Z okazji 100-lecia zakończenia pracy duszpasterskiej w Iłży ks. Władysława Miegonia Iłżeckie Towarzystwo Historyczno-Naukowe uznało za godne aby życie tej niezwykłej osoby stało się lepiej znane wśród lokalnej społeczności. Nasze zainteresowanie postacią Błogosławionego rozpoczęło się z inspiracji Pana Komandora Adama Bałucha, z urodzenia iłżanina, byłego oficera MW. Kilka razy w rozmowach wspominał o pierwszym kapelanie Marynarki Wojennej, który zanim znalazł się nad morzem pracował m.in. w Iłży. Bieżące wydarzenia odsuwały sprawę ks. Miegonia na dalszy plan. Pan Adam był jednak wytrwały i co jakiś czas przypominał nam o iłżeckim wikarym i kapelanie MW. W nadesłanym przez niego materiale znalazła się kopia listu ks. Miegonia do bp. Mariana Ryxa, napisanego w Iłży 28 listopada 1918 r., w którym prosił o zgodę na przejście z diecezji do kapelanii wojskowej. To właśnie ten list przesądził o zajęciu się sprawą i rozbudził naszą ciekawość co do iłżeckiego etapu życia ks. Miegonia. Ożyła w nas nadzieja, że o iłżeckim epizodzie Błogosławionego można powiedzieć znacznie więcej niż mówią dotychczasowe opracowania.
Sprawa ks. Miegonia zbiegła się z przygotowaniami Towarzystwa do obchodów 100 rocznicy odzyskania niepodległości. Zaplanowaliśmy upamiętnić to wydarzenie ufundowaniem tablicy poświęconej żołnierzom Polskiej Organizacji Wojskowej obwodu iłżeckiego. Tu kolejna niespodzianka, na wykazie członków POW sporządzonym przez Adama Bednarczyka znajduje się nazwisko Miegoń. Choć lista od dawna była znana dopiero teraz udało się skojarzyć nazwisko z postacią Błogosławionego. Fakt ten jeszcze bardziej rozbudził naszą ciekawość co do okresu posługi ks. Miegonia w Iłży. Ponieważ dotychczasowe publikacje zawierają niewiele informacji na ten temat należało przeprowadzić własne kwerendy w wybranych archiwach i muzeach.[1] Zdecydowanie największy zbiór dokumentów dotyczących ks. Miegonia posiada Archiwum Diecezji Sandomierskiej. Odnaleźliśmy tam ponad 80 jego listów, sześć z nich (plus jedna pocztówka) zostało napisane w Iłży. Dzięki temu zyskaliśmy znacznie szerszy niż dotychczas obraz pracy i życia Błogosławionego w naszym mieście.
Zanim jednak dotrzemy do Iłży rozpocznijmy wędrówkę od początku, czyli od Samborca, w którym Władysław przyszedł na świat 30 IX 1892 r. Jego rodzicami byli Stanisław i Marianna z d. Rewera.
Był najstarszym z siedmiorga rodzeństwa. Pierwsze nauki pobierał w domu. Rodzice dbali także o wychowanie patriotyczne, kultywując szczególnie pamięć Powstania Styczniowego. Dziadek Władysława omal nie został powieszony za pomoc powstańcom. Wielki wpływ na kształtowanie duchowe i patriotyczne chłopca miało dwóch duchownych, samborzecki proboszcz ks. Kajetan Kwitek, weteran walk powstańczych oraz ks. Antoni Rewera, brat matki. W latach 1902 – 1908 r. Władysław uczył się w sandomierskim progimnazjum. W czerwcu 1908 r. zdał egzaminy i został przyjęty do Seminarium Duchownego w Sandomierzu. Podczas studiów używał nazwiska Miegoński. Nie był wybijającym się alumnem, ale ujawnił niezwykłe zdolności w pracy kulturalno-oświatowej. W 1911 r. po spaleniu się szkoły w Samborcu, z inicjatywy Władysława lekcje odbywały się w domu Miegoniów. W okresie adwentu przygotował wraz z samborzeckimi dziećmi jasełka, które zostały gorąco przyjęte przez lokalną społeczność, były aż czterokrotnie wystawiane.
Wszystkie niższe i wyższe święcenia otrzymał z rąk bp. Mariana Ryxa. Został prezbiterem 2 lutego 1915 r. Wkrótce, 24 lutego otrzymał nominację do parafii w Iwaniskach. Na tej placówce przebywał bardzo krótko gdyż z powodu choroby ks. Kotowskiego, proboszcza sąsiedniej parafii modliborzyckiej, przesunięty został na jego zastępstwo. W maju i czerwcu 1915 r. na ziemi świętokrzyskiej toczyły się frontowe walki między armiami Rosji i Państw Centralnych. W bliżej nieznanych okolicznościach ks. Miegoń odnalazł w okopach ciężko rannego austriackiego żołnierza: … dogaduje się z nim po francusku, jest to wiedeńczyk, katolik. Prosi o spowiedź. Że ks. Miegoń miał przy sobie konia, na którym jeździł wszędzie, zabiera go na niego do plebanii i udziela mu komunię świętą, ostatniego namaszczenia, zostawia na swoim łóżku, sam szuka doktora, którego znajduje we Włostowie, ten nie chce jechać.[2] Wraca bierze gospodarza i na furmance nocą dowozi go i oddaje w ręce lekarza. Ze łzami i wdzięcznością żegnany przez słabiutkiego wiedeńczyka.[3]
1 września 1915 ks. Miegoń translokowany został do parafii w Bodzentynie. Oprócz typowej działalności duszpasterskiej był bardzo aktywny na płaszczyźnie społecznej, patriotycznej i oświatowej. Wyróżniał się skromnością, zarówno w zachowaniu jak i od strony materialnej. Po ośmiu miesiącach przebywania w Bodzentynie nie posiadał własnych mebli i nie zamierzał ich kupować. Szczególnie lubił pracę z dziećmi. 3 maja 1916 r. zorganizował dla nich wycieczkę pieszą na Święty Krzyż i z powrotem. Do Bodzentyna wróciliśmy po zachodzie słońca. Dzieci pomęczone były ogromnie, lecz pomimo to ogromnie zadowolone.[4] Za sprawą ks. Miegonia bodzentyńskie dzieci prezentowały się oryginalnie podczas wizytacji duszpasterskiej biskupa Ryxa. Stworzył z nich oddział małego wojska, który wyćwiczył w musztrze, wyposażył w maciejówki, drewniany szable i lance z biało-czerwonymi proporczykami. Taka demonstracja patriotyzmu dla niektórych mieszkańców Bodzentyna była nieodpowiedzialna, obawiali się przykrych następstw ze strony Austriaków. Postarano się więc o szybką translokację odważnego wikarego. Od 12 lipca 1916 r. nowym miejscem pracy ks. Miegonia został Staszów. Szybko zdobył uznanie i zaufanie mieszkańców. Przy boku dr Stefana Niewirowicza zaangażował się w działalność ochronki, został wybrany na jej sekretarza. Środki na funkcjonowanie placówki były bardzo skromne. Ks. Miegoń podjął się pozyskania większych funduszy, organizując przedstawienia teatralne. Wystawiono „Wspomnienie” i „Kancelarię otwartą” , co zasiliło kasę ochronki o 150 rubli srebrnych. Na prośbę sędziego Malewskiego przedstawienia powtórzono, a dochód przeznaczony został tym razem na dar narodowy dla Warszawy i Łodzi (300 koron). W okresie Bożego Narodzenia dzieci od ks. Miegonia dwa razy wystawiły jasełka. Dochód z pierwszego przedstawienia przeznaczono na bibliotekę dla dzieci, a z drugiego dla biednych staszowian. W okresie karnawału grupa teatralna wystawiła dwie komedie „Z rozpaczy” i „Kleptomania”. Wpływy z tych przedstawień również miały wspomóc biednych.
Aktywność kulturalno-społeczna, sympatia i uznanie jakie zyskał sobie ks. Miegoń u parafian zaczęły „uwierać” księdza proboszcza, który przy najbliższej okazji pozbył się przebojowego podwładnego.
Od 9 czerwca 1917 r. ks. Miegoń został wikarym iłżeckim. Rozpoczął pracę w bardzo rozległej parafii, dotkliwie doświadczonej przez działania wojenne w latach 1914-1915. Ucierpiała szczególnie Iłża, z której ze względu na skalę zniszczeń przeniesiono urzędy powiatowe do Wierzbnika.
Iłżecki kościół parafialny był dla ks. Miegonia wyjątkową świątynią, dedykowaną Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny ale także św. Władysławowi. Jego obraz znajdował się w retabulum ołtarza głównego[5]. W tym czasie proboszczem parafii był ks. Franciszek Sobutka.[6] Ksiądz Miegoń zastąpił w Iłży ks. Prospera Malinowskiego i przez pół roku pracował razem z ks. Władysławem Korpikiewiczem.[7], a następnie z ks. Janem Pikiewiczem W pierwszym liście napisanym z Iłży do wuja ks. Antoniego Rewery, mówi niewiele o swojej nowej parafii: Czas w Iłży schodzi dość monotonnie. W kościele z powodu żniw zajęcia nie ma, i dlatego trochę się przykrzy.[8]Jedynie pierwszy akapit listu poświęcony został Iłży, reszta to relacja z odwiedzin Bodzentyna, który 20 czerwca 1917 r. prawie doszczętnie spłonął. Rzeczywiście w Iłży było niewiele zajęć, ks. Władysław w początku sierpnia mógł wyjechać na rekolekcje do Wierzbnika, a później spędził tydzień w Staszowie. Dopiero po wakacjach zaczął się czas intensywnej pracy. Na początku grudnia w liście do wuja (A. Rewery) przedstawił wydarzenia zaistniałe od poprzedniego kontaktu.
Życie w Iłży płynie mi dość pracowicie. Założono tu prywatne progimnazjum, w tym roku jest tylko 1-sza klasa. Dwa razy w tygodniu chodzę na lekcje religii. Owa organizacja młodzieży, którą mi Wuj poleca, ogromnie mi przypada do gustu. Chętnych będzie wielu. Praca to będzie dla mnie miła, gdyż lubię skupiać wkoło siebie młodzież. Do redakcji pism wyślę zamówienia.
Kościuszkowska uroczystość wypadła w Iłży wspaniale, po nabożeństwie odbył się pochód religijno- narodowy.[9] Na czele pochodu jechała banderia złożona z 20-stu krakusów. Za banderią postępowały dzieci ze wszystkich szkół z parafii w formacjach ósemkowych, później cechy, korporacje, orkiestra, duchowieństwo, lud. Na rynku przemawiał p. rejent Kaleński. Nastrój panował podniosły. Sunął pochód między ruinami, pogorzeliskiem … Sterczące mury, jakby ironia wszystkiego patrzyły na tę nieodrodną siłę i moc narodu, który gnębiony niewolą i nieszczęściami nie zginął, lecz jako feniks z popiołów do nowego życia i walki nowej staje. Wieczorem odegrano sztukę [..?..] z Łobzowa „Dla Ojczyzny”.[10]
Stało się w Iłży wielkie nieszczęście – pochowaliśmy niedawno organistę.[11] Był to człowiek zacny, cichy a wykształcony – skończył konserwatorium. Prowadził orkiestrę, chór kościelny, świetnie grał na organach. Wszyscy tu brak jego odczuwają i bardzo go żałują. Pozostawił 3-je bardzo drobnych dzieci.
Młody wikary zetknął się w parafii iłżeckiej z mariawitami. Wyznawcy kościoła starokatolickiego posiadali własną parafię w Iłży lecz z siedzibą w Prędocinie. Przewodził im były wikary iłżecki ks. Szokalski. [12]
Rozchwiane przez I wojnę światową postawy moralne i polityczna dezorientacja rzutowały na relacje między wiernymi i duchownymi. Jan Szczepański w swoich wspomnieniach opisuje wydarzenie, które oddaje ówczesny galimatias pojęć i poglądów w iłżeckim społeczeństwie. Pamiętam uroczysty dzień 3 Maja. Po nabożeństwie w kościele rusza ogromny tłum do pochodu. Na czele znajdują się różni przywódcy, a między nimi prefekt ze szkoły. Rozlega się w pochodzie pieśń 3 Maja. Gdy się skończyły jej zwrotki, ktoś zaczął na przedzie pieśń „Gdy naród do boju”. Wszyscy ją podchwycili, bo pieśń ta była znana. Wtedy staje się rzecz dziwna. Nasz prefekt wyskakuje do przodu, stara się zatrzymać pochód i krzyczy, aby tej pieśni nie śpiewać. Z czołówki występują działacze ludowi i socjaliści i zaczyna się sprzeczka między nimi. Oni się kłócą, a my młodzież i cały tłum pieśń dalej śpiewamy. Wtedy na znak protestu ksiądz występuje z pochodu i ucieka na swoją plebanię. Ale ludzie nie zważają na to, tylko maszerują i choć skończyły się słowa pieśni, od nowa ją zaczynają. Potem śpiewano pieśń „Na barykady ludu roboczy”, nawracano do tej pierwszej , a na końcu orkiestra te same melodie tylko grała.[13] Choć autor z nazwiska nie wymienia księdza, bohatera epizodu, to prawie z pewnością możemy stwierdzić, że chodzi o ks. Miegonia, który był prefektem progimnazjum. W tym świetle zrozumiała jest jego opinia wyrażona w liście do wuja w grudniu 1918 r.: Ruch narodowy bierze górę nad bolszewizmem w Iłży. Z pewnością w tym czasie ks. Miegoń swoją postawą zaskarbił już sobie iłżecką inteligencję. Nauczycielstwo, lekarz, aptekarz i inni obywatele miasta są przy jego boku. – tak relacje między bratem a iłżanami charakteryzuje Anna Stępień[14]. Ksiądz Władysław miał również wrogów, głownie wywodzących się lewicy. W 1918 r. przedstawiciele socjalistycznej organizacji robotniczej zwrócili się do proboszcza z żądaniem pozbycia się wikarego Miegonia z Iłża, zarzucając mu „nieoględne” wyrażanie się o nich.[15]
Z zachowanej korespondencji ks. Władysława wiemy, jak Iłża reagowała na ważne wydarzenia polityczne. Jednym z nich był sprawa pokoju brzeskiego, podpisanego przez Państwa Centralne z Rosją bolszewicką. Dokonano w nim podziału ziem polskich między obu sygnatariuszy bez uwzględnienia interesów polskich. Krzywda chełmska i u nas żywym odbiła się echem: był pochód, mowy, okrzyki itd. Zaczęło się jednak po bożemu, mszą św., miałem kazanie – podobno wrażenie wywarło. Dodatnią bardzo rzeczą jest coraz większe uświadomienie wsi.[16] Ks. Miegoń, tak jak w poprzednich parafiach i w Iłży włączał się aktywnie w lokalne życie społeczne. Założył amatorską grupę teatralną a dochód z przedstawień przeznaczał na potrzeby najuboższych. Przy kościele zawiązał towarzystwo śpiewacze „Lutnia”, którego sztandar zachował się do dziś w muzeum parafialnym.
Wychowanie patriotyczne ks. Miegonia mocno rzutowało na charakter jego pracy duszpastersko-kulturalnej. W Iłży jego patriotyzm objawił się radykalniej bo przez przynależność do konspiracyjnej Polskiej Organizacji Wojskowej, która działała pod szyldem Towarzystwa Gimnastycznego „Piechur”. Niewiele wiemy o tym epizodzie jego życia. Nazwisko Miegoń (bez imienia) znajduje się na liście iłżeckich członków POW, sporządzonej przez regionalistę Adama Bednarczyka. Obecność księdza na tajnych spotkaniach peowiaków potwierdzały także relacje Romana Sikory, żołnierza POW.[17]
Wielkim echem w lokalnej społeczności odbiły się wydarzenia z października 1918 r., których świadkiem musiał być ks. Miegoń. Wieczorem dnia 22 października podczas potyczki z żandarmami austriackimi śmiertelnie ranny został komendant iłżeckiej palcówki POW Maksymilian Jakubowski. Być może to ks. Miegoń jako duchowny związany z organizacją udzielił ostatnich sakramentów umierającemu. Tym bardziej, że tego wieczoru nie było w Iłży proboszcza. Tak się dziwnie złożyło, że właśnie w tym dniu opuścił parafię ks. Sobutka a nazajutrz (23 X) przybył nowy proboszcz ks. Nurowski.
Przeżycia związane z udziałem w konspiracji, śmierć Jakubowskiego i odzyskanie niepodległości na pewno wywarły wpływ na decyzję o wstąpieniu do duszpasterstwa wojskowego. Niewiele ponad miesiąc po śmierci Jakubowskiego (28 XI) ks. Władysław wysłał z Iłży list do bp. M. Ryxa, w którym prosi o zgodę na przeniesienie do kapelanii wojskowej.[18] Dopiero w styczniu 1919 otrzymał odpowiedź, która była odmowna. Na posłudze ks. Miegonia w Iłży odcisnęły się w znacznym stopniu wydarzenia I wojny światowej. Walki prowadzone w okolicach miasteczka w latach 1914-1915 spowodowały wielkie zniszczenia materialne i ubóstwo mieszkańców. Niedostateczne wyżywienie, prymitywne warunki bytowe i sanitarne doprowadzały do szerzenia się chorób, szczególnie tyfusu. Jedna z epidemii wybuchła w drugiej połowie 1918 r. Zachorowała także siostra ks. Władysława Marysia, która znajdowała się pod jego opieką i uczęszczała do iłżeckiej szkoły. Szczęśliwie przeżyła chorobę. Z powodu epidemii praca duszpasterska księży polegała głównie na odwiedzaniu chorych i odprawianiu pogrzebów, sami przy tym ryzykowali zarażeniem. W czerwcu 1919 r. zmarł na tyfus proboszcz iłżecki ks. Nurowski[19] a pod koniec tego roku ks. Jan Pikiewicz (pracował już w Radomiu).
W okresie iłżeckim ks. Władysław kilkakrotnie na dłużej opuszczał placówkę. Pierwszy raz prawdopodobnie na początku lipca 1917 r. Wyjechał wtedy na rekolekcje do Wierzbnika i odwiedził spalony Bodzentyn. W drugim tygodniu sierpnia 1917 r. przebywał w Staszowie i 15 sierpnia był na odpuście w Rytwianach. Kolejny wyjazd, którego daty nie znamy (na pewno po lutym 1919 r.) związany był z poszukiwaniem brata Jana, który według pierwotnej informacji miał zginąć na froncie lwowskim. Rodzina była zrozpaczona, szczególnie matka. Po jakimś czasie doszła wiadomość, że Jan żyje. Aby wyjaśnić sprawę, ks. Władysław wziął dwa tygodnie urlopu i wyjechał na wschód w poszukiwaniu brata. Odnalazł go i przywiózł do rodzinnego domu. Ostatnia dłuższa absencja w parafii związana było z miesięcznym (od ok. 22 kwietnia 1919 r.) wyjazdem do Poznania na kurs dotyczący stowarzyszeń katolickich. Oficjalne dokumenty podają, że ks. Miegoń pracował w Iłży do 30 listopada 1919 r. a od 1 grudnia stał się kapelanem wojskowym. Nie opuścił jednak w tym dniu parafii, przebywał w niej jeszcze przynajmniej do końca 1919 r., świadczą o tym wpisy w księgach parafialnych.[20]
Kapelan
Pomysł ks. Miegonia o wstąpieniu do wojska wynikał z trzech przesłanek: jego osobowości, przeżyć związanych z odzyskiwaniem niepodległości oraz ze znajomości z ks. Janem Pajkertem. Ks. Pajkert był starszym kolegą z Sandomierza, który na początku listopada 1918 r. został Naczelnym Kapelanem Wojsk Polskich. Planował on skierować Władysława na wakujące stanowisko kapelana garnizonu radomskiego, ale stało się inaczej.
Okoliczności przejścia ks. Miegonia do wojska wyjaśnia korespondencja między kurią sandomierską a kurią wojskową. W lutym 1919 r. bp Wojsk Polskich Stanisław Gall przesłał do bp. sandomierskiego Mariana Ryxa informację o formowaniu duszpasterstwa WP i prośbę o pomoc w doborze kapłanów odpowiednich do tak ważnego posłannictwa. Bp Ryx rozumiał potrzeby kurii wojskowej lecz sam borykał się z brakiem księży. Zaproponował aby ewentualni kapelani mogli równocześnie pełnić dotychczasowe obowiązki diecezjalne. Niestety ten pomysł nie zdał egzaminu gdyż nie dało się należycie sprawować obu funkcji. Jaskrawym potwierdzeniem tej niemożności była sytuacja w Radomiu.[21] Od 1 listopada 1918 do 22 maja 1919 r. w Wojsku Polskim służyło tylko pięciu księży pochodzących z diecezji sandomierskiej. W listopadzie 1919 r. bp Gall poprosił bp Ryxa o kolejnych kapelanów tym razem dla wojsk frontowych. Jeśli prośba nie zostanie spełniona zagroził powołaniem do służby wojskowej całego rocznika księży. W tej sytuacji ordynariusz sandomierski był zmuszony do bezzwłocznego wyznaczenia kapelanów. W piśmie z 15 listopada do dyspozycji kurii wojskowej oddał ks. Jana Kozińskiego na kapelana garnizonu radomskiego, a w piśmie z 20 listopada przekazał księży Adama Popkiewicza i Władysława Miegonia.[22] Rozkaz wewnętrzny nr 31 z 18 XII 1919 r. oddawał ks. Miegonia do dyspozycji Naczelnego Dowództwa (od dnia 1 XII 1919 r.). Mimo formalnego przeniesienia do kapelanii ks. Miegoń przebywał w Iłży do momentu uzyskania właściwego przydziału. Rozkazem z 5 I 1920 r. przeznaczony został na kapelana Batalionu Morskiego, który w tym czasie rozpoczął zajmowanie terenów Pomorza. W lutym, wraz ze swoim batalionem, wziął udział w uroczystości zaślubin Polski z morzem. W liście do wuja z dnia 12.III.1920 r. tak opisał to wydarzenie: Uroczystość objęcia morza wypadła wspaniale. Nastrój psuł tylko przykry deszcz. 9 lutego wyruszyliśmy z Torunia 2 pociągami, a przybyliśmy do Pucka przed południem. Różnemi drogami przybyły oddziały kawalerii – przyjechały delegacje wszystkich pułków frontu pomorskiego ze sztandarami, jak również wiele delegacji cywilnych z Gdańska, z Warszawy, nawet z Lwowa, posłowie z Sejmu i wielkie rzesze Kaszubów. Haller przybył koło g. 2/2. Powitano go okrzykami, orkiestra zagrała „Jeszcze Polska” i po krótkim przemówieniu jednego Kaszuby Haller dosiadł konia i olbrzymim wężem przy dźwiękach muzyki pochód ruszył ku morzu. Generał ze świtą wjechał kilka kroków w morze – wygłosił podniosłą mowę, wnosząc przy końcu okrzyk na cześć Kaszubów, który tysięczne rzesze powtórzyły. Przemawiali po nim min. Wojciechowski, admirał Porębski. Wręczono następnie Hallerowi pierścień złoty, który on wrzucił do morza. Generalicja podeszła do sztandaru. Nastąpiło poświęcenie bandery, a później podjęcie jej na wysoki maszt. Artyleria dała kilka salw – wojska obecne prezentowały broń. Nastąpiła teraz msza polowa, a później uroczyste „Te Deum” i dwa przemówienia księży. Zbliżające się ciemności zmusiły do powrotu – co też nastąpiło. Żołnierze znaleźli posiłek i odpoczynek w olbrzymiej szopie dla aeroplanów, a oficerowie w tak zw. „Kurhausie” czyli domu kąpielowym.
Gdy ks. Miegoń przybył do Pucka, życie garnizonu było w fazie organizacji. Obowiązki służbowe nie zabierały mu zbyt wiele czasu. Nie lubił być bezczynnym. Wystąpił z propozycją organizacji dla dorosłych Kaszubów kursów języka polskiego. Zgłosił się z tym pomysłem do puckiego księdza proboszcza i komendanta batalionu. Wkrótce rozszerzył swoją propozycję także na dzieci szkolne, które uczyły się tylko po niemiecku. Chciał codziennie poświęcić 3 godziny na lekcje języka polskiego. Propozycja została życzliwie przyjęta lecz nie zapadły żadne decyzje zarówno czynników kościelnych jak i wojskowych. Ks. Miegoń zniechęcony bezużytecznością i postawą decydentów napisał pismo o przeniesienie.[23] To poskutkowało, wkrótce powierzono mu zadanie utworzenia sieci bibliotek polskich na całym wybrzeżu oraz wygłaszania odczytów na tematy, które uzna za ważne.
Pracę w Pucku przerwała wojna polsko – bolszewicka. Ks. Miegoń obszernie opisał w niej swój udział dopiero gdy przeniesiony został do Lublina, więc już z ok. 10 letniej perspektywy. Świeższe spojrzenie na wydarzenia wojenne zachowało się w liście do ks. R. Śmiechowskiego napisanym z Pucka 13.I.1921 r.: (…)”Występy moje wojenne” były krótkotrwałe, gdyż na froncie znajdowaliśmy się przez miesiąc tylko. Walczyliśmy pod Roją gen. na polach historycznej Ostrołęki. Powodzenia zbytniego nie mieliśmy, siły były za słabe, żołnierz świeży, nie wytrzymywał należycie ognia, ogólne kierownictwo grupy (Roja) nie stało na wysokości zadania. Dość że po trzydniowych walkach musieliśmy cofać się ku Modlinowi, ciągle walcząc. Pod Ostrołęką nasz baon morski poniósł wielkie straty. Dowódca pułku dostał się do niewoli, 2 oficerów zranionych, 1 zabity – kilkudziesięciu ludzi kozacy usiekli i wzięli kilkunastu do niewoli. Kapitan Jacynicz po paru tygodniach zdołał umknąć bolszewikom . Ja w czem mogłem starałem się być pomocnym w tak ciężkiej i przykrej sytuacji, (dowódca przedstawił mnie do krzyża „dla walecznych”) Chodziłem na wywiady, raz byłem w ataku, pod m. Makowem dostałem granatem po głowiźnie ale tak delikatnie, iż bandaż nosiłem tylko kilka dni, nie oddalając się od oddziału zbierałem rozpierzchłych marynarzy, jak mogłem starałem się podnieść upadłego ducha w czasie cofania.[24] W jednym wypadku pułkownik, szef grupy będąc wielce podrażniony, zwymyślał mnie od „świń”, gdy mu zameldowałem, że żołnierze z prawego skrzydła uciekają z pozycji. W ogóle trzymałem się pierwszej linii, a czasem zastępowałem dowódcę oddziału, pełniłem służbę łączności no i wykonywałem obowiązki duszpasterskie przy rannych. Msze święte tylko kilka razy odprawiłem w czasie miesiąca. Po tygodniu pobytu na froncie nie poznawaliśmy jeden drugiego: twarze miedziane, obrośnięte, oczy błyszczące od ciągłego podniecenia. Straciliśmy zupełnie świadomość jaki jest dzień dziś i którego, tak iż kiedyśmy przyszli pod Maków, widząc ludzi postrojonych, pytaliśmy się co to znaczy, dopiero nas objaśnili, że to dziś niedziela. W ogóle wszystkich epizodów, wypadków, któreśmy w tym ciekawym czasie przeżyli, opisać niepodobna – ot kiedyś przy lampeczce wina i ciepłym kominku będziem sobie wspominać i opowiadać. Sądzę, iż Ty również niemało przygód doświadczyłeś i wielu emocji w tej kampanii doznałeś, będąc dłużej i może w cięższych walkach.(…)
Wycofany z frontu I batalion Pułku Morskiego powrócił do koszar w Toruniu (30 VIII 1920 r.) Wiedziano, że wkrótce pułk zostanie rozformowany a marynarze zostaną przydzieleni do nowo tworzonych jednostek. W październiku wojna polsko-bolszewicka wygasała, ks. Miegoń rozważał powrót do diecezji. Powstrzymywała go w armii sprawa Gdańska. Liczył, że wkrótce będzie świadkiem ważnego wydarzenia historycznego, przyłączenia miasta do Polski.[25] Odejście blokował także naczelny kapelanem ks. J. Pajkert. Podczas pobytu w Toruniu ks. Miegoń organizował kursy dokształcające dla marynarzy z języka polskiego, arytmetyki, historii i geografii. Po pomoce naukowe do Warszawy jeździł ze swoim współpracownikiem por. mar. Czesławem Wnorowskim, który tak zrelacjonował jeden z wyjazdów: W czasie naszych podróży do Warszawy, poznałem go jeszcze z innej strony. Miał pogodne usposobienie, lubił życie i wszelkie rozrywki nie kolidujące z jego kapłaństwem. Wówczas z jego inicjatywy, poszliśmy w Warszawie na miód do Fukiera, a potem, o zgrozo! Na operetkę „Róże ze Stambułu”. Operetka o niewinnej treści, bardzo melodyjna nie mogła zgorszyć nikogo. Po powrocie do batalionu ks. kapelan przyznał mi się, że na drugi dzień, gdy się z nim rozstałem, aby załatwić swoje sprawy, poszedł jeszcze raz do teatru na tę samą operetkę, ponieważ tak był zachwycony jej melodyjnością. Przyznał się potem, że jako kapelan popełnił grzech nieposłuszeństwa wobec swojej władzy, która zabraniała księżom chodzić na podobne imprezy. Ale dodał: postarałem się odpokutować swój grzech”.[26]
Pod koniec listopada 1920 r I batalion Pułku Morskiego został rozwiązany i ks. Miegoń wrócił do Pucka jako kapelan Dowództwa Wybrzeża Morskiego. Znów rzucił się w wir pracy. Nie ograniczał się tylko do obowiązków służbowych, ale wykonywał wiele działań z własnej inicjatywy. Na przykład, został przewodniczącym Komitetu Gwiazdkowego, który przez koncerty, sprzedaż ozdób świątecznych zbierał fundusze na zakup prezentów świątecznych dla marynarzy. W ten sposób wypracowano 20 000 marek. Matki chrzestne z Warszawy przekazały 35 000 marek, od Białego Krzyża otrzymano 8 000 papierosów i 150 funtów czekolady. Dzięki temu mogliśmy dać naszym żołnierzom dosyć bogate podarki. Każdy dostał: 20 papierosów, mydełko toaletowe, pastę do obuwia, paczkę toruńskich pierników, ołówek, po 5 arkuszy papieru i tyle kopert, kalendarzyk, ćwierć funta czekolady, pszenną bułkę z marmoladą, pocztówkę świąteczną. Od miejscowej ludności dostaliśmy trochę darów w naturze, 2 prosiaki i 1-go barana. Więc też w święta mieli żołnierze obfitsze życie. Podarunki były rozdane w wilję przy choince – dzieliliśmy się opłatkami, były przemowy, śpiewaliśmy wspólnie kolędy.
Gdy w 1921 r. powołano do życia Pucki Oddział Towarzystwa Krajoznawczego, wszedł w skład zarządu jako sekretarz.[27] Znalazł się również w Kole Przyjaciół Harcerstwa.[28] W nowym roku 1921 hucznie obchodzono 1 rocznicę zaślubin z morzem. Tym razem pogoda dopisała. 10 lutego rocznicę objęcia wybrzeża obchodziliśmy uroczyści. Odprawiałem mszę św. na rynku, a później odbyła się defilada. W czasie mszy i defilady nad naszymi głowami krążyły aeroplany. Dzień był wtedy prześliczny, słoneczny i cichy. Okręty w porcie postrojono różnorodnemi flagami. Miejscowa Polonia wdzięcznie ten dzień wspomina.[29] W maju 1921 r. ks. Miegoń był uczestnikiem innej doniosłej uroczystości, wręczenia odznaczeń dla marynarzy Pułku Morskiego za wojnę polsko-bolszewicką. Na monitorze rzecznym ORP Horodyszcze przycumowanym w Toruniu, wyróżnionych marynarzy osobiście dekorował marszałek J. Piłsudski. Na piersi ks. Miegonia zawiesił dwa krzyże – Srebrny Orderu Virtuti Militari i Walecznych.
Prawie w każdym liście do wuja ks. Miegoń pisał kilka słów o polskich sprawach morskich. Cieszył się z powiększania floty, budowy portu w Gdyni, opisywał uroczystości marynarskie, smucił się wypadkami.
Flota nasza ciągle się zwiększa, mamy już 6 okrętów, 6 zaś jest w drodze. Budowa portu stopniowo postępuje naprzód. Przed dwoma tygodniami wobec komisji sejmowej, przedstawicielstwa wojskowego odprawiłem mszę święta i dokonałem poświęcenia prac przy budowie portu w Gdyni.[30]
Flota nasza po trochu powiększa się: przyszły do Gdańska 2 traulery, a wkrótce ma nadejść okręt szkolny, jeszcze dwa traulery, oraz okręt „Haller”. Wszystkie prace przygotowawcze do budowy portu wojennego w Gdyni postępują w przyspieszonym tempie.[31]
Po świętach byłem uczestnikiem okropnie miłej uroczystości: poświęcenia pierwszego okrętu wojennego polskiego w Gdańsku. Miałem msze św. na pokładzie, a później krótkie przemówienie, przy podjęciu bandery. Był obecny generał Borowski i minister Biesiadecki. Okręt ten nosi imię „Komendant Piłsudski” i choć nie podług mego gustu nazywa się jest jednak śliczny. Zakupiony został w Finlandii, skąd jeszcze nadejdzie taki sam okręt, który nazywał się będzie „Haller”.[32]
Mamy w najbliższym czasie otrzymać 6 torpedowców i 2 kanonierki, a wtedy podążylibyśmy znów ku morzu.
Przez miesiąc mają być dokonywane w Gdyni próby lotów na aparatach bezsilnikowych. Do konkursu stanęły 33, a jeszcze mają więcej przywieźć. W Pucku wykonano na lotnictwie 2 takie aparaty. Ćwiczenia lotnicze są w tym roku wzmożone, ponieważ jednak aeroplany są nowe przeto i wypadków mniej.[33]
W lipcu mieliśmy przykry wypadek – na torpedowcu „Kaszub” wybuchnął kocioł w porcie gdańskim, wskutek czego okręt zatonął i 3-ch ludzi straciło życie. Przyczyna wybuchu nieustalona – przypuszcza się, że to zamach, ale udowodnić trudno. Uszkodzenie jest tak poważne, iż jest wątpliwą rzeczą, aby „Kaszuba” remontowali. We Francji zakupiono nowy (używany) transportowiec, nazywa się „Wilja”, ma pojemność 7000 ton, będzie służył do przewożenia materiałów wojennych. Łodzie podwodne torpedowe zamówione, ale dopiero nadejdą w 1927 – będą 2 razy większe od torpedowców – więc kiedy torpedowce mają 450 ton, to łodzie podwodne będą miały 800 – do 1000 ton.[34]
Podczas prawie 6 letniego pobytu w Pucku ks. Miegoń mieszkał w klasztorze sióstr elżbietanek, W związku z przeniesieniem garnizonu do Gdynia, także i ks. kapelan musiał zmienić adres. Tak o swojej przeprowadzce pisał do wuja: W tych dniach przenoszę się do Gdyni. Już książki wszystkie popakowałem. Więcej majątku nie posiadam, to i kłopotu z transportem nie będzie.[35] Znaczenie Ks. Miegonia dla społeczności puckiej zostało streszczone w informacji prasowej, która ukazała się w Dzienniku Bydgoskim: Brak duszpasterza. Wobec przeniesienia tutejszego garnizonu Marynarki Wojennej do Gdyni, opuścił również nasze miasto powszechnie lubiany przez ludność kaszubską Kapelan Marynarki Wojennej ks. Miegoń. Jako dzielny duszpasterz, wybitny Polak, był on tu poważany nie tylko przez osoby wojskowe, lecz także przez tutejsze społeczeństwo. Patriotyczne kazania, które ksiądz ten wygłaszał, skupiały każdorazowo dużo wiernych. Ubycie tego dzielnego duszpasterza wywołało ze strony tutejszego społeczeństwa żal. Miasto nasze straciło jednego z najwybitniejszych działaczy narodowych. Duszpasterzowi na nowej placówce „Szczęść Boże”. [36]
koniec cz. I
Paweł Nowakowski
[1] Najwięcej o pobycie w Iłży piszą ks. Z. Jaworski, D. Nawrot, Błogosławiony ks. kmdr ppor. Władysław Miegoń pierwszy kapelan Marynarki Wojennej II RP, s. 19-20.
[2] O koniu ks. Miegonia pisał ks. K. Kwitek w liście do ks. R. Śmiechowskiego w kwietni 1915 r..(…) – mój luzak Władzio – mając ślepą kobyłę ciągle na niej wyjeżdżał, a to do Chrobrzan – na tydzień, a to do Olbierzowic – Klimontowa, zaś wyjechał również na ślepej kobyle aż do Modliborzyc z ordynacji konsystorskiej, ponieważ tam proboszcz ks. Kotowskie jako chory na [?] wyjechał gdzieś na kurację. Rzeczonego konia ks. Miegoń sprzedał podczas pobytu w Iłży.
[3] Anna Stępień, Opis o moim bracie ks. Miegoniu Władysławie, Archiwum Diecezji Sandmierskiej (ADS), Akta osobowe ks. Wł. Miegonia.
[4] Fragment listu do ks. A. Rewery z 9 V 1916 r. ADS, Akta osobowe ks. Wł. Miegonia.
[5] W czasie posługi ks. Miegonia w Iłży w ratabulum ołtarza głównego zasłonę obrazu Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny stanowił obraz św. Władysława. Obecnie zawieszony jest w południowej nawie kościoła.
[6] Ks Franciszek Sobutka był proboszczem iłżeckim w latach 1914-1918. Następnie przeszedł na probostwo w Wierzbicy. Zmarł 18 XI 1929 r.
[7] Ks. Władysław Korpikiewicz był wikarym w parafii iłżeckiej w latach 1916 – 15 II 1918.
[8] Fragment listu z 21 VII 1917 r.
[9] Uroczystości kościuszkowskie odbywały się w związku z 100 rocznicą śmierci T. Kościuszki.
[10] Być może chodzi o komedio-operę Augustyna Żdżarskiego pt. Akademik Krakowski czyli ofiara dla Ojczyzny.
[11] Henryk Domitr, organista i kapelmistrz strażackiej orkiestry dętej, zmarł 11 XI 1917 r.
[12] Ks. Miegoń w liście z 25 II 1918 r. do ks. A. Rewery pisał o zabiegach ks. Szokalskiego: Nie ma obawy aby zyskał sobie nowych adherentów, jakkolwiek szokalszczyzna („judaizantes”) między wiernymi kołacze się.
[13] J. Szczepański, Moje szkoły, s. 55.
[14] Sępień Anna, Opis o moim bracie ks. Miegoniu Władysławie, Akta personalne ks. Wł. Miegonia, ADS.
[15] List ks. Nurowskiego do biskupa Ryxa, Akta Dekanatu Iłżeckiego 1918-1979, ADS.
[16] Fragment listu z 25 II 1918 r.
[17] Z relacji ustnej wnuczki R. Sikory, p. Lucyny Lipczyńskiej.
[18] List napisany został 28 XI 1918 r., w tym samym dniu Józef Piłsudski powołał do życia Marynarkę Wojenną RP.
[19] Ks. Nurowski w latach 1916-1918 przebywał w guberni czernihowskiej jako kapelan wygnańców. Po powrocie krótko był proboszczem parafii Wierzbica a 1 X 1918 r. został proboszczem iłżeckim. Do Iłży przybył dopiero 23 X 1918 r. i objął stanowisko. Zarządzał parafią nieco ponad siedem miesięcy, 4 VI 1919 r. Ks. Miegoń wysłał z Iłży telegram do bp. Ryxa o treści Ksiądz Nurowski umarł.
[20] Po wyjeździe z parafii jeszcze w dwóch listach ks. Miegoń porusza wątek iłżecki. Jeden z nich mówi, o załatwieniu sprawy długu w Iłży (list do ks. Rewery z 12 III 1920 r. z Pucka), drugi informuje, że podczas wizyty w Radomiu w październiku 1920 r. był na ślubie dwojga iłżeckich parafian (list do ks. Rewery z Torunia, 11 X 1920 r.)
[21] Od IV 1919 r. kapelanem garnizonu radomskiego był ks. Dominik Ściskała, który równocześnie pełnił funkcję rektora kościoła pobernardyńskiego. Otrzymał on pisemną reprymendę od dowódcy garnizonu płk. Aleksandrowicza za zaniedbywanie obowiązków kapelana: Zawiadamiam księdza, że nabożeństwa w szpitalu nie było, a żołnierze już 4-ty raz przygotowywali ołtarz do nabożeństwa daremnie. Uważam to za smutny objaw – duchowieństwo radomskie zostaje głuche i obojętne na prośbę wojskowości o odprawienie nabożeństwa dla chorych.(…), ADS, Akta Duszpasterstwa Wojskowego kapelanów, k. 11.
[22] Pod koniec 1920 r. było już 20 kapelanów pochodzących z diecezji sandomierskiej: Jan Pajkert, Antoni Jaworski, Bolesław Sztobryn, Stanisław Rostafiński, Władysław Miegoń, Jan Koziński, Stanisław Sędys, Eugeniusz Kapusta (pomocniczy), Stefan Zagner, Marian Stankowski, Bronisław Danielewicz, Prosper Malinowski, Leon Górski, Władysław Krawczyk, Romuald Śmiechowski, Antoni Roszkowski, Bolesław Strzelecki, Zygmunt Kosobudzki, Franciszek Zbroja, Jan Zieja.
[23] W Rozkazie Wewnętrznym nr 8 z 22 IV 1920 r. znajduje się informacja o (niezrealizowanym) przeniesieniu ks. Miegonia z dniem 5 IV 1920 r. do 1 pułku szwoleżerów.
[24] W opracowaniach dotyczących ks. Miegonia często przytaczana jest relacja Mariana Stępnia, jego siostrzeńca. Według niej ks. Władysław jako ochotnik poszedł na zwiad w przebraniu za bolszewika. Spenetrował obóz wroga a następnie dostarczył cenne informacje własnemu dowództwu. Wspomnienia osobiste ks. Miegonia nie przytaczają tego epizodu.
[25] List do A. Rewery z 11 X 1920 r.
[26] J. Więckowiak, Sługa Boży ksiądz Władysław Miegoń starszy kapelan Polskiej Marynarki Wojennej, s. 24.
[27] Barbara Kos-Dąbrowska, Historia Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego Oddział w Pucku 1921 – 1925, Zapiski Puckie 4/2005, s. 44.
[28] Józef Ceynowa, Dotyczy początków harcerstwa w Pucku, Czersk 1983 r., maszynopis w zbiorach Muzeum Ziemi Puckiej (nie publikowany).
[29] Fragment listu do A. Rewery, napisany z Pucka 21 II 1921 r.
[30] Fragment listu do A. Rewery, napisany z Pucka 10 VI 1921 r.
[31] Fragment listu do ks. A. Rewery, napisany z Pucka 21 II 1921 r.
[32] Fragment listu do ks. A. Rewery pisanego z Pucka, brak daty. Podniesienie bandery na Komendancie Piłsudskim miało miejsce 29 XII 1920 r.
[33] List do ks. A. Rewery z 18 V 1925 r.
[34] List do ks. A. Rewery z 09 IX 1925 r.
[35] List do ks. A. Rewery z 30 IX 1926 r.
[36] Dziennik Bydgoski, 1926, R. 20, nr 251, s. 7.