Trumna bp. Marcina Szyszkowskiego

Trumna bp. Marcina Szyszkowskiego

Trumna biskupa Marcina Szyszkowskiego

 

Biskup krakowski Marcin Szyszkowski to postać, która na trwałe wpisała się w historię  Iłży. Na wstępie należy jednak zdementować rozpowszechniony przekaz, że był on z urodzenia iłżaninem. W rzeczywistości przyszedł na świat w Skarszewie koło Kalisza. Do Iłży przybył w 1588 r. dla objęcia probostwa. Otrzymał je dzięki protekcję swojego wuja J. Skarszewskiego, ówczesnego starosty iłżeckiego. Jako proboszcz – prepozyt przeprowadził renowację prezbiterium kościoła parafialnego a później, jako biskup, wzniósł nowy korpus nawowy i kaplicę grobową dla swoich bliskich – matki, siostry i brata. Zasługą Szyszkowskiego jest także odnowienie iłżeckiego zamku (1618). Był to jeden z największych remontów obiektu, którego efekty rejestrował jeszcze ostatni  inwentarz zamkowy z 1789 r.

Po śmierci biskupa Marcina w dniu 30 kwietnia 1630 r. na Wawelu trwały gorączkowe przygotowania do pogrzebu. Kapituła krakowska zleciła wykonanie trumny trzem rzemieślnikom: konwisarzowi Wacławowi, architektowi zamkowemu Dzianiemu

i złotnikowi Krupce. W tym czasie architektem królewskim był Giovanni Trevano i prawdopodobnie to on ukrywa się pod spolszczonym przydomkiem Dziani.

Po ustaleniu formalności konwisarz Wacław przystąpił do realizacji zamówienia.

Wnętrze krypty biskupów. Trumna bp. Marcina prawdopodobnie pierwsza z lewej (fot. Fb Katedra na Wawelu)

Niestety, rzemieślnikowi zabrakło cyny do wykończenia trumny, a ta u żydowskich kupców była droższa od zapisanej w kosztorysie. Ponieważ czas naglił Wacław musiał użyć droższego surowca. Podniosło to znacznie koszty wyrobu. Z tego powodu wystosował list do kapituły katedralnej, prosząc o uwzględnienie tego faktu w dopłacie. Rzeczywisty koszt surowej trumny wyniósł 516 zł i kanonicy, według wyliczeń Wacława, winni  mu byli jeszcze 182 zł.

Nie wiemy jaki skutek przyniosła suplika, ale możemy przyjąć, że  Marcin Szyszkowski pochowany został w trumnie wykonanej przez konwisarza Wacława.  Ciało biskupa zostało złożone w krypcie pod konfesją św. Stanisława, ufundowaną zresztą przez samego Marcina. Dziś w tym miejscu  oprócz biskupa Szyszkowskiego spoczywają także członkowie jego rodziny –  bratanek, Piotr Szyszkowski ze swoją trzecią żoną księżną Teofilą z Wiśniowieckich oraz biskupi krakowscy – Kazimierz Łubieński, Karol Skórkowski, Albin Dunajewski, Adam Stefan Sapieha i Franciszek Macharski. Natomiast epitafium z popiersiem biskupa Marcina,

Popiersie bp. M. Szyszkowskiego nad jego epitafium (fot. R. Górniak)

wykonane przez Trevano, wmurowane jest w ścianę  po lewej stronie od konfesji.

Według opisu S. Tomkowicza (Galerya portretów biskupów krakowskich, Kraków 1905, s. 92) Szyszkowski  pochowany został w prostokątnej, cynowej trumnie

„ … bez napisu, przyozdobioną tylko w kilku miejscach lanemi płaskorzeźbami. Na wieku widzimy dość duży krzyż z niewielkim Chrystusem na nim, na ścianach bocznych spore postacie ś. Stanisława z Piotrowinem i drugiego ś. Biskupa, może Wojciecha albo Marcina, patrona nieboszczyka. Na ścianie pionowej w głowach trumny Trójca ś., bardzo pięknego pomysłu i wykonania. Na ścianie pionowej w nogach, pod postacią Matki Boskiej z P. Jezusem na rękach, jest herb Ostoja, jedyny znak, czyje zwłoki w trumnie się mieszczą”

                                                                                                                                                                                                  Paweł Nowakowski

Wspomnienie z Iłży

Wspomnienie z Iłży

1903 rok

1903 rok

A. Zielińska, Wspomnienie z Iłży

Już wakacje, czas do drogi powtarzałam sobie, składając do podróżnego kuferka ubranie i bieliznę. Nie zapomniałam też aparatu fotograficznego, zapasu papieru i wszelkich potrzeb piśmiennych.
Przyzwyczajenie to druga natura, nie umiałabym żyć bez tego powiernika, jakim jest „cierpliwy papier” tak mi się przynajmniej wydaje.
Otrzymałam list z uprzejmem zaproszeniem od mojej krewnej, mieszkającej pod Opatowem, i nie namyślając się długo, jutro wyjeżdżam koleją z Warszawy do Radomia stamtąd pojadę końmi, które po mnie przysłać mają.
Cieszę się jak pensjonarka, na myśl swobody wśród pół i lasów.
Otóż do Radomia, na miejscu będę około 4-tej godziny, jak mi to obiecuje woźnica Wojciech Rosocha z wesołą rozumną twarzą, widocznie ogromny gaduła.
Jedziemy wolno, pod górę, kraj tu jest już falisty, nie taki płaski jak nasze Mazowsze, pagórki, wąwozy lesiste. Wojciech uparł się jechać drogą boczną, bo krótsza, chciałam mu przysłowie: „Kto drogi prostuje, w domu nie nocuje” ale niema obawy, dzień długi, przed nocą staniemy w Olszance.
– Proszę łaski pani, odzywa się Wojciech, nie długo zjedziemy na trakt, bo w Iłży trzeba popasać, zna Pani Iłżę?
– Nie znam, – odpowiedziałam, umyślnie nie przyznając się do jakichkolwiek wiadomości o tem miasteczku.
– Ho! ho! a może pani ciekawa różnych gadek, tak, jak jeden Warszawiak co tu był łońskiego roku, bo widzę, że i pani cięgiem coś zapisuje.
– Zgadliście mój Wojciechu, ciekawa jestem bardzo i wszelkie gadki lubię, powiedzcie mi co Iłży, bardzo proszę.
– Toć słyszałem to i owo, jeszcze od nieboszczki mojej babki, ale teraz zły kawałek drogi trzeba uważać, jeszczeby rysor mógł złamać się w tych wertepach.
Rzeczywiście powozik wpadł w wyboje i uderzał o kamienie, sypane bezładnie dla naprawy nieszczęsnej drogi, wolałam wysiąść i iść pieszo. Dobiliśmy nareszcie do traktu i przed nami roztoczył się widok na Iłżę.
Miasteczko samo niewielkie, leży nad rzeką Białą czyli Iłżanką, która niedaleko stąd wpada do Wisły. Położenie śliczne, wąwozy obrosłe kaliną, berberysem, jałowcami, a nad miastem panują dwie góry dosyć wysokie. Na jednej widne zdala trzy krzyże, na drugiej zwaliska zamku bardzo okazale wyglądają.
Wojciech zwrócił się do mnie i puszczając konie wolnym stępem, zaczął gawędkę:
– Widzi paniusie, te dwie góry? Na tej co krzyże widać to jest teraz cmentarz, a za miastem pod nią jest kopiec tatarski. To w bardzo dawnych czasach Tatarzy tu plądrowali, tyle ludzi nabili, że z ciał taką mogiłę ułożyli i tylko ziemią przysypali, a obok jest droga wązka, co ją drogą Batego nazywają, tą drogą Tatarzy ludzi jak bydło posprzęganych gnali w niewolę, kto padł, to go zakłuli i zostawili. Aten zamek, to bardzo dawno należał do księżnej co jej męża też Tatarzy zabili. Schroniła się tam z synkiem maleńkim i ocalała. Aż to dnia jednego chłopczyk zobaczył ptaszka czerwonego na gzymsie okna wieży, wychylił się za nim, spadł i zabił się na miejscu, a matka płakała, płakała po nim, aż oczy wypłakała i serce jej z żalu uschło. Zamek nazwali ludzie Jej łza, a potem i miasteczko Iłżą zostało. Powiadają starzy ludzie, że zawsze pokazywała się w zamku kobieta z białą chustą w ręku, w rocznicę Onego wypadku. A i teraz jeszcze po zwaliskach chodzi, widział ją w Zielone Świątki Szymek Zalesiak, jak konie pasł w nocy między gruzami!
Dojeżdżaliśmy właśnie do miasta, kiedy Wojciech kończył swoją opowieść, zatrzymaliśmy się w zajeździe na godzinny odpoczynek. Podziękowałam mu w sposób dotykalny ofiarując, na piwo i tabakę; sama zaś poszłam pieszo ku zwaliskom.
Zblizka bardzo już są zniszczone, podobno cegłę z murów brał dzierżawca na postawienie karczmy. Tylko wieża okrągła bez wierzchołka, ścięta w miejscu, gdzie był ganek, stoi na górze, jak olbrzymi pomnik w siedzibie dawnych dzierżawców. Niestety! Niema u nas opieki nad pamiątkami!!!
Iłże rzeczywiście zniszczyli Tatarzy w 1241 roku ale wódz ich Baty, podług kroniki Kromera, nigdy nie był w Polsce, wojując na Węgrzech pod tę porę. Nazwa Iłży prędzej pochodzi od iłu czyli gliny, z której tu od wieków wyrabiają sławne garnki i naczynie iłżeckie, sprzedawane niegdyś w Krakowie pod Wawelem, a wysyłane przez Gdańsk aż do Szwecyi.
Miasto to należało niegdyś do biskupów Krakowskich, zamek na górze zbudował Jan Grot biskup w r. 1342 a miasto murem otoczył. Po kilka razy pożar niszczył Iłżę, uległy tez zniszczeniu starsze budowle, dokumenta i nadania królów los ten podzieliły. Zamek był stawiany z kamienia i cegły włoskiej struktury, miał dwie wieże, kwadratową od facyaty, okrągłą w drugim końcu podłużnego cyrkułu. W jego murach gościł Władysław Jagiełło w 1410 roku, gdy po zapustach odbytych w Jedlni, przez Iłżę i Opatów odprowadzał Hermana Cylejskiego, stryjecznego brata swej żony Anny. Potem w różnych okolicznościach król ten trzy razy Iłżę nawiedzał; ostatni raz przyjmował tu poselstwo cesarza Zygmunta w sprawie sądu polubownego Polski z Krzyżakami. Stąd wysłany został do cesarza poseł królewski, Wojciech Jastrzębiec, biskup Krakowski. Zygmunt I-szy stary by tu w r. 1511. Zygmunt III-ci trzy dni bawił po bitwie pod Guzowem, stąd udał się do Świętego Krzyża. dziękując Bogu za zwycięstwo otrzymane. Tu nareszcie d. 6 września 1637 r. Cecylia Renata, arcyksiężna austriacka, jadąca z Wiednia do Warszawy, stanęła dla odpoczynku, i tu po raz pierwszy ujrzał narzeczoną król Władysław IV-ty, który potajemnie przybył na iłżecki zamek. spotkanie to opisał Książe Albrecht Radziwiłł w swoich Pamiętnikach.
Szwedzi w pierwszym swoim na kraj napadzie, zamek ten spalili i zniszczyli miasto, dźwignął go z upadku biskup Andrzej Trzebicki w r. 1670, już jednak minęły chwile świetności. Za rządu austyackiego był czas jakiś w zamku lazaret wojskowy, po wyniesieniu tegoż, uległ znowu pożarowi w skutek nieopatrznie zaprószonego ognia i od tego czasu już poszedł w ruinę. Obraz znikomości rzeczy ludzkich! Sowy i nietoperze objęły w posiadanie miejsce, gdzie wielcy przebywali królowie, gdzie nieraz rozległ się szczęk broni, i brzmiały weselne okrzyki.
Obecnie Iłża liczy ogólnie ludności około 3,000. Mieszczanie utrzymują się głównie z garncarstwa i rolnictwa.
Otóż i skończona notatka o Iłży, może ją redakcya jakaś przyjmie i zechce umieścić w swojem piśmie, a młodzi czytelnicy przeczytają jako przyczynek do znajomości kraju naszego.

opracował: Łukasz Babula

Powstanie AK i śmierć Szarego

Powstanie AK i śmierć Szarego

 

14 lutego zbiegają się dwie ważne rocznice – powstania Armii Krajowej (1942 r.) i śmierci jednego z jej największych żołnierzy gen. Antoniego Hedy „Szarego” (2008 r.).  Przypominając przemówienie płk. Józefa Małka „Tygrysa”, wygłoszone na pogrzebie „Szarego”, chcemy uczcić pamięć jednego z najwybitniejszych synów ziemi iłżeckiej.

Antoni Heda „Szary” ze swoim zastępcą Zygmuntem Kiepasem „Krzykiem”

 

Wielebni Księża Celebransi, Szanowni Państwo, Drodzy Towarzysze Broni, Żołnierze Armii Krajowej.

Przyszło nam dzisiaj pożegnać zasłużonego żołnierza II-giej Rzeczypospolitej i Podziemnego Państwa Polskiego, naszego dowódcę i przyjaciela Antoniego Hedę „Szarego”. Jego odejście na wieczną wartę napawa nas wielkim smutkiem. Żegnamy dziś żołnierza wielkiego charakteru – wiernego do końca Ojczyźnie – Polsce. Po wrześniu 1939 roku i walce obronnej w 12 DP pod dowództwem gen. Gustawa Paszkiewicza oraz udanej ucieczce z niemieckiego obozu jenieckiego, wraca w strony rodzinne. W ZWZ organizuje bojówki w ramach Związku Odwetu, a następnie „Kedywu”. Po przemianowaniu ZWZ na Armię Krajową zostaje powołany na Komendanta podobwodu iłżeckiego, kryptonim „Dolina”. Na własną prośbę zostaje odwołany z podobwodu i obejmuje dowództwo nad grupą więźniów uwolnionych przez niego z aresztu w Starachowicach. W okresie akcji partyzanckich był bezwzględny dla hitlerowskich zbrodniarzy oraz dla zdrajców i kolaborantów. Od swoich podkomendnych wymagał żelaznej dyscypliny i posłuszeństwa. Nie znosił kłamstwa ani lizusostwa. Przy tym wszystkim „Szary” miał bardzo wrażliwe serce na ludzką krzywdę. Dbał o nas jak o własnych synów. W razie zagrożenia lub wpadki – natychmiast spieszył z pomocą. Przykładem takim to więzienie w Starachowicach, Końskich a następnie po tzw. „wyzwoleniu” w Kielcach, gdzie drugi okupant skazywał na śmierć i wywózkę w głąb Rosji naszych oficerów i żołnierzy AK. Wszystkie nasze akcje poprzedzone były jego osobistym wywiadem i rozpoznaniem i dlatego były one udane przy bardzo niewielkich stratach własnych.

Antoni Heda „Szary”

Zostaje aresztowany przez UB 28 lipca 1948 r. i po wielomiesięcznym śledztwie skazany na karę śmierci. Po wielu petycjach i prośbach pisanych do Rady Państwa przez jego byłych żołnierzy i cywilną ludność Kielecczyzny w listopadzie roku 1956 zostaje zwolniony z więzienia. Przez komunistycznych zdrajców był uważany za niebezpiecznego wroga systemu za co między innymi internowano Go  jako działacza „Solidarności” w Białołęce. Pomimo tych szykan ze strony władz PRL-u w sposób stanowczy i nieugięty zawsze piętnował zło i wszelkie haniebne poczynania, które szkodziły Polsce niszcząc naszą tradycję i kulturę oraz morale, zwłaszcza młodego pokolenia Polaków.

Drogi nasz Generale, żegnam Cię w imieniu Twoich podkomendnych tu obecnych i całej Rodziny „Szaraków”, w imieniu Zarządu Głównego Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Niech ta Polska, o którą walczyłeś przez całe swoje dorosłe życie, ta Najjaśniejsza RP – wolna od kłamstw, obłudy i zniewolenia – towarzyszyły Tobie w tym wiecznym odpoczywaniu. Żegnaj, cześć Twojej pamięci.

Iłżecki Rok Leśmianowski

Iłżecki Rok Leśmianowski

W bieżącym roku przypadają dwie ważne rocznice leśmianowskie – 140 rocznica urodzin i 80 rocznica śmierci poety. W związku z tym, do Sejmu i Senatu RP wpłynęła propozycję, aby patronem roku 2017 został Bolesław Leśmian. Niestety, nie zyskała ona akceptacji. Miłośnicy Mistrza Słowa nie złożyli jednak broni i rozpoczęli organizować lokalne inicjatywy mające na celu przypomnienie życia i twórczości poety. Powstały one przede wszystkim w ośrodkach historycznie związanych z Leśmianem, w Zamościu, Warszawie, Łodzi, Hrubieszowie i Iłży. Radni Zamościa i Iłży przyjęli nawet uchwały ustanawiające rok 2017 Rokiem Bolesława Leśmiana. Zamość wyprzedził wszystkich w inauguracji obchodów. Już 22 stycznia zorganizowano tam urodziny poety, był tort, rzeźbienie w lodzie i czytanie wierszy.

Iłża nie wystartowała jeszcze w „świętowaniu” rocznic leśmianowskich, lecz jesteśmy przekonani, że jej wkład na tym polu okaże się znaczący. Bieżący rok będzie szczególną okazją do podkreślenia związków poety z naszym miastem. Lepsze ich wyeksponowanie z pewnością zwiększy zainteresowanie Iłżą i przyciągnie nowych turystów, którzy nie tylko będą chcieli zobaczyć malownicze ruiny, lecz także poznać miejsca, które rodziły poezję
. Marek Rymkiewicz, autor książki „Leśmian – Encyklopedia”, świadomy jest walorów iłżeckich zakątków i przedstawia bardzo interesującą wizję: „Można nawet przypuszczać, że iłżański ogród, w którym Dora i jej poeta zrywali maliny, z czasem znajdzie się między wileńską celą Ko
nrada a krzemieniecką Górą Bony, i stanie się – jednym z kilku świętych miejsc poezji polskiej.”

Iłżeckie Towarzystwo Historyczno-Naukowe postanowiło aktywnie uczestniczyć w obchodach Iłżeckiego Roku Leśmianowskiego. Zachęciła nas do tego propozycja współpracy złożona przez Panów Adama Bałucha i Norberta Jastalskiego. Pragniemy wspólnie zrealizować kilka oryginalnych projektów, które mamy nadzieję, przybliżą nas do spełnienia wizji Marka Rymkiewicza.

Pierwszym efektem naszych działań jest powstanie loga Iłżeckiego Roku Leśmianowskiego, autorstwa Norberta Jastalskiego. Artysta zaprojektował również baner, który można już zobaczyć pod niniejszym artykułem. O kolejnych inicjatywach leśmianowskich będziemy informować na naszej stronie w zakładce Rok Leśmianowski.

 

Dziękujemy Panu Dariuszowi Błaszczykowi właścicielowi Agencji Reklamowej „Orion” za bezpłatne wykonanie banera.

17 stycznia 153 lata temu w Iłży

17 stycznia 153 lata temu w Iłży

 

Mija kolejna rocznica bitwy o Iłżę 17 stycznia 1864 r. Powracamy do tego wydarzenie przez artykuł napisany z okazji 150 rocznicy bitwy i opublikowany na stronach ilza.com.pl . Wznawiając artykuł na portalu ilzahistoria.pl pragniemy odświeżyć to ważne zdarzenie i zapoznać z nim nowych czytelników.

 

Bitwa o Iłżę 17.01.1864 r.

 

Zbliżająca się 150 rocznica bitwy iłżeckiej z 1864 r. jest doskonałą okazją do przypomnienie przebiegu i uczestników tego wydarzenia. Okoliczności całodziennych starć z 17 stycznia między Pułkiem Stopnickim, dowodzonym przez ppłk. Karola Kalitę de Brenzenheim – „Rębajłę” a rotami Pułku Smoleńskiego dowodzonymi przez płk. Suchonina, znamy głównie z dwóch relacji. Pierwsza z nich to raport sporządzony przez dowódcę Pułku Stopnickiego dla gen. Hauke-Bosaka. Drugim źródłem są pamiętniki Karola Kality, wydane przez A. Medyńskiego pt. Ze wspomnień krwawych walk. Pozostałe wzmianki o wydarzeniu, które możemy znaleźć w literaturze poświęconej Powstaniu Styczniowemu opierają się także na wymienionych dwóch przekazach. Choć autorem obu dokumentów jest płk Rębajło ich treść jest różna. W pewnych fragmentach opisy uzupełniają się w innych zaprzeczają sobie. Różnice z pewnością wynikają z charakteru dokumentów jak również z czasu ich sporządzenia. Raport jest zwięzły i oddaje istotę meldunku wojskowego, bez wdawania się w szczegóły. Napisany został wkrótce po bitwie (21 stycznia), zawiera więc świeżość oceny wydarzeń. Pamiętniki natomiast posiadają znacznie rozbudowaną narrację. Dzięki temu możemy dowiedzieć się że ów dzień był mroźny, czy że zbliżając się do Iłży, słychać było już z daleka obracające się młyńskie koło. Mimo, że wątki te mają niewielką wartość historyczną ich obecność ożywia wyobraźnię. Kalita spisał swoje wspomnienia jakiś czas po Powstaniu Styczniowym lecz można odnieść wrażenie, jakby rejestrował je na bieżąco. Zaskakują nas bowiem, ilością przywołanych szczegółów, nazw topograficznych a nawet cytatów z rozkazów i wypowiedzi. Trzeba do tych danych podejść jednak z pewną rezerwą. Już pobieżna weryfikacja nazwisk i nazw geograficznych pozwala na wykrycie nieścisłości. Co do wydarzeń musimy tylko polegać na słowie autora. Trudno jednak posądzić Rębajłę o koloryzowanie. Jako twardy żołnierz i realista daleki był od tanich przechwałek. Mimo to należy mieć na uwadze, że nie obce mu były słabości, sympatie i uprzedzenia, które miały wpływ na postrzeganie i zapamiętywanie tamtych wydarzeń.

Noc z 16 na 17 stycznia Pułk Stopnicki – 400 strzelców i 40 kosynierów, spędził w Brodach Iłżeckich. Od kilku już dni partia ppłk. Karola Kality Rębajły próbowała wytropić oddział płk. Suchonina, który opuścił garnizon w Opatowie. Po pobudce i wspólnej modlitwie partyzanci mogli spożyć śniadanie przygotowane przez miejscową ludność. Kadra dowódcza została zaproszona do dyrektora tamtejszej huty. Posiłek zakłóciło przybycie jeźdźca, który zameldował Rębajle, że z Iłży około godziny ósmej wyruszyło wojsko moskiewskie w sile 180 żołnierzy i niedługo dotrze do Brodów. Iłżę z Brodami łączyły trzy różne drogi. Pierwsza z nich – główna, pokrywała się z przebiegiem dzisiejszej trasy krajowej nr 9. Drugą stanowił Trakt Ostrowiecki, a trzecia wiodła środkiem lasów iłżeckich i wychodziła z nich w okolicy przysiółka Bory (prawdopodobnie chodzi o Budy Brodzkie). Właśnie przy niej zasadzić się miały główne siły Rębajły. Pozostałe dwa dukty będą również kontrolowane przez polskie oddziały.

Po krótkiej naradzie ustalono, że w okolicach Lubieni przygotowana zostanie zasadzka. W tym celu Kalita wyznaczył zadania poszczególnym batalionom. Pierwszy batalion miał stanowić pierwszą linię. Jego 2 komp. pod dowództwem kpt. Ruszkowskiego obsadziła zabudowania wsi Lubienia, znajdujące się przy głównej drodze łączącej Brody z Iłżą. 1 komp. pod dowództwem kpt. Jagielskiego oraz 3 i 4 kompania zajęła zabudowania przysiółka Bory (Budy). Drugi batalion stanowił wsparcie i zabezpieczenie dla pierwszej linii. Jego 1 kom. pod dowództwem kpt. Beździedy przesunęła się kilka kilometrów na wschód w rejon osady Kaplica. 2 i 3 komp. skryły się za wzgórzami przy Borach (Budach) jako wsparcie dla 3 i 4 kompani I batalionu. 4 kompania wraz z kosynierami znajdowała się przy Rębajle w pobliżu przysiółka.

Około godziny 10:30 z przewidywanego kierunku, wyłonił się kozacki zwiad, który wykrył obecność przeciwnika. Z tego powodu Suchonin postanowił obejść miejsce spodziewanej zasadzki. Przeszedł skrajem lasu (na południe) ku zabudowaniom Borów od strony Brodów i tam dopiero uderzył. Obrońcy jednak nie dali się zaskoczyć. Pierwszy strzały oddał pluton por. Beli (Węgra). Błyskawicznie zareagowały także kompanie wsparcia, które swoją zdecydowaną kontrą odrzuciły Rosjan z powrotem do lasu. Suchonin jednak nie skierował się na północ w kierunku Iłży lecz podążył na wschód do Traktu Ostrowieckiego. Tam w okolicy zabytkowej kapliczki zatrzymała go kompania kpt. Beździedy. Celne salwy wywołały popłoch w kolumnie rosyjskiej i bezładną ucieczkę w kierunku Iłży. Położenie Suchonina mogło być jeszcze trudniejsze gdyby pierwotny plan Rębajły został w pełni zrealizowany. Niestety dowódca 2 kompani I bat., kpt. Ruszkowski nie wykonał rozkazu przemieszczenia się „na przód” (na wschód), co więcej wycofał swój oddział z zajętych pozycji na lewym skrzydle i stracił kontakt z pułkiem. Manewr zaplanowany przez Rębajłę mógł doprowadzić do zamknięcia drogi odwrotu moskalom i w konsekwencji zmusić ich do przebijania się przez szeregi polskiej tyraliery. Z pewnością konfrontacja ta przyniosłaby duże straty po obu stronach lecz trzeba pamiętać, że Pułk Stopnicki posiadał znaczną przewagę liczebną.

Powróćmy jednak do tego co się wydarzyło. Po odepchnięciu moskali z rejonu przysiółka Kaplica, powstańcy kontynuowali pościg. Wielu z uciekinierów nie wytrzymując tempa próbowało ukryć się w lesie i przeczekać. W tym dniu nie było litości dla moskali i postępowano zgodnie z hasłem „Nie ma pardonu dla wroga”, złapanych nieszczęśników wieszano. Był tylko jeden przypadek wzięcia do niewoli. Młody żołnierz schwytany osobiście przez Kalitę prosił o litość przyznając jednocześnie, że jest Polakiem z Kresów. Dowódca rozkazał nie czynić mu krzywdy i odesłał na tyły.

Podczas walk w okolicy Borów (Bud) Rosjanie stracili 11 zabitych i rannych. Przepadł także pułkowy furgon z żywnością. Straty polskie to 1 zabity. Nie znane są straty jakie ponieśli Rosjanie w trakcie ucieczki, między Kaplicą a wioską Koszary. Niektórzy powstańcy przechwalali się dużą liczbą uśmierconych żołnierzy Suchonina. Rębajło sceptycznie podszedł to tych oświadczeń i w raporcie pominął wielkość strat nieprzyjaciela w tej fazie potyczki.

Po około dwugodzinnej pogoni Rębajło dotarł do skraju lasu w pobliżu Koszar. W następnej wiosce – Błazinach zauważono Rosjan ustawionych w tyralierę. Pułkownik zadecydował o wydzieleniu dwóch kompanii pod dowództwem kpt. Płachetki, które miały obejść Błaziny od strony południowo-wschodniej a następnie zająć północno-wschodnią część Iłży i uchwycić drogę wychodzącą na Radom. Reszta pułku miała kontynuować pochód za Rosjanami w szyku rozwiniętym. Po prawej stronie znajdowały się dwie kompanie pod dowództwem kpt. Jagielskiego, po lewej kompania kpt. Beździedy. Nieco z tyłu za pierwszą linią podążał Kalita z kosynierami.

Tymczasem pozorowane przygotowania moskali do przyjęcia walki miały na celu spowolnienie pochodu Polaków. Kiedy powstańcy ostrożnie zbliżyli się do żołnierzy Suchonina, ci śpiesznie zwinęli tyralierę i wycofali się w kierunku Iłży. Powtórnie zatrzymali się dopiero na wzniesieniu (na zboczu którego obecnie znajduje się wapiennik) i ponownie symulowali chęć konfrontacji. Rębajło spodziewał się, że Suchonin tym razem wykorzysta dogodną pozycję i rzeczywiście przystąpi do walki. Odbył naradę ze swoimi oficerami i zdecydował się na zdobywanie wzgórza i miasta. Jednocześnie zameldowano o rozpoznaniu w pobliżu wsi Seredzice wojsk nieprzyjaciela. Prawdopodobnie uprzednie działania Rosjan, opóźniające natarcia Polaków, miały umożliwić Suchoninowi okrążenie rozlewisk Iłżanki i dotarcie do wioski Seredzice. Kalita szybko odgadł intencję przeciwnika, który planował zaatakować go od tyłów, gdy będzie forsował przejście wzdłuż prawego brzegu Iłżanki. Aby wyprzedzić to posunięcie wydał rozkaz dla dwóch kompanii, rozwinięcia natarcia w kierunku na Seredzice. Ruszył również szturm na wzgórze, które ku zaskoczeniu wszystkich osiągnięto bez jednego wystrzału. Rosjanie bez walki wycofali się bliżej centrum miasteczka i tam dopiero zaczęli stawiać opór. Natarcie natomiast idące lewym brzegiem Iłżanki przerodziło się w gonitwę. Powstańcy usiłowali odciąć drogę odwrotu do Iłży oddziałowi moskiewskiemu przyczajonemu pod Seredzicami. Co prawda manewr ten nie został zrealizowany lecz zbliżono się do przeciwnika na odległość skutecznego strzału. Wtedy też został dwukrotnie ranny w nogę płk. Suchonin, co miało dla niego tragiczne skutki. Koziebrodzki Władysław w Szkicach z niedawnej przeszłości: 1863-1864 zranienie Suchonina przypisuje Włochowi o nazwisku Carboni. Pościg zatrzymał się koło młyna gdzie rozgorzała zacięta walka. Według pamiętników Rębajły w tym miejscu poległo najwięcej Rosjan i połączyły się w jeden front dwa polskie natarcia. Po chwili wytchnienia na sygnał trąbki „atak na bagnety” kontynuowano walkę przemieszczając się w kierunku Rynku. Ze względu na panujące ciemności i zmaganie się w terenie zabudowanym, skuteczniejszą bronią od karabinów okazały się kosy i pałasze. Cytat z pamiętników daje wyobrażenie krwawych wyczynów kosynierów.

Tu byli kosynierzy – zuchy w swoim żywiole, zagrzewani ustawicznie przez swego kapitana słowami „Chłopcy! Wpierw kosą podcinaj nogi, to ci nie ucieknie, a potem w łeb!”

Zażarta walka przeciągała się, a upływający czas był sprzymierzeńcem Rosjan. Suchonin już po wyjściu z lasów iłżeckich pchnął gońca do Lipska z żądaniem odsieczy. Tymczasem w ciągu ok. 2 godzin Polacy zdołali wyprzeć Rosjan tylko z południowej i wschodniej części śródmieścia. Pierwszy do zabudowań Rynku dotarł kpt. Jagielski, później kapitanowie Beździeda i Postawka. Swoimi żołnierzami obsadzili wschodnią i południową pierzeję Rynku. W domach zachodniej pierzei zabarykadowali się Rosjanie, północna część zabudowy placu była niczyja. Dwie kompanie wysłane przed Błazinami do opanowania m.in. północnej części miasta, w tym zakresie nie wypełniły rozkazu. Przez kolejne dwie godziny strony ostrzeliwały się z ustalonych pozycji. Zdarzało się, że w ciemnościach, powstańcy strzelali do siebie nawzajem. Sytuację komplikowały dodatkowo mróz i zmęczenie żołnierzy. Główne wysiłki powstańców skupiły się na zdobyciu domu burmistrza (róg ul. Warszawskiej i Rynku), w którym bronił się płk. Suchonin ze swoim sztabem. Rębajło dowodził z sąsiedniego budynku (róg Rynku i ul. Ratuszowej, w tym miejscu znajduje się obecnie Magistrat). Nieskuteczność ostrzału kazała szukać innych rozwiązań. Padła propozycja podpalenia obleganego budynku lecz nie znaleziono środków do wywołania pożaru ani drabin. Nie było też pomocy od mieszkańców Iłży, którzy uciekli z miasta bądź pochowali się w piwnicach. Aby przełamać zaistniały impas trzej oficerowie szaleńczym wyczynem próbowali poderwać współtowarzyszy. Opis tego epizodu pozostawmy Rębajle.

Trzech oficerów moich, major Jagielski, porucznik Włodzimierz Witowski i drugi Mondon (Francuz) bez wiedzy mojej postanowili pójść na ochotnika w tej nadziei, że za nimi pójdą inni. Otworzyli więc bramę naszego domu, pokładli się na ziemię i tak z nabitymi karabinkami przyczołgali się aż pod mur domu moskiewskiego, a odpocząwszy chwilkę wszyscy trzej powstali z najeżonymi bagnetami w jednem rozbitem przez kule oknie i strzelili do wewnątrz. W tejże chwili z wnętrza domu padło kilka strzałów, padł porucznik Mondon a Jagielski i Witowski stojąc z boków okna uniknęli niechybnej śmierci a położywszy się na ziemi bokiem dotarli do nas. Okazało się, że Mondon był tylko ranny i także został uratowany. Witowski, czołgając się po ziemi, zgubił zegarek. Za czyn z jednej strony bohaterski, z drugiej szalony, skarciłem ich, gdyż jeżeli nie od kul moskiewskich, to od naszych mogli go łatwo przepłacić życiem i narazić pułk na stratę tak dzielnych oficerów.

Rębajło rozumiejąc, że w zaistniałych okolicznościach nic więcej nie osiągnie, postanowił ok. 20:30 dać sygnał do odwrotu. Miejsce koncentracji wyznaczył koło młyna. Wyczerpani, zmarznięci i wygłodniali żołnierze musieli jeszcze odeprzeć atak oddziału sztabskapitana Muchy, który powracał do Iłży po daremnym wymarszu do Brodów na odsiecz Suchoninowi.

Według raportu polskiego pułk przeszedł do Prędocina. Tam zorganizowano podwody dla rannych, których przetransportowano do szpitala w Wąchocku. Następnego dnia oddział przemieścił się do wioski Lipie. Straty polskie to 9 zabitych (2 kosynierów i 7 strzelców), 5 rannych (1 oficer i 4 strzelców) i 8 zaginionych. Tę samą liczbę zabitych powstańców potwierdza księga zgonów kościoła parafialnego. Natomiast rejestr rannych pod Iłżą sporządzony przez Rosjan w dniu 24 stycznia 1864 r. w Lazarecie Górniczym w Wąchocku obejmuje 10 osób. Osiem z nich miało rany postrzałowe (Kazimierz Chrystociński, Wojciech Skowroński, Adam Jaski, Franciszek Dobosz, Wincenty Frasik, Andrzej Malczyk, Henryk Rengemant, Adam Jaroszek), a dwie odmrożenia (Jakub Feliga, Franciszek Papiński). Jak już zaznaczyłem wyżej, w miasteczku podczas starcia nie było ludności lub była poukrywana. Odnotowany został jeden przypadek postrzału cywila. Niejaka Anna Bodo została ranna w nogę.

Straty rosyjskie z pewnością były znacznie większe. Rębajło w pamiętnikach pisze o 170 żołnierzach. Wydaje się, że liczba ta jest mocno zawyżona. Wśród poszkodowanych znalazł się dowódca płk. Suchonin. Z informacji, który w późniejszym czasie Karol Kalita otrzymał od naczelnika okręgu okazało się, że był to wyjątkowo „szlachetny przeciwnik”. Dowodząc pułkiem trzymał swoich żołnierzy w karności i nie dopuszczał do popełniania przestępstw wobec polskiej ludności. Podczas ucieczki spod Seredzic został ranny. Amputacja nogi po trzech dniach była już zabiegiem spóźnionym. Na łożu śmierci wyznał swoje winy i skierował słowa przestrogi do kolegów oficerów, za które został przez gen. gubernatora Berga zdegradowany, pozbawiony szlachectwa i odznaczeń. Pułkownika Suchonina pochowano potajemnie gdzieś na iłżeckim cmentarzu w bezimiennej mogile.

Bitwa iłżecka uznana została przez władze powstańcze za znaczące zwycięstwo. Fakt ten został szeroko nagłośniony co chwilowo podniosło morale i podsyciło nadzieję w możliwość kontynuowania skutecznej walki. Wygrana nie mogła jednak odmienić złej sytuacji strategicznej strony polskiej. W zmaganiach 17 stycznia byliśmy stroną ofensywną, która zmusiła przeciwnika do wycofania się i rozpaczliwej obrony. Nie osiągnęliśmy jednak pełnego zwycięstwa, polegającego na całkowitym rozbiciu lub zmuszeniu do ucieczki z miasta oddziału Suchonina. Uwaga ta nie jest zarzutem lecz tylko stwierdzenie faktu. Bez wątpienia postawa powstańców zasługuje na uznanie i wyróżnienie. Wykazali się cechami bitnego i dobrze zaprawionego żołnierza. W tym dniu walczyli z powodzeniem nie tylko z Rosjanami, ale także z zimnem, głodem i zmęczeniem.

Karol Kalita otrzymał za bitwę awans na stopień pułkownika. Jego pułk w następnym miesiącu, został rozbity w bitwie opatowskiej. W tym czasie Rębajło z powodu ciężkiej choroby nie pełnił funkcji dowódcy. Udało mu się ujść represji carskich i wyemigrował do Turcji. W 1871 r. osiadł we Lwowie gdzie doczekał niepodległości. Zmarł 25 maja 1919 r. i pochowany został na górce powstańczej Cmentarza Łyczakowskiego.

Paweł Nowakowski