi co mam mówić i jak się zachować, gdyby mnie Niemcy wypytywali o broń, spotkania ojca, o znajomych itp. Wsiadamy na rower i jedziemy do Jedlanki do dziadka, gdzie przebywała moja mama wraz z młodszym bratem. 4 czerwca o świcie zostałem zbudzony przez ciotkę Reginę  Matacz, u której spałem na podłodze. Nade mną stał żandarm z karabinem wycelowanym we mnie. Kazał się ubrać i zaprowadził do pokoju stołowego dziadka, gdzie nocował ojciec. Przechodząc z jednego mieszkania do drugiego zauważyłem, że dom był obstawiony przez żandarmów. W pokoju ojciec ubierał się,  wyjmując z kieszeni posiadane przedmioty i układał je na stole, przy którym siedział  gestapowiec. Przed nim leżały dwa długie paski papieru. Na jednym z nich było imię i nazwisko mego ojca wraz z pełnymi danymi personalnymi,  a na drugim moje. Pewnie dlatego zostałem sprowadzony.  Przed wojną byłem w harcerstwie, a w pierwszych dniach wojny, na polecenie Komendy Hufca w Radomiu, zorganizowałem i dowodziłem harcerską akcją  kontrolowania napowietrznych linii telefonicznych oraz trzymania wart (z biało-czerwonymi opaskami) przy poczcie, szpitalu itp. Byłem niskiego wzrostu i szczupły. Wyglądałem na mniej niż 12 i pół roku życia. Dlatego pewnie – tak sobie tłumaczę – nie wzięli mnie, a aresztowali Jurka Zaborowskiego, który był ode mnie o rok starszy, o wiele potężniejszy i też był harcerzem. Rozpoczęło się moje przesłuchanie. Pytania po polsku dotyczyły ojca. Z kim się spotykał ? Gdzie chodził ? Kto przychodził do niego ? Gdzie broń ? Odpowiadałem zgodnie z ustaleniami poczynionymi z ojcem, lub – nie wiem. Wyprowadzając  ojca gestapowiec zwrócił się do mnie – „Nie chciałeś mówić, nie zobaczysz ojca więcej”.  Już przed domem zdążyła dobiec matka z bratem na ręku. Nocowali na piętrze u brata mamy.  Pożegnaliśmy się z ojcem. Powiedział: „Dbaj o matkę” i więcej go nie widzieliśmy.  Zaprowadzili ojca do samochodu, który stał kilkaset metrów dalej i odjechali. Razem z ojcem tej nocy w Iłży zostali aresztowani: Antoni Jabłoński l. 36, Karol Męciwoda l. 26, Bolesław Nosowski l. 42, Feliks Renner l. 39, Piotr Sępioł l. 49, Kazimierz Sionek l. 29, Kazimierz Starowicz l. 39, Karol Szlachetko l. 41, Józef Wasatko l. 52, Henryk Szymański l. 26, Jerzy Zaborowski l. 14. Aresztowanych wywieziono  do aresztu w Wierzbniku. Wcześniej został aresztowany Józef Zięba – peowiak.

Tablica z Mauzoleum w Iłży, upamiętniająca pomordowanych na Brzasku 29.06.1940 r. [fot. P.N.]

Wkrótce zwolniono Jurka Zaborowskiego i Henryka Szymańskiego – najmłodszego brata mego ojca. Pozostałych wywieziono do Skarżyska Kamiennej, gdzie byli przetrzymywani w szkole (przy zbiegu ul. Konarskiego i Krakowskiej) razem z aresztowanymi Z innych miejscowości. Ojciec z miejsca zatrzymania napisał kilka „listów” na urwanym z opakowania paczki papierze. Kserokopie części z nich są w posiadaniu Adama Bednarczyka (oryginały u mnie)..

Matka czyniła starania o uwolnienie ojca. Jeździła często do Wierzbnika i Skarżyska. Była także w Gestapo w Radomiu. Niestety bez skutku. 29 czerwca 1940 roku rano – w niedzielę, w Piotra i Pawła  ojciec został rozstrzelany w lesie „Brzask” koło Skarżyska Kamiennej.  Leży we wspólnej ponad 760 osobowej mogile. Na tym olbrzymim grobie został postawiony pomnik, a na nim tablica z napisem – „Przechodniu !  Powiedz Polsce, tu leżym  jej syny: posłuszni i wierni do ostatniej godziny”. Zginął w wieku 42 lat. O działalności ojca wspominają w swoich książkach: Eugeniusz Wiślicz-Iwańczyk – „Echa Puszczy Jodłowej, • Stefan Skwarek – „Ziemia niepokonana”, Wojciech Borzobohaty – „Jodla”, Marian Langer – „Lasy i ludzie”, Adam Bedanrczyk – „Polska Organizacja Wojskowa w Iłży”, „Polska Organizacja Wojskowa na Ziemi Iłżeckiej”, „Studia Sandomierskie t. V”, itp.

Tablica z pomnika na mogile w Brzasku [fot. P.N.]

Ojciec swoim życiem oraz niezapomnianymi rozmowami wywarł na mnie bardzo duży wpływ.  Odziedziczyłem po nim zamiłowanie do książek, które umiejętnie podsycał ofiarując z rożnych okazji wartościowe egzemplarze z własnoręczną  dedykacją . Kilka mam do dzisiaj. Po nim mam manię zwiedzania i kolekcjonowania, chęć  do pracy społecznej, sentyment do Ochotniczych Straży Pożarnych (przez parę lat bylem prezesem Zakładowej OSP) i wielu, wielu innych rzeczy, które traktuję jako swoje dodatnie cechy. Nie przejąłem natomiast zamiłowania do polowań i wędkarstwa. Traktował mnie zawsze jak dorosłego – jak swojego młodszego kolegę Mimo to miałem do ojca olbrzymi szacunek i czułem duży respekt. Uderzył mnie tylko raz – symbolicznie- za niewłaściwe zachowanie w stosunku do matki. Nigdy się go nie bałem. Wystarczyło mi jego spojrzenie. Nigdy świadomie nie chciałem zrobić mu przykrości, bo nie chciałem, by popsuła się choć trochę atmosfera między nami.  Zawsze mieliśmy dużo wspólnych tematów i nigdy jego osobą nie byłem znudzony.  Zawsze było mi go mało i dlatego jego śmierć tak bardzo przeżyłem. Przez całe życie gdy coś robiłem, zapytywałem siebie w duchu jakby On w tej sytuacji postąpił i całe życie żałowałem, że nie widział wyników mojej pracy zawodowej i Społecznej, bo może byłby czasami choć trochę ze mnie dumny.  Wyrastałem w atmosferze spokoju i rodzinnej miłości (jeśli były jakieś nieporozumienia, to poza mną), widząc  w każdym człowieku przyjaciela, w dużym podziwie i uznaniu dla marszałka Józefa Piłsudskiego. Ojciec nauczył mnie szacunku dla matki i starszych, punktualności, dotrzymywania słowa i pojęcia honoru, samodzielności i załatwiania spraw z kolegami we własnym zakresie. Przychodzenie ze skargą na kogoś nie było mile widziane. Chciał o moich przewinieniach wiedzieć pierwszy i ode mnie. Uczył mnie porządku zabawą w wojsko. Ubranie wieczorem było poskładane, buty wyczyszczone i postawione na baczność. Rano łóżko porządnie posłane i to bez krzyków nie mówiąc o biciu. Czy miał wady ? Na pewno tak.  Nie mnie je oceniać. Niech mi wybaczy. Niestety nie zrealizowałem w pełni wszystkich wymienionych jak i pozostałych życzeń. Oczywistym jest, że wpływ mojej mamy na mnie nie był mniejszy, a może nawet większy, była przecież ze mną na co dzień, a od aresztowania ojca, a więc od 12 roku życia miałem tylko Ją. On jednak był dla mnie, młodego chłopca tym niedoścignionym wzorem.

Łódź w maju 1994 roku.                                                     Janusz Szymański

Infuła w heraldyce iłżeckiej

Infuła w heraldyce iłżeckiej

Odrys pierwszego znanego herbu Iłży z 1500 r. [rys. P.N.]

Od jesieni 2019 r. władze Iłży rozpoczęły prace nad stworzeniem nowej stylizacji herbu miasta, zgodnego z regułami heraldyki miejskiej i możliwego do akceptacji przez Komisję Heraldyczną. Do realizacji tego zadania zatrudniono specjalistów zajmujących się zawodowo tworzeniem herbów i ich legalizacją.  Projekt herbu przedstawiono mieszkańcom w październiku 2020 r., ostatnio został zaakceptowany przez Radnych i wkrótce ma być przedłożony Komisji Heraldycznej do zaopiniowania. Zbliżamy się więc do końca procesu, który został tak zaaranżowany by nie sprawiać problemów zarówno lokalnym decydentom jak i heraldykom wykonującym zlecenie. Formowanie herbu powinno odbywać się jawnie, przez żywą wymianę argumentów, poglądów i ścieranie się koncepcji. Tego wszystkiego zabrakło. Powstał jeden projekt, formalnie zgodny z regułami sztuki heraldycznej, ale to tylko podstawowy warunek jaki powinien spełniać. Oprócz tego powinien czynić zadość naszej tradycji heraldycznej, być symboliczną kwintesencją dziejów miejsca wyrażoną graficznie, oddawać ducha naszej tożsamości i być zaakceptowany przez lokalną społeczność.

Odcisk pieczęci jaką posługiwano się w XVIII i XIX w. [fot. P.N.]

Skupiono się przede wszystkim na poprawności heraldycznej, która w standardowym podejściu nie może uwzględniać specyfiki iłżeckiego przypadku. Z tego powodu w projekcie odrzucono najważniejsze znamię miejscowej  tradycji heraldycznej, którym jest zestawienie dwóch elementów – tarczy z godłem Trzy  Korony (Aron) oraz biskupiej infuły, umieszczonej nad nią . Należy z mocą podkreślić, że nie istnieje grafika  historycznego herbu Iłży  przedstawiająca  jedynie tarczę z trzema koronami. Zawsze tarczy towarzyszył element związany z biskupstwem. W pierwszym znanym herbie z 1500 r. była to postać biskupa, a w kolejnych stylizacjach sylwetkę  hierarchy zastąpiła na stałe infuła.  Można powiedzieć, że zawsze posługiwaliśmy się herbem wielkim. W ten sposób wyrażano przynależność Iłży do mensy biskupów krakowskich, która była głównym determinantem  jej rozwoju, zasadniczym  czynnikiem  miastotwórczym i dziejotwórczym. 

Herb Archidiecezji Krakowskiej zaprojektowany przez B. Widłak

Infuła w heraldyce jest najpopularniejszym symbolem określającym godność biskupią. Używana jest powszechnie od XI w. Papież Innocenty III (1198-1216) określił  znaczenie poszczególnych jej elementów: .. rogi to dwa Testamenty, taśmy zaś to duch i litera, złoty pas dookoła głowy wskazuje na biskupa jako uczonego w Piśmie, który stał się uczniem królestwa niebieskiego, ojca rodziny, który ze swego skarbca wydobywa rzeczy nowe i stare.  Biskupi posiadali przywilej dodawania  infuły  do znaków rodowych oraz do herbów posiadłości, które były ich uposażeniem. Ten zwyczaj ukształtował herb Iłży. Połączenie znaku krakowskiej kapituły katedralnej z infułą biskupią określało dwie najważniejsze instytucje kierujące kościołem diecezjalnym. Doskonałość tej kompozycji, wzbogacona o pastorał i krzyż patriarchalny, wykorzystana została współcześnie do stworzenia  herbu Archidiecezji Krakowskiej. Liczne przykłady łączenia herbu własnego z infułą odnajdziemy w iłżeckim kościele. Jest tam dziewięć herbów Ostoja biskupa Marcina Szyszkowskiego i Nowina biskupa Filipa Padniewskiego. Infuła umieszczona nad herbami jednorodnymi spełniała  funkcję identyfikacyjną.  Dzięki temu możemy odróżnić Ostoje biskupa Marcina  od znaków jego krewnych Jana i Piotra.  Osobliwością iłżeckiego kościoła jest obecność w nim  dwóch rodzajów herbów Marcina Szyszkowskiego. Jedne powstały w dobie jego proboszczowania drugie gdy pełnił funkcję biskupa krakowskiego.

Infuła była i jest  identyfikatorem  herbów Iłży i Pabianic.  Rezygnacja  z tej dystynkcji w herbie Iłży sprawi, że znaki obu miast będą trudne do rozróżnienia dla przeciętnego obserwatora. Pabianice zostały założone przez kapitułę krakowską i stanowiły jej własność, Iłża natomiast należała do uposażenia biskupów krakowskich. Ta istotna różnica własnościowa znalazła odbicie w historycznym herbie.

Po prawej herb Ostoja bp. M. Szyszkowskiego z naczółka portalu drzwi głównych kościoła parafialnego w Iłży; w środku – herb Pabianic; po prawej – procedowany projekt herbu Iłży
Projekt herbu Iłży z 1869 r. [źródło: heraldicum.ru]

Infuła w iłżeckim znaku nie była jedynie ozdobą heraldyczną.  W pewnym okresie przejęła pierwszoplanową rolę, stając się elementem godła. Prawdopodobnie po wyłączeniu Iłży  z dóbr kościelnych nastąpiła zmiana jej  herbu, polegająca na zastąpieniu koron infułami. W ten sposób  trzy infuły stały się znakiem Iłży. Pierwsza informacja o takim herbie pochodzi z 1824 r., z  jednoczesną adnotacją, że jest już nieaktualny – Miasto Iłża pieczętowało się dawniej trzema infułami biskupimi (Regestr pomiaru realności do Miasta Narodowego Iłża należących). Drugi herb z trzema infułami i elementami architektonicznymi powstał w drugiej ćwierci pierwszej połowy XIX w. Jego wizerunek, w błękitnym polu wyszczerbiona srebrna wieża z takimiż murami i nad nią w półkole trzy srebrne infuły obrzeżone złotem, został utrwalony przez Teodora Chrząńskiego w Albumie Heroldii Królestwa Polskiego. Reforma administracyjna w 1869 r. przyniosła zmiany w znakach ziemskich i miejskich. Zaprojektowano nowy herb miasta, w którym pozostawiono mury i wieżę, usunięto infuły, a w prawym górnym rogu umieszczono mały herb Guberni Radomskiej. Projekt nie wszedł w życie gdyż w następnym roku Iłża zrezygnowała z praw miejskich i stała się osadą. Mimo utraty statusu miasta pozostała nadal siedzibą władz powiatowych i gminnych. Kontynuowano miejską tradycję heraldyczną. Gmina Iłża przyjęła za herb trzy infuły (bez elementów architektonicznych). Znaku tego używano  aż do 1925 r., czyli do momentu odzyskania praw miejskich. Odrodzone miasto powróciło do herbu z okresu przynależności do biskupstwa – Aron z infułą, wzorując się na pieczęci z 1564 r.

Herb miasta wyszczerbiona wieża z trzema infułami znamy dzięki M. Gumowskiemu, który wykonał jego odrys z Albumu Heroldii Królestwa Polskiego, zniszczonego w 1944 r. [rys. i koloryzacja P.N.] Po prawej – odcisk pieczęci z trzema infułami na czerwonym polu, używanej od lat 70 XIX w. do 1925 r.

Odcisk pieczęci z orłem i wpisanymi w niego trzema infułami z dokument z 1918 r. [fot.P.N.]
Odcisk pieczęci z herbem miasta obowiązującym od 1925 r.
Herb na blasze wykonany przez Władysława Jastalskiego [frag. zdjęcia z 1980 r.]

Prymat herbu z infułą  utrzymał się nawet  w  okresie PRL-u, kiedy z powodów ideologicznych unikano wskazywania na jego religijną proweniencję. Mimo niesprzyjających okoliczności herby z infułą pojawiały się na drukach okolicznościowych, proporczykach,  odznakach itp. Trudno wskazać na czas powstania pierwszego herbu z infułą w tarczy. Wydaje się, że inspiracją do takiej innowacji był owalny znak z „Magistratu”, zamówiony z okazji odzyskania praw miejskich. Ze względów estetycznych jego twórca umieścił infułę częściowo na tarczy. Dało to asumpt do zupełnego przeniesienia jej na tarczę w kolejnych transformacjach. Pod koniec lat 70 ubiegłego wieku, prawdopodobnie z okazji obchodów 740 lecia istnienia miasta (1979 r.) duży herb na blasze wykonał dh Władysław Jastalski. Na tarczy, oprócz trzech koron w nietypowym położeniu, znalazła się czerwona infuła i data 1239. Emblemat wykorzystywano głównie podczas zlotów i obozów z udziałem iłżeckich harcerzy. W kolejnej modyfikacji herbu zmieniono górną krawędź tarczy, aby lepiej komponowała się z ostro zakończoną infułą. Na początku lat 90 herb w tej formie stał się oficjalnym znakiem miasta, zatwierdzonym uchwałą Rady Miejskiej. Choć obarczony jest błędami heraldycznymi, to jednak utrzymuje się w nurcie tradycji.  

Ewolucja współczesnego herbu Iłży: 1 – herb z 1564, przyjęty za wzorzec dla znaku miasta po odzyskaniu praw miejskich w 1925 r.; 2 – herb z Urzędu Miejskiego; 3 – herb na blasze z końca lat siedemdziesiątych wykonany przez Wł. Jastalskiego [źródło: Kronika 107 Drużyny Męskiej] ; 4 – herb z proporczyka okolicznościowego z 1989 r.; 5 – aktualny herb miasta.

Czy wobec tak licznych i istotnych ról, które odgrywała infuła w heraldyce iłżeckiej  można ją pominąć w symbolice nowego herbu?  Według projektantów  jest to  zabieg konieczny, aby zachować regułę mówiącą, że herbem jest tylko to co znajduje się w tarczy. Przyjęcie takiej opcji w oczywisty sposób będzie łamać inną regułę, która stanowi o konieczności zachowania tradycji przy tworzeniu nowych znaków.  Specyfika iłżeckiego przypadku wymaga rozwiązań niestandardowych, respektujących zarówno literę prawa jak i ducha tradycji. Według opinii autora odrzucenie infuły to pewny  sposób pozbawienia przyszłego oficjalnego herbu istotnego działu  dziedzictwa przeszłości i indywidualizmu. W konsekwencji powstanie tworu fasadowego, zdeterminowanego przez wymóg unifikacji, oderwanego w połowie od tradycji i na pewno w znacznym stopniu nie akceptowanego przez mieszkańców. Doświadczenia minionych lat wskazują, że herb pozbawiony infuły, nigdy nie będzie dla iłżan znakiem pierwszoplanowym. Zostanie skazany na funkcjonowanie w wąskiej przestrzeni oficjalno-urzędniczej. Sfera osobista pozostanie domeną herbu z infułą.

Projekt herbu Norberta Jastalskiego.

Stworzenie nowego herbu jest zadaniem trudnym i odpowiedzialnym. Choć mamy do dyspozycji specjalistów sami nie powinniśmy pozostać w ignorancji. Niniejszy artykuł powstał z myślą o udostępnieniu informacji dotyczących miejsca i znaczenia infuły w heraldyce iłżeckiej. Dedykowany jest szczególnie osobom biorącym udział w procesie ustanawiania nowego herbu. Autor liczy, że przedstawione fakty i opinie wpłyną korzystnie na trafność w podejmowaniu decyzji.

Ostatnią grafiką w artykule jest herb Iłży zaprojektowany przez Norberta Jastalskiego. Wskazuje on na kierunek w jakim powinno się podążać w poszukiwaniu nowej formy, ale wyrastającej z tradycji.

Paweł Nowakowski